Kochani... Bardzo się cieszę, że wracam do pisania tej historii :)) To był mój pierwszy, udany blog... ^^ Ciekawe jak będzie teraz.. Mam nadzieję, że będziecie mnie wspierać i w ogóle. :D Będę teraz pisać sama, jako Yumi, więc nie będę już pisać literki przed nazwą rozdziału ;) Ok, nie przeciągam i zapraszam do czytania.. :*
*~*~*~*~*
Poczułam ostry ból. Złapałam się za głowę i powoli otworzyłam oczy. Znajdowałam
się w jakimś czarnym namiocie. Usiadłam powoli i kiedy w końcu odzyskałam ostrość widzenia,
rozejrzałam się wokoło. Przy mnie leżał mój miecz i butelka wody. Sięgnęłam po
nią i pociągnęłam z niej duży łyk.
Nagle w głowie pojawiły
się przebłyski wspomnień z wczorajszej nocy. Widziałam potwory oblegające całe
moje ciało i.. światło ognia. Dalej była tylko ciemność. Nie pamiętałam nic więcej. Zaczęłam się zastanawiać kto wytworzył to światło. Aaron? Ale skąd on by się tam wziął, przecież był w zupełnie innym miejscu. Może to ktoś kogo nie miałam przyjemności poznać? Ale co miałby z tego, że nas uratował?
Moje przemyślenia przerwał nagły hałas koło namiotu. Chwyciłam broń i rozpięłam powoli okrągłe wejście. Ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Nikogo tam nie było. Wyszłam z namiotu i rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Nagle znowu strzeliła gałązka. Dźwięk dobiegł mnie zza pobliskiego, wysokiego drzewa, którego pień miał średnicę co najmniej 50 cm, a kolor był bardzo jaskrawo-fioletowy.
Podeszłam szybko do drzewa i zajrzałam za nie. Moim oczom ukazał się niski, rudy nastolatek. W ręku trzymał kurczowo biały łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam pojęcia kogo...
- Czego chcesz? - zapytałam w miarę łagodnie.
- Niczego. Trafiliśmy tutaj przypadkiem. - odpowiedział od razu mierząc mnie swoimi bystrymi, żółtymi oczami.
- TrafiliśMY? - zdziwiłam się.
Nagle usłyszałam za sobą odgłosy ruchu i cichych szeptów. Momentalnie się odwróciłam i zobaczyłam przed sobą szereg.. no cóż, jak dla mnie - dzieciaków. Nie mogłam się powstrzymać i cicho prychnęłam. Odwróciłam się z powrotem do rudzielca i uśmiechnęłam drwiąco opuszczając miecz i wbijając go w ziemię tak, żeby móc się na nim oprzeć.
- Gdybyście "przypadkiem" nie trafili na mnie, to coś mogłoby się wam stać. Lepiej uważajcie na siebie. - powiedziałam mądrze, wyjęłam miecz z ziemi i podeszłam do pustej powierzchni obok namiotu - idealnego miejsca na rozpalenie ogniska.
Machnęłam ręką w powietrzu, rozwijając menu i wybrałam z listy "Przenośne Palenisko Putciego." - w skrócie PPP, który ja czytam: "Pepe-peówka". Jest to coś w rodzaju małego, czerwonego guzika, który należy położyć w dowolnym miejscu, wcisnąć i cieszyć się pięknym, ciepłym ogniskiem, a żeby to zdobyć wystarczy zabić bosa z 17 piętra - żaden problem.
- A więc.. jesteście jakąś gildią? - zapytałam, kiedy ognisko już się paliło, a dzieciaki podeszły do mnie trochę bliżej, niektóre nawet usiadły.
Jak zwykle odezwał się rudzielec:
- No tak. Nie słyszałaś o nas? Jesteśmy Risser Kidders. - powiedział dumnie.
- A no tak... Coś tam obiło mi się o uszy.. To wy pokonaliście bosa z 14 piętra, tak? - spytałam przyglądając się dzieciakom.
- Zgadza się. - potwierdziła mała blondynka siedząca przy ognisku na przeciw mnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Po chwili coś mi się przypomniało.
- Czy to wy mnie tutaj przywlekliście? Gdzie jest Theo?? - pytałam czując, że nerwy biorą górę nad rozumem.
Dzieciaki spojrzały po sobie smutno. Teraz spodziewałam się już najgorszego. Upadłam na kolana, a z moich oczu najpierw skapnęły tylko dwie łezki, później pojawiły się ich całe strumienie.
- Bardzo nam przykro. Robiliśmy co się dało, ale było już za późno został bardzo ciężko ranny, nie zdążyliśmy podać eliksiru. Jednak... coś po nim zostało. Myślę, że było zaadresowane do ciebie. - poinformowała mnie delikatnym głosem mała dziewczynka.
Podniosłam na nią wzrok. Nad jej małymi, ciemnymi rączkami złożonymi w łódkę unosił się kanciasty przedmiot w kształcie sześcianu. Spojrzałam w jej błękitne oczy, a ona delikatnie włożyła przedmiot w moją rękę. Teraz już się nie unosił. Poznałam go. Był to "Sekretny dyktafon". Można było nagrać nim wiadomość, a także włożyć coś do środka.
Wstałam powoli z ziemi. Po bladych policzkach nadal spływały mi łzy. Nie patrząc na dzieciaki ruszyłam przed siebie. Potrzebowałam chwili samotności. Szłam około 5 minut i w końcu usiadłam pod wysokim drzewem na skraju leśnej polanki. Nie świeciło słońce, więc panował ponury nastrój, idealnie dopasowany do mojego humoru.
Otarłam rękawem bluzki łzy i jeszcze raz obejrzałam mały przedmiocik.
"W końcu będę musiała go otworzyć. Lepiej zrobić to teraz."
Kliknęłam mały czarny guzik na jednym z kanciastych wierzchołków siwej figurki i opuściłam dłonie, patrząc jak sześcian obraca się wolno w powietrzu. Po chwili górne ścianki odchyliły się lekko i wypłynęło z nich jasne, pomarańczowe światło. Usłyszałam znajomy głos Theo.
Teraz moje policzki zamieniły się w wodospady. Czułam się jakby ktoś wyrwał ze mnie bardzo dużą część serca. Pojawiła się ogromna pustka. Nie mogłam uwierzyć w to, że on zginął... Zostawił mnie tutaj. Z tak trudnym zadaniem. Nie wiem czy podołam...
Nagle sześcianik zaczął się otwierać. Kiedy cztery ścianki odchyliły się tworząc kąt prosty, ze środka wyleciał na zewnątrz złoty wisiorek w kształcie koła. Jego krawędzie były ozdobione delikatnymi falami, przy jednej z nich dostrzegłam malutki haczyk. Odchyliłam złoty element i otworzyłam wisiorek. Moim oczom ukazały się dwa małe zdjęcia. Jedno Theo, a drugie... moje. Zdjęcia naszych postaci. Uśmiechnięte i wesołe. Znowu kilka łez skapnęło z moich oczu.
W końcu udało mi się pozbierać i otarłam łzy z twarzy. Założyłam wisiorek na szyję i schowałam go pod bluzkę. Mały sześcian umieściłam w ekwipunku.
Chwilę postałam jeszcze na polance i ruszyłam w stronę obozu.
Śmierć, to tylko proste słowo...
Na opisanie brakuje nam słów...
Gdy nas spotyka,
Nie potrafimy zrozumieć tego,
Co się naprawdę stało...
Dlaczego to tak musi boleć?
Podobno każde cierpienie ma sens...
Przekonamy się...
Podeszłam szybko do drzewa i zajrzałam za nie. Moim oczom ukazał się niski, rudy nastolatek. W ręku trzymał kurczowo biały łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam pojęcia kogo...
- Czego chcesz? - zapytałam w miarę łagodnie.
- Niczego. Trafiliśmy tutaj przypadkiem. - odpowiedział od razu mierząc mnie swoimi bystrymi, żółtymi oczami.
- TrafiliśMY? - zdziwiłam się.
Nagle usłyszałam za sobą odgłosy ruchu i cichych szeptów. Momentalnie się odwróciłam i zobaczyłam przed sobą szereg.. no cóż, jak dla mnie - dzieciaków. Nie mogłam się powstrzymać i cicho prychnęłam. Odwróciłam się z powrotem do rudzielca i uśmiechnęłam drwiąco opuszczając miecz i wbijając go w ziemię tak, żeby móc się na nim oprzeć.
- Gdybyście "przypadkiem" nie trafili na mnie, to coś mogłoby się wam stać. Lepiej uważajcie na siebie. - powiedziałam mądrze, wyjęłam miecz z ziemi i podeszłam do pustej powierzchni obok namiotu - idealnego miejsca na rozpalenie ogniska.
Machnęłam ręką w powietrzu, rozwijając menu i wybrałam z listy "Przenośne Palenisko Putciego." - w skrócie PPP, który ja czytam: "Pepe-peówka". Jest to coś w rodzaju małego, czerwonego guzika, który należy położyć w dowolnym miejscu, wcisnąć i cieszyć się pięknym, ciepłym ogniskiem, a żeby to zdobyć wystarczy zabić bosa z 17 piętra - żaden problem.
- A więc.. jesteście jakąś gildią? - zapytałam, kiedy ognisko już się paliło, a dzieciaki podeszły do mnie trochę bliżej, niektóre nawet usiadły.
Jak zwykle odezwał się rudzielec:
- No tak. Nie słyszałaś o nas? Jesteśmy Risser Kidders. - powiedział dumnie.
- A no tak... Coś tam obiło mi się o uszy.. To wy pokonaliście bosa z 14 piętra, tak? - spytałam przyglądając się dzieciakom.
- Zgadza się. - potwierdziła mała blondynka siedząca przy ognisku na przeciw mnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Po chwili coś mi się przypomniało.
- Czy to wy mnie tutaj przywlekliście? Gdzie jest Theo?? - pytałam czując, że nerwy biorą górę nad rozumem.
Dzieciaki spojrzały po sobie smutno. Teraz spodziewałam się już najgorszego. Upadłam na kolana, a z moich oczu najpierw skapnęły tylko dwie łezki, później pojawiły się ich całe strumienie.
- Bardzo nam przykro. Robiliśmy co się dało, ale było już za późno został bardzo ciężko ranny, nie zdążyliśmy podać eliksiru. Jednak... coś po nim zostało. Myślę, że było zaadresowane do ciebie. - poinformowała mnie delikatnym głosem mała dziewczynka.
Podniosłam na nią wzrok. Nad jej małymi, ciemnymi rączkami złożonymi w łódkę unosił się kanciasty przedmiot w kształcie sześcianu. Spojrzałam w jej błękitne oczy, a ona delikatnie włożyła przedmiot w moją rękę. Teraz już się nie unosił. Poznałam go. Był to "Sekretny dyktafon". Można było nagrać nim wiadomość, a także włożyć coś do środka.
Wstałam powoli z ziemi. Po bladych policzkach nadal spływały mi łzy. Nie patrząc na dzieciaki ruszyłam przed siebie. Potrzebowałam chwili samotności. Szłam około 5 minut i w końcu usiadłam pod wysokim drzewem na skraju leśnej polanki. Nie świeciło słońce, więc panował ponury nastrój, idealnie dopasowany do mojego humoru.
Otarłam rękawem bluzki łzy i jeszcze raz obejrzałam mały przedmiocik.
"W końcu będę musiała go otworzyć. Lepiej zrobić to teraz."
Kliknęłam mały czarny guzik na jednym z kanciastych wierzchołków siwej figurki i opuściłam dłonie, patrząc jak sześcian obraca się wolno w powietrzu. Po chwili górne ścianki odchyliły się lekko i wypłynęło z nich jasne, pomarańczowe światło. Usłyszałam znajomy głos Theo.
Droga Yansoro.
Wiedz, że jesteś dla mnie jak siostra. Kocham cię bardzo mocno. Nie wyobrażam sobie życia bez poznania ciebie. Wiem, że kiedyś się rozstaniemy, ale mam nadzieję, że zginiemy w walce. Jeżeli tak, to nie chcę, abyś obwiniała się za moją śmierć. To nie twoja wina! Ani moja. Tylko i wyłącznie Runshvizera. Nie chcę, żebyś i ty zginęła. Musisz skończyć tę grę. Bo jeśli nie ty, to kto inny? Wszyscy w ciebie wierzą, więc i ty w siebie uwierz. Potrafisz to zrobić i nigdy nie możesz w to zwątpić. Musisz przeżyć. Wrócić do domu. Znaleźć Kei'a. Uda ci się. Nawet jeśli nie dasz rady zrobić tego sama to nie bój się przyjmować pomocy od innych, oni ci pomogą. Wiedz, że ja wierzę, że podołasz temu i choć nie ma mnie teraz przy tobie ciałem to jestem duchem i sercem. Zawsze będę.
Kocham cię, Yan.
Kocham cię, Yan.
Siostra, dasz radę!
Teraz moje policzki zamieniły się w wodospady. Czułam się jakby ktoś wyrwał ze mnie bardzo dużą część serca. Pojawiła się ogromna pustka. Nie mogłam uwierzyć w to, że on zginął... Zostawił mnie tutaj. Z tak trudnym zadaniem. Nie wiem czy podołam...
Nagle sześcianik zaczął się otwierać. Kiedy cztery ścianki odchyliły się tworząc kąt prosty, ze środka wyleciał na zewnątrz złoty wisiorek w kształcie koła. Jego krawędzie były ozdobione delikatnymi falami, przy jednej z nich dostrzegłam malutki haczyk. Odchyliłam złoty element i otworzyłam wisiorek. Moim oczom ukazały się dwa małe zdjęcia. Jedno Theo, a drugie... moje. Zdjęcia naszych postaci. Uśmiechnięte i wesołe. Znowu kilka łez skapnęło z moich oczu.
W końcu udało mi się pozbierać i otarłam łzy z twarzy. Założyłam wisiorek na szyję i schowałam go pod bluzkę. Mały sześcian umieściłam w ekwipunku.
Chwilę postałam jeszcze na polance i ruszyłam w stronę obozu.
Śmierć, to tylko proste słowo...
Na opisanie brakuje nam słów...
Gdy nas spotyka,
Nie potrafimy zrozumieć tego,
Co się naprawdę stało...
Dlaczego to tak musi boleć?
Podobno każde cierpienie ma sens...
Przekonamy się...
~Eveline.
**** **** ****
Dziękuję kochani za uwagę ^^ Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i nie był najgorszy. Wiem, że jest krótki, ale to taki pierwszy po powrocie, więc wiecie.. Myślę, że mnie rozumiecie ;) Obiecuję, że kolejny będzie dłuższy :P
Dzięki za przeczytanie i apeluję:
PRZECZYTAŁEŚ - KOMENTUJ! ;3
Pozdrawiam Was mocno i do przeczytania xD
Baaaardzo podobał mi się nowy rozdział ^^
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa kto "rzucił" ten ogień :D
Bardzo fajnie opisana akcja z dzieciakami :D
Strasznie podoba mi się twój styl, nie mogę się doczekać kolejnych części :D
O, nie... THEO NIE ŻYJE?!
Ryczeć mi się chce... Dosłownie.
Gdy przeczytałam ten urzekający i smutny fragment po prostu łzy mi popłynęły.
A przy liście już płakałam jak dziecko!
Jesteś wspaniała!
I zabiję cię, za to, że zabiłaś Theo :P
Pisz szybko nn! Nie mogę się doczekać, cieszę się, że kontynuujesz pisanie <3
Nowy wygląd? Wspaniały!
Kocham cię, pozdrawiam i życzę masy weny!
Zapraszam przy okazji do mnie na nn :*
http://story-from-mount-olympus.blogspot.com/
Ale cudownie czyta się twoje komentarze... <3
UsuńOd razu mam uśmiech od ucha do ucha! :D
Kochana jesteś! ;*
Dzięki, że mnie wspierasz <33
Wiem, że szkoda Theo, ale coś mnie naszło... ;_;
Już patrzę notkę i dziękuję bardzo za komentarz! <3
Pozdrawiam ciepło :3
~Eveline. ;)
świetnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńrozdział ciekawy i wzruszający.. będę czytac dalej :)
zapraszam do mnie
http://eefiil.blogspot.com/
Dziękuję bardzo! :3
UsuńCieszę się, że zostaniesz na dłużej ^^
Już do Ciebie zaglądam :))
Pozdrawiam serdecznie,
~Eveline. ;)
Nominuję Cię do Liebster Awards więcej inf na dole postu <33
OdpowiedzUsuńhttp://oczekiwana.blogspot.com/2013/03/the-versatile-blogger.html