poniedziałek, 31 grudnia 2012

D.39. Wolni!!!







Rozdziera mnie wściekłość. Akurat wtedy, gdy pokonałem te potwory i znalazłem moją dziewczynę, musiał pojawić się ten bezczelny dupek. Yamir- -żółtek, który jest pusty w środku jak kieszeń studenta pierwszego dnia miesiąca. Próbuje poderwać Blacky, chociaż daję mu wyraźne znaki, że nie powinien tego robić. A ona nie zwraca na mnie uwagi. Kiedy przerywam, Clarisse odchodzi ze łzami w oczach. Co to za powalony świat!!!
-Blacky, prze...-zaczynam, a ona odwraca się.
-Co, idioto! Nie rozumiesz, że je też mam swoje prawa, że mogę chcieć przywitać się z dawnym przyjacielem, że...-wydarła się, a z oczu kapały jej łzy, a po ostatnim słowie osunęła się na ziemię w szlochu.
„Teraz już troche przesadziłem. Nigdy się tak nie zachowywała. Może faktycznie byłem za ostry dla tego lalusia?”- myślałem, patrząc na osobę, którą kocham, a teraz zrobiłem jej wielkie chamstwo. Czułem wewnętrzną gorycz, która zalewała coś, co dawniej może było sercem, ale teraz należało do strasznego egoisty. Pierwsza myśl- człowieku, idź do lekarza!!!
-Zrozumiem, jeżeli będziesz miała to w ..., ale przepraszam cię. Trochę mnie poniosło, bo nie chcę ciebie stracić, a Yamir to ...jakoś go nie lubię- wyrzuciłem to z siebie jednym tchem, mając nadzieję, że Blacky znowu mi nie przerwie. Sekundy mijały, a ja stałem jak ten głupi.
-Dranhoss, dwie rzeczy: po pierwsze: zachowujesz się jak debil- jej policzek boleśnie zapiekł mnie na szczecinie- ale po drugie: robisz to z miłości, więc trochę cię rozumiem- słowa zabrzmiały w ciszy jak wystrzał, lecz od razu poczułem się lepiej. Chciałem ją pocałować, ale wykręciła się mówiąc:
-No, to że się pogodziliśmy nie znaczy, że możesz od razu przeginać.


~~*~~

     Szliśmy drogami wykutymi w skałach. Długo nie spotkaliśmy już żadnego potwora, więc mieliśmy się na baczności. Clarisse trzymała Tolka, Bolka i Lolka, a ja taszczyłem jakiś miecz. Moja moc czasami przydawała się, gdy trzeba było utorować drogę. Blacky pozostawała niedostępna. W sumie to ją rozumiem; ja sam przyzwyczaiłem się, że jeżeli kogoś polubię, to nie odpuszczam tak łatwo.
Moje rozmyślania przerwała postać bardzo miła, gdyż był to potwór na oko tak dwumetrowego wzrostu, o twarzy, która mi coś przypominała. Jego oddech mógłby przenosić góry, a wygląd wielu przyprawiłby o zawał serca. Nie czekając na atak odciąłem mu łeb. Chciałem już odpoczywać, lecz monstrum podniosło swój łeb i próbowało umieścić go na właściwym miejscu, ale jego serce przeszyły dwa sztylety. Patrzyłem powoli, jak się rozpada. Odwróciłem się. Za mną Blacky otrzepała niedbale rękaw. Podeszła i wzięła z podłogi Bolka i Lolka.
-Widzisz, trzeba być zawsze przygotowanym- w brązowych oczach ujrzałem cień drwiny.
-To w tobie lubię- stwierdziłem, zamykając jej usta pocałunkiem. Przeszedł mnie dreszcz. „To chyba już nigdy nie przejdzie”-stwierdziłem w myślach.
-Patrz, tam jest wyjście- krzyknęła dziewczyna. Podszedłem. Faktycznie, jak mogłem ich nie zauważyć?
-Dranhoss, skarbie, zamiast gapić się na te drzwi, otworzyłbyś je?- znowu wyczułem ironię, ale miała rację.
Popchnąłem wrota z ramienia, ale nawet nie drgnęły.
-Dobra, Blacky, odsuń się, bo będzie się trochę kurzyło...
Chwilę później staliśmy w obłoku kurzu i patrzyliśmy na upragnione niebo.
-No i co, kotku, powiesz mi, co mam w środku?
-Yyy, a może rozłożylibyśmy obóz, co?
-It's a good idea- stwierdziłem.

No, gratulacje! Wydostaliście się z labiryntu. Jako prezent ode mnie macie noc bez kłopotów. Ale jutro nie będzie już tak fajnie! Trzymajcie się na baczności!

„Ale z niego łaskawca”- pomyślałem.
Kilka minut później siedzieliśmy obok siebie przy ognisku. Clarisse oparła swoją głowę na moim ramieniu, a ja patrzyłem nieruchomo w ogień.
-Wiesz, że cię kocham?- zapytałem.
-Jasne, że wiem!- powiedziała Blacky.
Siedzieliśmy tak przez całą noc.

~~*~~
Notka od autora
To mój pierwszy rozdział, więc nie fochajcie się, jeżeli by coś nie poszło. Na przyszłość będzie lepiej:D:P

Walter

ąc już na atak

OD AUTORÓW! ;D



         Witajcie nasi drodzy Czytelnicy!!!
         Pragniemy Was powiadomić iż na blogu pojawił się nowy pisarz! TAK TO CHŁOPAK!! xD Będzie się podpisywał pod rozdziałami jako Walter ; ) 
           Bardzo się cieszymy, że w końcu Drakiem będzie chłopak! :D To cudowne! xD


             A tak btw. chcemy Wam życzyć WSZYSTKIEGO NAJ NAJLEPSZEGO NA TEN NOWY NADCHODZĄCY ROK!!! ;**
                 I wierszyk ;))



Rok się już kończy, 

rok się zaczyna, 

otwórzmy, więc nową butelkę wina

 i razem wypijmy za nasze zdrowie,

aż się zakręci nam troszeczkę w głowie!










Jeszcze raz wszystkiego KOCHANEGO I NAJLEPSZEGO W NOWYM ROKU!!! :** 
I czytajcie nasze blogi!!! ;** ;D




Zespół autorów w osobach: Eveline Dee, A Alexa i Walter Sprout.

Buziaki! Do zobaczenia za rok! ;D

(informujemy, że Walter pisze już swój rozdział! ;P Może dzisiaj będzie ;* ~E.)


wtorek, 25 grudnia 2012

C. 38. Nic mówić, nic tłumaczyć.








    Widzę teraz tylko błękit wody. Ręka cały czas ciągnie mnie na dół, a ja nie mogę już się opierać. Ostatkiem sił wyobrażam sobie zieloną łunę na moich dłoniach, jednak dużo więcej energii zużywam na potrzebę tlenu.
" Błagam, niech się uda.. "
    Jeszcze raz zamykam oczy, moja biała sukienka powiewa w wodzie, a proste, długie włosy ( czar prysł, więc wyglądam tak, jak wcześniej ) suną się za mną.
    Skupiam się z całych sił.
    Udało się.
    Odlatuję jakby w górę.
    Wszystko obserwuję z góry.
    Przewijam czas do przodu, aby odetchnąć. Widzę, jak syren ( no co?  on miał rybi ogon!!! ) ciągnie mnie jeszcze niżej. Dostrzegam przed sobą jakąś białą, ogromną komnatę! I brzeg...
     Zatrzymuję czas, żeby mijał w normalnym tempie. Wracam do mojej postaci.
- Ekh...Ekh!! - krztuszę się i wypluwam wodę z płuc. Mężczyzna odpłynął. Szkoda, był całkiem fajny.
     Podnoszę się.
- FUCK!!! - bąknęłam wpadając na odłamki lodu. W śnieżnej komnacie było NIESAMOWICIE zimno...Rozglądam się dookoła, chuchając w lodowate dłonie. I jeszcze do tego wszystkiego jestem cała mokra..
      Z przyzwyczajenia wyjmuję miecz i sztylety. Jest jakoś dziwnie cicho...
- Zbyt cicho... - mówię z uśmiechem, zauważając, że dziwne zwierze za moimi plecami chyba tylko czekało na moje słowa.
       Szybko robię obrót i próbuję oderwać mu głowę, jednak Yeti z jednym, wielkim okiem zwinnie omija mój cios..Postanawiam odwrót, żeby zagonić go w ślepy zaułek...
       Słyszę, jak potwór pędzi za mną. Mijam kolejne lodowe korytarze. Coraz próbuję trafić w niego sztyletami, ale nie mogę się przecież zatrzymać...chowam się za wysokim murem i czekam na odpowiednią chwilę...
       W między czasie rozrywam trochę sukienki, tworząc dość długi sznur.
- No chodź...chodź.. - szepczę i słyszę, jak bestia pędzi w moją stronę. Szybko wychodzę jej na przeciw i łapię sznurem za szyję. Napinam się z całej siły, a cyklop wyje przeraźliwie, jednak pędzi dalej.
- AAAA!!!! - krzyczę, gdy próbuje mnie strącić na zakręcie. Moja cierpliwość się kończy. Zaciskam węzeł z całych sił. Zwierze przewraca się, a ja nie odpuszczam. Ściskam jeszcze mocniej. Yeti jeszcze czołga się ze mną po ziemi, że prawie zwracam jedzenie, aby wreszcie położyć się nieruchomo.
- Aaauu... - wstaję jęcząc żałośnie. Zwierze zniknęło. Chowam miecz. Ciekawe, co z Drake'em...martwię się. Dopiero teraz w sumie.. No cóż, trudno mi się przyznać, ale nie ufam mu do końca...nikomu nie ufam całkowicie... Heh, niestety, ale życie nauczyło mnie zadawać ciosy w plecy.

            A cóż to? Nie martwisz się o Dranhossa? To smutne, bo on właśnie błaga mnie, abym mu cie oddał...

  Ohydny głos Runshvizera zaświergotał obrzydliwie w moich uszach. Postanowiłam go ignorować.

          Haha! Jak mu powiem, to się zasmuci...nieładnie..Ale nie martw się,  Yamir też się o ciebie pytał...

" Yamir? "
- On żyje? - zapytałam, mimowolnie się zatrzymując.


      Hehe..tak. Może się nawet zobaczycie.


 A więc Yamir żyje...to dobrze, może się do nas przyłączy i będziemy...niezwyciężeni!!
 Moje rozmyślania przerwało jakieś warczenie. Szybko odwróciłam się na pięcie.
- O M G... - przede mną stała ogromna, biała pantera! Zanim zdążyłam zareagować, rzuciła się na mnie z zębiskami. Próbowałam zabić ją nożami, ale nie miałam dostępu, ponieważ cały czas zręcznie ciągnęła mnie w drugą stronę, NISZCZĄC MOJĄ ZAJEBISTĄ SUKNIE!!
     W pewnym momencie podniosła mnie w górę i z całej siły trzasnęła o lodową ścianę tak, że mało nie wypadły mi zęby i przytrzymała masywną łapą w górze. Jak kot, polujący na  myszkę - drażni się z nią, aby ( gdy jest już wyczerpana ), zadaje ostateczny cios. W miejscu, gdzie wylądowałam, lód zaczął się kruszyć. Korzystając z nieuwagi pantery, zsunęłam się z powrotem na ziemię.
- No choodź... - mruczę, nastawiając miecz ostrzem w górę. Zwierze rzuca się na mnie z rykiem. W pewnym momencie słyszę ogłuszający hałas...i ziemia się zatrzęsła!
      Nagle coś przykuło uwagę stwora.
" DRAKE!!! " - tak, właśnie zobaczyłam Drake'a!
- Uważaj Dranhoss! - krzyczę. Łapa stwora przemknęła nad nim. Nie trafiła uff... Drake wykorzystując chwilę nie uwagi zwierzęcia, zadało mu cios prosto w serce. Bryznęła czarna krew.
- Gdzie jesteś?! - krzyknął do mnie chłopak.
- Ehh..tutaj. - bąknęłam spod szczątek, które na szczęście zniknęły dwie sekundy później. Drake uśmiechnął się i wziął mnie w ramiona. Na początku rozkoszowałam się wspólną chwilą, ale gdy zaczął gnieść mi żebra, wybąkałam :
- Co ty wyprawiasz?
       Skutecznie zamknął mi usta pocałunkiem.
- Miło cię znów widzieć. - powiedział, a ja parsknęłam śmiechem.
- Ciebie też. Wiesz, że jesteśmy w pułapce?
- Wiem, ale razem coś wymyślimy.
- Zawsze razem. - powiedziałam ze śmiechem. Nasz dialog przypominał durną włoską romantik-komedie.
- Może tak byśmy poszukali wyjścia?? - odezwał się głos za moimi plecami. Znajomy głos..
- YAMIR!!!!!!!! - z krzykiem oderwałam się od Drake'a. Moim oczom ukazał się  Ciemnooki, wysoki brunet. Jego twarz rozświetlał piękny uśmiech.
         Wyszczerzona wpadłam w jego ramiona. Nie widzieliśmy się już chyba ze 100 lat!!
- Haha! Jakbym wiedział, że tak miło mnie przywitasz, to chyba wcześniej bym wrócił... - powiedział po chwili chłopak, odstawiając mnie delikatnie na bok. Oczywiście musiał wtrącić się Drake...on zawsze tak robi. Jego zazdrość zaczyna mnie ostro wkurzać..
- No, to może jednak poszukamy tego wyjścia?? - odezwał się król " Macio ", kierując się w stronę światła po lewej stronie korytarza.
          Po chwili dołączyliśmy do niego ze śmiechem.
- Musisz mi natychmiast wszystko opowiedzieć! - powiedziałam do Yamira, gdy szliśmy białą drogą. - Jak się tu znalazłeś? A tamci, z którymi walczyliśmy? Też tutaj są? - zasypywałam go lawiną pytań.
- Eee...nie, udało mi się ich skutecznie...zgubić. - odpowiedział z uśmiechem chłopak. - A co tam u was?
- Uhh...no, dużo się działo...wiesz.. - zaczęłam mówić, ale KTOŚ mi przerwał. Nie chciałam mu jeszcze teraz tłumaczyć, że jestem z Drake'em...zresztą, to wsumie nie było w ogóle oficjalne...
- Blacky, zobacz, jest chyba wyjście! - zawołał Dranhoss, ciągnąc za sobą. Nie miałam ochoty popisywać się przed Yamirem...
- Dobra, cieszę się, ale możesz się trochę..OGARNĄĆ?! Widzisz, żę rozmawiam z Yamirem. Nie widzieliśmy go chyba całe wieki, a ty nadal się nie przywitałeś...
- Idziemy. - powiedział z naciskiem, odciągając mnie od Yamira. Nie podoba mi się to.
- Puść mnie, nie jestem twoją lalką!!! - wykrzyczałam, szarpiąc się.
- Dranhoss, zostaw ją, widzisz, że nie chce iść. - powiedział spokojnie, lecz bardzo stanowczo Yamir.
- A ty się nie wtrącaj!! Blacky jest moją dziewczyną, więc lepiej już sobie idź...żółtku. - bąknął Drake, popychając lekko Yamira. Lekko, ale za to z jaką nienawiścią...
- Dranhoss USPOKÓJ SIĘ!!!! - próbowałam ostudzić sytuację, ale nic z tego. Yamir spojrzał na mnie, a w jego oczach, gdzieś bardzo daleko...pod wszystkimi warstwami brązu i złota, krył się smutek.
- Powiedziałem? Idź już lepiej... - warknął Drake, ze stalą w oczach. Już wcale go nie poznaję...to nie jest ten sam chłopak, którego poznałam na statku. Bardzo się zmienił.
- Ach tak? - zapytał z rezygnacją. Jeszcze raz spojrzał w moją stronę, a ja poczułam, jak rozrywa mi się serce. - Do widzenia Cl...C... - nie mógł wypowiedzieć mojego imienia, to jasne..ale chyba nie nie chiał żegnać się ze mną tylko w grze... W moich oczach stanęły łzy. - To były jego ostatnie słowa. Odwrócił się na pięcie i odszedł.
           Nie miałam ochoty nic mówić,
           Nic tłumaczyć, gdy pobiegłam bez słowa w drugą stronę.

                                                                                                                                 AAlexa
      

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Y. 37. Zbrodnia i kara.




Zanim jeszcze przeczytacie rozdział, chciałabym wyjaśnić pewną sytuację z poprzedniego rozdziału. 
Zatem. Nasza koleżanka Asizda, napisała coś takiego, jakby Runshvizer czytał w myślach graczy, ale to nie prawda. Nie chciało mi się już tego poprawiać, więc teraz Wam o tym mówię :) A wracając do tematu.. Runshvizer bez pomocy małego Finna nie ma żadnego wpływu na uczucia graczy, co z tego wynika nie może słyszeć ich myśli. Mam nadzieję, że moje wytłumaczenia rozjaśniły Wam trochę wszelkie wątpliwości ;-)
Przepraszamy za te wszystkie usterki w rozdziałach, ale czasem po prostu zapominamy o najważniejszych rzeczach, a nasza Asizda jest z nami od niedawna i jeszcze nie wszystko ogarnia.. 
Także jeszcze raz przepraszam i zapraszam do czytania!! :*


*******************************



     Tonę. Przed oczami zaczyna przebiegać mi całe moje życie.. Widzę jakichś nieznajomych ludzi.. To.. chyba moi rodzice... nie wiem..
     Brak powietrza dosięga mnie coraz bardziej. Woda wypełniła moje drogi oddechowe uniemożliwiając mi wziąć choć jeden wdech. A tajemniczy mężczyzna wciąż ciągnął mnie w dół i w dół.
     W końcu nie mam już tlenu i powoli zamykam oczy. Wszystkie siły mnie opuszczają.. W końcu jestem już tylko zimnym topielcem..


*~*~*~*


      Przez powieki przebija mi się jasne światło. 
      -  Czy to już to sławne światło w tunelu? - zapytałam siebie i otworzyłam oczy. 
      Nie. Tym razem było to świecące oko jakiegoś ogromnego cyklopa. Szybko zerwałam się na nogi i odskoczyłam na pięć metrów od potwora. Odruchowo sięgnęłam ręką po miecz. Ale nie miałam go. Nadal byłam w białej, zwiewnej kiecce do ziemi. Machnęłam ręką w powietrzu. Uff... Menu się rozwinęło. 
      Potwór zaczyna powoli zataczać się w moim kierunku. W swoim wielkim łapsku trzyma ogromną, metalową maczugę, która ciągnie się za nim po ziemi.
      Macham szybko ręką w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni. Zbroja... Szata.. buty... bułki.. ŁYŻKI!.. yy.. nie...
      Potwór jest już tylko 3 metry przede mną. 
      Nieee... ! Szybciej! Znów..: stare buty.. plastikowe kubki.. 2 metry... DOBRA MAM!! Wyciągnęłam z ekwipunku stary miecz, którym walczyłam na 12 levelu. Raczej nie był za dobry, ale był! 
      W pośpiechu oderwałam część sukienki tak, że teraz sięgała mi lekko nad kolana. 
       - Osz kurde.. trochę za krótka.. - jęknęłam i w ostatniej chwili ledwo uniknęłam śmiertelnego ciosu cyklopa wycelowanego w moją głowę. 
       Zwinnie ominęłam potwora i bardzo szybko pobiegłam na drugi koniec lodowej komnaty. Właściwie dopiero teraz zauważyłam w jakim jestem pomieszczeniu. Była to grota, ale tak śliczna, że aż uciekła ze mnie żądza zabicia tego głupiego cyklopa. 
       Z sufitu zwieszały się bialutkie i świecące żyrandole, a ściany były idealnie gładkie i lekko błękitne, tak samo jak podłoga tyle, że w niej wyrzeźbione były okrągłe płytki. Gdzie nie gdzie z sufitu zwisały ostre, lodowe stalaktyty, a z ziemi wyrastały równie przerażające stalagmity. 
       Tak zapatrzona w to jakże cudowne otoczenie kolejny raz prawie nie zauważyłam tego głupiego cyklopa. Znów jego maczuga utknęła na chwilę w lodowej ścianie.
       - Agrr.. - warknęłam zdenerwowana i popędziłam szybko, tak szybko, że udało mi się wbiec na sufit i z niego nie zlecieć!! Zrobiłam takie dwa okrążenia: sufit --> podłoga i biorąc potężny zamach uderzyłam w czarnego cyklopa. Niestety nie zdziałałam zbyt wiele, bo mój cios odjął mu zaledwie 1/8 HP. 
       Znów stanęłam w przeciwnej części komnaty. 
       "Muszę użyć mojej mocy.." pomyślałam. "Tylko jak?.. już wiem.."
       Skupiłam się najbardziej jak potrafiłam na ogromnym łbie potwora i na jego oku. Kiedy jego źrenica się rozszerzyła, a na moich rękach pojawiła się błękitna łuna, powiedziałam powoli:
       - Jesteś dobry.. Ronshvizer nie ma na ciebie wpływu... Nie musisz mu już więcej służyć... Poddaj się..
       
       Cisza.. Cyklop zamknął swoje oko i upuścił ciężką maczugę. Po chwili spojrzał na mnie i wykręcił swoje usta w jakimś krzywym grymasie. Domyśliłam się, że próbował uśmiechnąć się do mnie, ale mu to nie wychodziło. Chcąc być miłą również odwzajemniłam uśmiech. Cyklop wydał z siebie jakiś dziwaczny dźwięk euforii i polazł, gdzieś w głąb jaskini. 
       "No to teraz muszę znaleźć pozostałych." pomyślałam i usiadłam po turecku na podłodze. 
       
       Kolejny raz mocno skupiam się na moich dłoniach. W końcu pojawia się niebieska poświata. Przykładam ręce do głowy i z całych sił wspominam moich przyjaciół. Blacky.. Theo.. Dranhoss.. Finn.
       Niestety nic nie widzę.. Tylko czarna pustka..
       
            PIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
     
       - AAAAAAAAAAA!!!! - krzyknęłam i z bólem złapałam się za głowę. 

         Oj.. nie ładnie Yumi.. nie ładnie. Myślałaś, że nie zwrócę na to uwagi? Że puszczę ci tę zniewagę płazem?! MYLIŁAŚ SIĘ!!! JAK ŚMIAŁAŚ GŁUPIA DZIEWUCHO??!!
       
       Runshvizer był naprawdę wkurzony..
       - Nie wiem o co ci chodzi?! - skłamałam z niby żalem.

          Już nie udawaj... To żałosne... Niestety muszę ci powiedzieć, że będziesz ukarana za swoje przewinienie.. Byś może ucierpią twoi przyjaciele! Hahaha! A MOŻE TYYY!! BUAHAHAHA!!!

       "Kurde ten facet ma jakąś schizę..."
       - Nie! Błagam! Zlituj się! Już nigdy tak nie postąpię! - łgałam jak najęta. Trochę mnie to wkurzało, ale musiałam go jakoś udobruchać...
       
           HAHAHA!!! Zabawna jesteś kochanieńka.. Ale już za późno.. Masz rację więcej tak nie postąpisz!

       Głowę znów przeszył mi ostry ból. 
       W oczy poraziło mnie okropnie jasne światło.
       Oślepił mnie i ogłuszył. 
        Zapomniał jednak, że nadal mam umysł. Nim mogłam zobaczyć wszystko.
        Skupiłam się poczułam łunę na moich rękach. Machnęłam lekko jedną dłonią, tworząc małą błękitną kulkę, która wyleciała w powietrze. I po chwili znów widziałam grotę.. tyle, że.. w mojej głowie. 
        Zauważyłam, że zrobiło się trochę ciemniej, mroczniej...
        Przestraszyło mnie to lekko, a jeszcze bardziej pogłębiał to poczucie fakt, że nic, ale to nic nie słyszałam.. 
        Zaczęłam nerwowo obracać małą kulką światła na wszystkie strony, żeby w razie czego móc się obronić. No i zauważyłam je.
        Z zawrotną prędkością leciało w moją stronę pięć noży. Szybko odszukałam niedaleko mnie, mój miecz i chwyciłam go za dwa końce osłaniając twarz. Na szczęście miecze leciały w równej linii i uderzyły w miecz. Niestety wbiły się w niego do połowy. Zrobiłam wielkie oczy i szybko wyciągnęłam sztylety z mojej, nienadawającej się już do niczego broni.
        Znów rozejrzałam się. Żeby mieć jeszcze większe szanse wstałam z lodowej podłogi, z resztą trochę mnie już mroziła w zadek.. Kolejny atak zauważyłam trochę wcześniej niż poprzedni. Znów było to pięć "pocisków". Stanęłam prosto i złapał za końce dwóch sztyletów trzymając je w jednej ręce. Wzięłam zamach i rzuciłam z całej siły nożami, celując oczywiście w lodowe pociski.
       - Uuuu.. ładnie. - pochwaliłam samą siebie, kiedy sztylety roztrzaskały na wiór lodowe sople.
       Tak samo pozbyłam się trzech kolejnych.
       Znów cisza... Cisza przed burzą... A jak!
       Nagle poczułam silny przypływ energii, który zaburzył mój kontakt z błękitną kulą i przestałam cokolwiek widzieć. Mijają minuty, a ja nadal nie kontaktuję. Cały czas próbuję utworzyć kulę światła, ale nic mi nie wychodzi. W końcu ogarnia mnie panika i zaczynam ryczeć.
       W pewnej chwili poczułam na skórze jakiś lekki podmuch wiatru i czyjąś kurtkę. Otarłam pospiesznie łzy. Nie wiedziałam co się dzieje.
        Nagle ktoś chwycił mnie w pasie, przerzucił przez ramię i szybko pobiegł przed siebie. Zaczęłam się drzeć. Ale nic to nie dało. Po kilku minutach uspokoiłam się i.. zasnęłam..


*~*~*~*


        Poczułam jak ktoś delikatnie mnie czymś przykrywa. Miło wtuliłam się w koc. Przez tą jedną nikłą chwilę poczułam się miło. Zapomniałam o tym obowiązku przetrwania. Niestety rzeczywistość szybko wróciła do mojej podświadomości. Przypomniało mi się, że niedawno ktoś mnie porwał i przecież nic nie widziałam, ani nie słyszałam!
        Na szczęście teraz dobiegały do mnie ciche odgłosy strumyka i czyjeś krzątanie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Po chwili postanowiłam wypróbować mój wzrok. Powoli otworzyłam oczy. Ujrzałam zielone korony drzew. Tych niezwykłych kolorowych drzew. Podparłam się na łokciach i zobaczyłam piękny jasny strumyk, grający miłą dla ucha muzykę. Przy potoczku zobaczyłam niewyraźny, ciemny kształt.
        Podniosłam się z miękkiego posłania (jakby co to było siano i jakiś koc.) i ruszyłam w kierunku chłopaka. Z odległości dwóch metrów już wiedziałam kto to jest.
        - Dziękuję. - powiedziałam miło do przyjaciela.
        - Nie ma za co. - odrzekł prostując się i odwracając w moją stronę.
        Teraz dokładnie widziałam jego wyraźne rysy twarzy i duże, ładne, ciemno-zielone oczy. Spojrzałam w jego głębokie ślepia i uśmiechnęłam się ciepło. Odwzajemnił uśmiech i spojrzał na mnie ze szczęśliwą miną. Brakowało mi tego spojrzenia.
        Kiedy tak się na niego gapiłam zauważyłam, że ma bliznę na oku. Od razu zrobiłam zmartwioną minę.
        - Co ci się stało? - zapytałam dotykając delikatnie rany.
        - Ach.. to. - rzekł, wyrwany z zamyślenia. - Spotkałem potwora, którego miecz był nasączony jakimś dziadostwem i rana zamiast zniknąć, tylko zarosła..
        - Aha.. cienko.. Ale w sumie.. jest całkiem, całkiem.. - powiedziałam przekręcając głowę i uśmiechając się. - Taka.. charakterystyczna.. Haha!
        Klepnęłam go po przyjacielsku w ramię i ruszyłam w stronę naszego "obozu". Kiedy chciałam zrobić pierwszy krok, Dandross złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, przytulając mocno. Odwzajemniłam uścisk. Trwaliśmy tak ok. 5 min.
        - Mocno się stęskniłeś!- zażartowałam, kiedy odsunęliśmy się od siebie.
        - A żebyś wiedziała. - powiedział wesołym głosem i trzymając mnie za rękę ruszył w stronę obozu. Uśmiechnęłam się zadowolona i usiadłam po turecku obok bruneta. Położyłam mu głowę na ramieniu i ze szczęśliwą miną spojrzałam w ognisko. Nie myślałam o niczym innym, jak o jego obecności...


Evelinee

niedziela, 16 grudnia 2012

D. 36. Lodowe Groty

 



 
   Byłem w jakiejś jaskini. Można by ją uznać za ładną, gdyby nie to, że na głowie miałem inne sprawy. Gdzie była Clarisse? No i gdzie była... reszta? Nie miałem bladego pojęcia. Powoli zacząłem sobie przypominać, jak tu trafiłem.
   Gadałem z jakąś dziewczyną. Nie wiem, czemu od razu nie podszedłem do Blacky, ale tak się już stało. Gadałem z jakąś inną panną i już. Nagle tamta wyszczerzyła się upiornie. Wrzuciła mnie do wody, a ja spadałem i spadałem... I potem urwał mi się film.
   Cóż, musiałem coś zrobić. Nie mogę przecież siedzieć bezczynnie. Wstałem z ziemi, otrzepałem się z kurzu i dumnie wyprostowałem. Ale poza tym nic. Pustka. Pierwszy raz nie miałem dobrego planu. Ba, nie miałem żadnego planu. Chyba wpierw należało odnaleźć swoją dziewczynę... Tylko gdzie ona była?
   Zastanawiasz się nad tym, prawda? A więc, postanowiłem Was rozdzielić, gołąbeczki. No trudno. Znajdujesz się w Lodowych Grotach, gdzie spotkasz mnóstwo niebezpieczeństw. Powodzenia, bo może się przydać.
   Jak to? Rozdzielić nas? Czemu? Co ja zrobiłem, że sobie na to zasłużyłem? To nie fair.
-UWOLNIJ JĄ, DOWNIE!!!-wrzasnąłem na cały głos.
   Nie tak ostro do starszych. Jeśli będziesz grzeczny, to zobaczysz ją wcześniej niż pozostałych. A jeśli nie to, no cóż, może już nigdy się nie spotkacie.
-Jakie to łaskawe.-mruknąłem z sarkazmem.-Ale i tak cię nie lubię.
   A co mnie to obchodzi, smarkaczu?
   Swoją drogą, chyba nerwy puszczały Runshvizerowi. Normalnie zachowywał się tak dostojnie i dorośle, a teraz przezywa mnie smarkaczem jak jakiś przedszkolak. Ten palant robi się coraz bardziej głupi.
   Nagle ziemia się zatrzęsła i usłyszałem ogłuszający ryk.
   Chyba przesadziłem.
   Nawet nie wiesz, jak bardzo.
   Za progu wyłonił się wilk. Był wysoki na dwa metry, miał niebieskie futro i niemożliwie długie pazury. Jednak najstraszniejsze były zęby. Ostre jak sztylety. Szybko wyjąłem miecz z pochwy przygotowując się do walki. Byłem pewny, że mnie to nie ominie.
-FAJNA KARA, ZSYŁANIE NA KOGOŚ POTWORA. BARDZO POMYSŁOWE!!!-wrzasnąłem najgłośniej jak umiałem mając nadzieję, że ten idiota mnie usłyszy.
   Z dnia na dzień robił się coraz bardziej wnerwiający.
   W końcu monstrum znalazło się w odległości jeden metr ode mnie. Krzycząc głośno ruszyłem przed siebie i odciąłem wilczkowi jedną łapę. A co, niech ma za swoje! Nie trzeba było mnie wkurzać. Zwierzę zawyło wściekle i dosłownie rzuciło się na mnie. Raniło moją skórę pazurami, a ja nawet nie mogłem się ruszyć. W końcu udało mi się uwolnić rękę z bronią. Wbiłem szkaradzie nóż w klatkę piersiową aż po rękojeść i sprawnie odskoczyłem w tył.
   Zwierzę zatoczyło się i upadło, ale jego pasek HP zmniejszył się tylko o 1/4. Przez co straciłem broń i niewiele osiągnąłem.
   Szybko wyjąłem z ekwipunku jakieś sztylety. Niekoniecznie uwielbiałem się nimi posługiwać, ale co robić, gdy grozi ci śmierć. Po kolei rzucałem nimi w stworzenie. Każdy trafił celu. W końcu pasek bestii był zapełniony już tylko w jakiejś 1/8. Mimo to bydlę nie przestawało atakować. Zbliżało się coraz bardziej, przez co ja musiałem się cofać. W końcu natrafiłem na ścianę. Poruszyłem się lekko w lewo i walnąłem w twardą powierzchnię. Byłem w pułapce.
   Gdy zwierz chciał zadać ostateczny cios, wpadłem na genialny pomysł. Postanowiłem użyć swojej mocy i mocno ścisnąłem klatkę piersiową monstrum. Padło martwe.
   Popatrzyłem na siebie. Byłem cały we krwi. Ale żywy. A to się najbardziej liczyło. Teraz wystarczyło tylko odnaleźć Clarisse i upewnić się, że jest cała i zdrowa. Ominąłem zwłoki, które po chwili zniknęły rozsypując się w jasno-zielony pył i ruszyłem ku drzwiom. Jakim cudem wcześniej ich nie zauważyłem? Były zamknięte.
   Gratulacje. Świetnie poradziłeś sobie z zadaniem. Teraz przeniesiesz się do labiryntu. Jeśli wyjdziesz z niego i przeżyjesz, odnajdziesz swoją ukochaną. 
   Świat wokół mnie zawirował. Zrobiło się ciemno. Taki stan rzeczy trwał jakieś pięć minut. Później znalazłem się tunelu wykutym chyba w lodzie. Cóż, zapowiada się długi dzień.


...


   Od jakiejś godziny szukałem wyjścia stąd. Trafiłem do jakiegoś wielkiego pokoju. Gdy zbliżałem się do drzwi, one uciekały w inne miejsce. Teraz przeniosły się na sufit. Podskakiwałem, próbowałem ich dosięgnąć, ale nie dawałem rady. Nagle wejście się otworzyło i o mało co nie dostałem w łeb kawałkiem drzewa. Za co? Do jasnej cholery, za co? Mocno chwyciłem się kawałka drewna, rozbujałem i wskoczyłem do środka. A tam... niekończący się korytarz. Pobiegłem przed siebie, mając nadzieję, że moja męczarnia w końcu się skończy. No bo błagam. Ile można dręczyć człowieka? Pewnie już od dawna potrzebuję pomocy psychiatry.
   Nagle zobaczyłem drzwi, który bronił smok. Zatrzymałem się w pół kroku.
   Przejdź dalej, a dojdziesz do końca. A tam, nie wiadomo co na Ciebie czeka.
   Wyjąłem miecz. Miałem nadzieję, że monstrum nie jest zbyt niebezpieczne. Ruszyłem przed siebie i odciąłem stworzeniu łeb. Tamte zatoczyło się i dosłownie wypchnęło swoim cielskiem z tunelu. Obejrzałem się jeszcze i zauważyłem jak moja kolejna ofiara znika, rozsypując się na malutkie kawałeczki.
   Znalazłem się w prostokątnym pomieszczeniu. Nikogo tam nie było. Mojej dziewczyny tam nie było. 
-KŁAMAŁEŚ, DOWNIE!!!-wydarłem się na cały głos.
   Ja? Ja nigdy nie kłamię. Zobaczysz swoją ukochaną.
   Zaraz potem sufit się zawalił. Zobaczyłem Blacky szamoczącą się z jakąś panterą. Szybko ruszyłem jej na pomoc. Już chciałem rozprawić się ze zwierzęciem, gdy usłyszałem rozpaczliwy krzyk:
-Uważaj, Dranhoss!
   Uchyliłem się w ostatnim momencie. Łapa stwora przemknęła nade mną. Wykorzystałem chwilę zwłoki, gdy monstrum zastanawiało się, czemu nie trafiło w cel i wbiłem mu miecz prosto w serce. Buchnął na mnie strumień lepkiej, gorącej krwi. Obrzydlistwo!
   Nagle przypomniałem sobie o Clarisse.
-Gdzie jesteś?-krzyknąłem nie zauważając znajomej sylwetki.
-Tutaj.-dobiegł mnie jej głos zza szczątek.
   Kiedy ogromne zwłoki rozsypały się w pył (jak większość rzeczy i zmarłych w tej grze..), zobaczyłem ją. Nie widzieliśmy się może z kilka godzin, ale już zdążyłem się stęsknić. Bez wahania wziąłem ją w ramiona. Na początku była zbyt oszołomiona, ale później zaczęła piszczeć:
-Co ty wyprawiasz?
   Zamknąłem jej usta pocałunkiem. Przeszedł mnie kolejny dreszcz. Oderwaliśmy się od siebie dopiero po pięciu minutach.
-Miło cię znów widzieć.-powiedziałem na co ona parsknęła śmiechem.
-Ciebie też.-stwierdziła i przytuliła się.
   Trwaliśmy tak jakiś czas. W końcu Blacky mruknęła:
-Wiesz, że jesteśmy w pułapce?
-Wiem, ale razem coś wymyślimy.
-Zawsze razem.

Asizdaa

sobota, 8 grudnia 2012

C. 35. Po prostu chcieli nas rozdzielić.





      
         Ta noc w buszu była TOTALNIE BEZNADZIEJNA. Nie dość, że się nie wyspałam, to jeszcze niesamowicie bolały mnie plecy...
         Obudził mnie chłodny powiew wiatru. Jęknęłam, przewracając się na drugi bok..
- Auuu...
          Po chwili usłyszałam ciche dźwięki, dobiegające zza namiotu. Rozpięłam zamek.
- AAAA!!!! - wrzasnęłam, gdy moim oczom ukazał się Finn. Gapił się na mnie tymi swoimi paczydłami i aż mnie gęsia skórka przeszywała...
- Co się stało? Tym razem ty miałaś zły sen? - zaśmiała się Yansora, zajadając w najlepsze jakąś tajemniczą potrawę.
- Hehe, nie, ale twój braciszek przyprawia mnie o dreszcze... - bąknęłam, a dziewczyna momentalnie posmutniała i zamyśliła się. - Oj, no nie ważne. A gdzie chłopcy? - spytałam, siadając przy niej i wyjmując z menu zimne mleko.
- Eee...chyba poszli zbadać okolicę. Za godzinę wyruszamy w drogę. - odpowiedziała.
- Acha.
          Przez resztę śniadania, gadałyśmy o różnych głupotach...Między innymi, o tym, co będzie, gdy, np. byśmy zwyciężyli...gdybyśmy tylko my przeżyli...byłoby na prawdę EXTRA FAJOWO! Zastanawiałam się tylko, czy wszyscy możemy przeżyć...
          Z rozmyśleń wyrwał mnie Dranhoss..I TO BARDZO BRUTALNIE!
- AAA!! - wrzasnęłam, gdy chłopak podniósł mnie i zarzucił sobie na ramię. Następnie postawił mnie z powrotem i musnął lekko w usta.
- Hihi, i kto tu ma romanse?! Ok, nie przeszkadzam wam, gołąbeczki! - zaświergotała Yan i pobiegła w podskokach do namiotu.
           Po kilkunastu minutach, dołączył do nas również Theo. Polubiliśmy się przez te kilka dni. Był z niego super kumpel i dobry człowiek. Od razu zauważyłam, że podoba się Yan z wzajemnością! Hihihih...nie ze mną takie numery! Oooo nieee...Jestem ekspertką!
            Ale dość o tym, gdy wszyscy schowali już swoje rzeczy, wyruszyliśmy w drogę do nikąd. Podziwiałam niesamowicie wysokie, zmyślnokształtne drzewa...poniekąd musiałam przyznać, że ten cały " Faith " był bardzo fascynujący...Cały czas jednak czułam się niezręcznie, bo wiedziałam, że tuż za mną kroczy mały Finn...nie wiem czemu, ale ten dzieciak mnie przeraża. Na szczęście, przy mnie szedł Dranhoss, więc czułam się trochę lepiej. Mam wrażenie, że jest on nie tylko moim no, chłopakiem, ale też czymś w rodzaju ochrony i poczucia bezpieczeństwa.
               Robiło się już ciemno. Do moich uszu dochodziło coraz więcej dźwięków. Nie wiedzieliśmy, dokąd iść i po co. To nie miało żadnego sensu..
- Dobra, stop. - powiedział Theo, zatrzymując się.
- Co jest? - zapytała Yansora, spoglądając na chłopaka.
- Wiecie, myślę, że takie łażenie bez celu jest bez sensu..
- POPIERAM! - krzyknęłam, bo ten chłopak chyba czytał w moich myślach....
- Więc co chcesz zrobić? Znudziła ci się gra? - mówił ze zrezygnowaniem Dranhoss.
- No...może, ale możemy się teleportować! Chyba... - powiedział Theo, zaglądając do swojego menu.
- Co?! Jak to? - zdziwiłam się i podbiegłam do niego. Przecież nic wcześniej nam nie powiedział..
- No, jak załatwiłem poprzedniego bossa, to dostałem takie coś...nie pamiętam, jak to się nazywa...przenokrolo...przenosiodło...
- PrzenośOdnoś! - powiedziała w końcu Yansora.
- A ty skąd wiesz? - zapytał podejrzliwie Drake.
- Czytało się to i owo...
- Dobra, ale jak to działa?  - zaplatałam
- No..nie wiem..a w zasadzie, to wcześniej nie wiedziałem i wpadłem na pomysł, że to może być jakiś teleport! No bo - przenieś, odnieś, oczywiste..
- Szkoda, że nie pomyślałeś wcześniej..dobra, nie ważne, dawaj. Złapmy się za ręce! - powiedziałam, łapiąc za rękę Theo i Drake'a. Chciałam być jak najdalej Finna...
- Dobra! Na trzy! Raz... - i oczywiście, jak to zwykle bywa, skończyło się na " razie ", bo gdy wszyscy już złapaliśmy się za ręce, od razu wylądowaliśmy w jakimś innym miejscu.
- No, miękko nie było, ale cooo tam! - mruknął Drake i pomógł wstać mi i Yan. Teraz również znajdowaliśmy się w lesie, ale ten był nieco inny..drzewa były jeszcze wyższe i nie było tutaj w ogóle zieleni - zero trawy, liści...czegokolwiek. Zamiast tego, tonęliśmy w gęstej mgle, która była dosłownie wszędzie..


                                                                GRATULACJE
                   Dzięki teleportowi " PrzenośOdnoś ", znaleźliście się na 12 poziomie. To wielkie ułatwienie, jednak w zamian, wasz boss będzie jeszcze bardziej niebezpieczny...Na dobry początek dostaniecie 75% ulepszenie Waszych broni. Faith życzy wam powodzenia. Przeżyjcie.

- Haha, bardzo podnoszące na duchu... - bąknęłam i skierowałam się przed siebie. I znów wędrówka..kicha! Bolą już mnie nogi!
             W pewnym momencie usłyszałam szelest strumyka. Bardzo się ucieszyłam, nareszcie coś nowego! Można się będzie odświeżyć!
- Och...jak dawno nie słyszałam takiego dźwięku.. - mruknęła Yan, mrużąc oczy. To prawda, sam dźwięk był niesamowicie odprężający... Za każdym krokiem, muzyka rosła jeszcze bardziej. Nie mogłam się oprzeć i uśmiechnęłam się.
               Po kilku minutach, dostrzegliśmy ogromną, białą jaskinię. To właśnie z niej dochodził szelest. Nie myśląc długo, zgodnie skierowaliśmy się w jej stronę.
- Woooow... - zachwycał się Dranhoss, przechodząc, między srebrnymi prętami i lodowymi żyrandolami.
- Ale tu pięknie... - powiedziałam, gdy Drake ścisnął moją dłoń. Nagle coś dotknęło moich włosów. Szybko wyjęłam nóż i odwróciłam się na pięcie.
- Kto tu jest? - spytałam zupełnie poważnie. To doszczętnie rozwiało miłą atmosferę. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, moich włosów uczepiły się trzy, malutkie motylki!
- Haha! Ale śliczne! - powiedziała z zachwytem Yan, a cztery kolejne, zasiadły na jej ramionach.
- Ej, może już chodźmy.. - powiedział niepewnie Drake.
- Nie no, przestań! One są takie śliczne!
                 Szelest strumyka jeszcze bardziej mnie relaksował...słyszałam w nim nie tylko wodę, ale też muzykę...Muzykę, której nie słyszał nikt inny, prócz mnie..ta muzyka grała tylko dla mnie! Zauważyłam, że te piękne, śnieżno białe stworzenia, ciągną mnie delikatnie w głąb jaskini...poddałam się i poszłam tam, gdzie pragnęły.
- Hej, dziewczyny...gdzie się wybieracie? - zapytał zaniepokojony Theo.
- Och, nie dramatyzuj! Zaraz wrócimy....rozejrzycie się. - uspokajała go Yan, a po chwili utonęłyśmy w wodnym korytarzu.

     Byłam jakby w transie...muzyka cały czas przywoływała mnie do siebie...Wróżki zaprowadziły mnie do strumienia, a ja z rozkoszą do niego wpłynęłam. Stworzonek było już teraz mnóstwo. Wszystkie latały koło mnie. Rozczesywały mi moje blond włosy z niesamowitą dokładnością i precyzją. Smarowały czymś delikatnie moją twarz...Czułam się świetnie. Odprężona na maxa - tego mi było trzeba..
      Gdy wróżki już skończyły, podały mi piękną, białą suknię. Założyłam ją bez słowa. Byłam szczęśliwa. Podeszłam do stojącego obok, szklanego lustra. I NORMALNIE MAŁO NIE DOSTAŁAM ZAWAŁU.
       Tuż przede mną, stała piękna, złocisto włosa dziewczyna. Miała idealne kości policzkowe i duże, migdałowe oczy. ZARAZ OCZY! Nie mogłam uwierzyć własnym...no, oczom! Nie były czarne, tylko..brązowe. Piękne, jasne, czekoladowe oczy patrzyły się na mnie ze zdziwieniem. Biała suknia pasowała wręcz idealnie, a moje niegdyś proste włosy, znów były długie i poskręcane. Z oka spłynęła mi łza szczęścia. Nie wiem, czemu.
- Dziękuję. - powiedziałam do stworków, a te znów zaczęły mnie delikatnie popychać. Zrobiłam, co kazały. Znajdowałam się teraz w ogromnej, jasnej sali. Na samym środku zobaczyłam ogromny basen z błękitną wodą.
      Kątem oka zauważyłam idącą z drugiego korytarza...Yumi. Jej kruczo czarne włosy były długie i proste. Z trzeciego korytarza wyszedł jakiś chłopak. Był dobrze zbudowany i miał na sobie białe spodnie i koszulę, również tego koloru. Burza brązowych włosów przysłaniała mu jedno, jasno zielone oko, podkreślające jego jasną cerę. Chłopak spojrzał na mnie, a jego twarz ozdobił piękny uśmiech. Już wiedziałam, że to Drake - mój Drake. Również się uśmiechnęłam. Chciałam do niego podejść, coś powiedzieć, ale jakoś nie mogłam.
        W pewnym momencie, moją całą uwagę przykuł młodzieniec, wołający mnie z wody. Zdziwiłam się, że zna moje imię...
- Clarisse...chodź, coś ci pokażę.. - mówił głębokim, miłym tonem. Każda dziewczyna by na to poleciała, jednak ja z powrotem spojrzałam zaniepokojona na Drake'a. Ten jednak chyba był zajęty!!! ARRR...gapił się rozdziawiony w jakąś laskę, po drugiej stronie jaskini.
- Clarisse..nie daj się prosić... - mówił coraz ciszej, patrząc na mnie stalowymi oczami. Byłam jak zahipnotyzowana...postanowiłam podejść do chłopaka. W końcu, przecież nas było więcej! No nie? Z każdym krokiem, gdy się zbliżałam, ten oddalał się w głąb błękitnej tafli wody. Nie mogłam oderwać wzroku..muzyka była jeszcze głośniejsza...
        Weszłam jedną nogą do wody, a tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Poczułam się trochę nieswojo...
         Wyciągnął do mnie dłoń.
          Zrobiłam to samo.
       W chwili, gdy już miałam go dotknąć, jego wyraz twarzy zmienił się.
          Nie był już taki miły.
          Uśmiechnął się chytrze i zaciągnął mnie pod wodę.
           Nie zdążyłam nawet krzyknąć.
           Nie miałam przy sobie broni.
           Zaczynałam mieć mroczki przed oczami, gdy wędrowałam coraz niżej.
           To był tylko początek, po prostu chcieli nas rozdzielić.

                                                                                                            AAlexa
 

Y. 34. To on ich zabił...

   




       Szliśmy roześmiani pustą drogą. Z początku nie zwróciliśmy uwagi na brak jakichkolwiek ludzi. Jednak po kilku minutach zaczęło mnie to zastanawiać. W końcu jest już prawie południe, a na ulicach nie ma ani jednej żywej duszy. Zwykle o tej porze targ tętni życiem.
       Nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Okropnie mnie to dekoncentrowało, więc zaczęłam się rozglądać za obserwatorem. W pustych zaułkach nie zauważyłam nikogo, tak samo w oknach mieszkań. Zdziwiło mnie to i zaniepokoiło.
       - Ej, Yan, co jest? - zapytał Theo, który zauważył moją zmartwioną minę. Od razu cała paczka spojrzała na mnie.
       - Co.. eee.. nic.. - skłamałam, wyrwana z zamyślenia.
       - Na pewno? - dopytywał się dociekliwie blondyn. Zatrzymaliśmy się.
       - Ehh... Po prostu zastanawia mnie to, dlaczego o tej porze jesteśmy tutaj zupełnie sami.. - wyznałam ciurkiem i spojrzałam na twarze moich kolegów. Ich także to zaciekawiło.
       - Nie warto panikować! - powiedział Dranhoss i ruszył dalej przed siebie.
       Kiedy zrobił pierwszy krok jego głowę przeszyła naostrzona włócznia. Chłopak padł na kolana, a następnie na twarz. Jego HP spadło do zera.

         Czuję jak moje serce zaczyna szybciej bić.

       Przerażona Clarisse podbiega szybko do martwego chłopaka, klęka przy nim i kładzie jego głowę na kolanach. Z jej oczu lecą strumienie łez. Nagle, gdzieś z góry z zawrotną szybkością lecą cztery strzały i przeszywają plecy Clarisse.
       - NIE!! - krzyknęłam przerażona. Już chciałam wyrwać się do biegu, ale zatrzymał mnie Theo. - Puść mnie!!! Puszczaj!.. czemu?.. dlaczego?.. Blacky...
       Opadłam na kolana, a Theo klęknął przy mnie i przytulił mnie czule. Spojrzałam na niego. Po jego twarzy spływały łzy. Przytuliłam go jeszcze mocniej. Siedzieliśmy tak z 10 minut.

         To przez ciebie..

       - Słucham? - zapytałam się spoglądając na Theo. - Mówiłeś coś?
       - Nie.. - odpowiedział kiwając lekko głową.

          To przez ciebie zginęli Yumi. Po co zatrzymałaś ich przy sobie i przy tym chłopcu.. To on ich zabił..
     
      - To nieprawda!! - krzyknęłam przez łzy.

           Nie?.. To się okaże..

      - NIE!
      - Yan.. Wszystko o.. - Theo nie dokończył. Z bólem złapał się za brzuch. Zszokowana odsunęłam się i zauważyłam, że wystaje z niego ostry miecz.
      Szybko złapałam za broń i próbowałam ją wyciągnąć z brzucha chłopaka. Jednak moje starania szły na nic. Spojrzałam na twarz Theo. Wyrażała nienawiść. Czystą nienawiść i obrzydzenie.
      W końcu jego HP zeszło do zera i przewrócił się martwy na bok. Wtedy przeżyłam szok. Moim oczom ukazał się wesoły, mały Finn.
       - Yumi! - zawołał z uśmiechem. Po chwili jednak wyjął z pasa nóż i ruszył w moją stronę.
       - Finn, przestań!! Co ty robisz! To ja Yansora! Nigdy bym cię nie skrzywdziła! FINN!! NIE!! - było już za późno. Chłopiec bez wahania i trudności przebił moje serce jak masło.
       Upadłam na plecy. Oczy zamykały mi się powoli. Ostatnie co zobaczyłam to nie wyrażająca żadnych skrupułów twarz małego chłopczyka.
     
         Mówiłem ci. Zdradź go, a nic wam się nie stanie.. Będziecie bezpieczni. On jest najgorszym potworem na waszej drodze do odzyskania wolności. Musicie go zabić albo oddać mi z powrotem..

   


      - NIGDY!!!!!!!!!! - obudziłam się z krzykiem w namiocie. Oczy miałam mokre od łez.
      Rozejrzałam się w około. Obok mnie leżała Clarisse. Nadal mocno spała. Przerażona doskoczyłam do niej i zaczęłam nią potrząsać.
      - Blacky! Blacky! - krzyczałam ze łzami w oczach.
      Dziewczyna obudziła się przerażona i usiadła w śpiworze, tak szybko, że musiałam się odsunąć żebyśmy nie zderzyły się głowami.
      - CO SIĘ DZIEJE???!!! - zawołała nadal zszokowana dziewczyna. Kamień spadł mi z serca. Nadal żyła. - KOBIETO!!! ZWARIOWAŁAŚ??!!
      - Haha! Przepraszam.. - powiedziałam uśmiechnięta i przytuliłam się do przyjaciółki. - Och.. Co ja bym bez ciebie zrobiła..
      - Pewnie byś już nie żyła. - zażartowała Blacky odwzajemniając uścisk.
      - Ojoj! Nie rozpędzaj się tak! - zawołałam wesoło.
      Nagle gdzieś na zewnątrz strzeliła gałązka. No tak byliśmy w lesie. Znowu..
      Już chciałam wyjąć miecz, ale zaraz usłyszałam znajomy głos.
      - Heeeej.. Dziewczyny! Wszystko ok? - zapytał zaspanym głosem Theo. Widocznie Dranhoss wysłał go, bo mu nie chciało się wstawać.
      - Tak. - odpowiedziałyśmy chórem. Rozpięłam wejście do namiotu i wyszłam na zewnątrz. Od razu rzuciłam się Theo na szyję.
      Najpierw chłopak nie zrobił nic. Chyba myślał, że to sen, ale na szczęście po chwili odwzajemnił uścisk.
      - A co to za okazja? - zapytał blondyn kiedy go puściłam.
      - Aaa.. tak bez okazji. Po prostu się stęskniłam. To takie dziwne? - powiedziałam z uśmiechem.
      - Ależ nie.. Muszę sprawić, abyś tęskniła częściej! - zażartował Theo pokazując w szerokim uśmiechu swoje olśniewające, białe zęby.
      Uderzyłam go po przyjacielsku w ramie i wróciłam do namiotu. On zrobił to samo.
      - Uhuhu! Jakieś nowe romanse.. A co z Dandrossem? - spytała Clarisse robiąc minę typu "A ty świnko!".
      - Jakie romanse?! JAKIE ROMANSE! Kobieto chyba za dużo StupiZiółek! - odcięłam się i położyłam w śpiworze plecami do przyjaciółki.
      - No dobra chcesz to strzelaj FOCHI! Ja i tak wiem swoje! - zachichotała Blacky i położyła się z powrotem spać.
      Leżałam jeszcze chwilę nie mogąc zasnąć. Nadal dudniły mi w głowie słowa Runshvizera.
      A jeśli Finn naprawdę jest niebezpieczny? Może powinnam odmówić mu na samym początku. Powinnam pozwolić mu odejść...
   
        To on ich zabił..
        To on ich zabił..
        To on ich zabił..

      "- Zamknij się paszczaku. Jeżeli ktokolwiek kogoś tutaj zabił to ty! To ty jesteś potworem, a nie on." - powiedziałam w myślach i zasnęłam.



Evelinee



   

piątek, 7 grudnia 2012

D. 33. Bezpieczna strefa..




Obudziłem się z wielkim bólem głowy. Miałem wrażenie, że pęka mi na dwie części. Próbowałem się podnieść i się z czegoś zwaliłem. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłem sobie, że to kanapa. Nie pamiętałem nic z wczorajszego wieczoru. Ale może to i dobrze? Nie wiadomo, czy mi wtedy nie odwaliło. A znając siebie, najwyraźniej tak było...
   Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Niestety, w porę nie zauważyłem drzwi i walnąłem w nie. Świetnie, jeszcze to. Wyszedłem na korytarz i od razu usłyszałem szmery dochodzące z jakiegoś pomieszczenia, najprawdopodobniej kuchni. Okazało się, że to były Yansora i Clarisse, ledwo żywe.
-Cześć.-usiadłem ciężko na krześle obok nich.
-Hej. Co tam?-mruknęła Blacky.
-Źle. Chyba. Chociaż już nie mam pojęcia...-język mi się plątał.
-Tak. Nie wiem, co nam dał ten staruszek, ale to było mocne.
-Mogłam wcześniej pomyśleć. Poprosiłam go o najmocniejsze, jakie ma.-mruknęła Yumi.
-Nie mam siły się na ciebie wściekać.-stwierdziłem.
-Nikt nie ma.
   Zamknąłem na chwilę oczy. Co się wtedy stało? Do cholery, co ja robiłem? Na pewno była niezła imprezka, ale do jasnej ciasnej co jeszcze? Już nigdy nie wypije tego... właściwie nie miałem pojęcia, co to było.
-Gratuluję, nasze trzy nieszczęścia.-usłyszałem czyjś głos.
   Momentalnie otworzyłem oczy. Przy drzwiach stał ten gostek, Theo, a za nim chłopczyk o imieniu Finn. Gapiłem się na nich, nie mogąc się skapować skąd wiem, jak mają na imię. Po pięciu minutach skojarzyłem fakty i wbiłem wzrok w widok za oknem. Och, jakie te mieszkanie naprzeciwko było absorbujące. Chyba mi kompletnie odbiło.
-Zamierzacie tutaj cały czas tak siedzieć?-spytał Finn.
-Nie wiemy, chyba wydaje się to najrozsądniejszym wyjściem.-odpowiedziała Clarisse.
-Nie zamierzacie się, no nie wiem, ogarnąć?-zaproponował Theo.
-Ja tam nie mam na to siły.-stwierdziła Yansora.
-A ja tak.-mruknąłem wstając.-Gdzie łazienka?
-Naprzeciwko, pierwsze drzwi po lewej.
   Łazienka była w kolorach zieleni i czerwieni i nowocześnie urządzona. Normalnie doceniłbym ten gust artystyczny, ale gdy człowiek jest wypompowany, to na nic nie zwraca uwagi. Zauważyłem w kącie prysznic. Ooo, tego było mi trzeba! Gorąca woda na pewno mnie ożywi! Upewniłem się, że drzwi są dokładnie zamknięte. Zdjąłem ubrania i rzuciłem je gdzieś za siebie. Cóż, na pewno nie należałem do tych osób, które maniakalnie dbają o czystość. Szybko opłukałem się z brudów, przy okazji doprowadzając do tego, że mój umysł zaczął normalnie funkcjonować. No właśnie, normalnie funkcjonować i dzięki temu byłem w stanie zauważyć, że ciuchy, które miałem na sobie wcześniej cuchną jak cep. Ubrałem czerwony t-shirt, jeansy i czarne trampki. Gdy spojrzałem w lustro wyglądałem o niebo lepiej. Stare ciuchy włożyłem do ekwipunku i wyszedłem z łazienki. Zastałem wszystkich w tych samych pozycjach: Blacky zasypiającą na krześle, Yumi z twarzą na blacie, Theo opartego o ścianę z kpiącym uśmiechem na ustach i Finna spoglądającego na wszystkich z niepokojem.
-Radzę jednak iść się odświeżyć. To naprawdę pomaga.-powiedziałem wesoło.
-Serio?-dopytywała się Yansora.-Ja się jednak nie skuszę.
-A ja chyba tak.-stwierdziła bełkotliwie Clarisse.-Przynajmniej spróbuję.
   Odprowadziłem ją wzrokiem aż do drzwi łazienki. Później się skapowałem, że jestem cholernie głodny. Wyciągnąłem z ekwipunku bułkę i zacząłem ją zajadać.
-Masz bardzo wyszukane zwyczaje żywieniowe.-stwierdził Theo.
-Tak, wiem.-odpowiedziałem śmiejąc się.
   Przez pięć minut gapiłem się bezczynnie przed siebie. To znaczy tak mógł sądzić każdy, kto tylko mnie widział. Ale nikt nie mógł zajrzeć do mojej głowy i zauważyć, że jest w niej mnóstwo myśli. Co mieliśmy teraz zrobić? Właściwie, wraz z Blacky chcieliśmy na początku dojść do bezpiecznej strefy. A później przycisk, Faithscript i ten boss. Wszystko się pochrzaniło. No, ale mniejsza o to. Naszym celem było dotarcie do miejsca, w którym właśnie byliśmy. Pewnie tamci będą od nas oczekiwali, że pójdziemy z nimi, gdziekolwiek się wybierają. A ja nie miałem na to ochoty. Zwłaszcza po tym moim lądowaniu...
   Drzwi łazienki się otworzyły i wyszła z nich dziewczyna, już czysta i w miarę przytomna. Jej długie, blond włosy opadały mokre na błękitny szlafrok. Dziwne, ale trochę tęskiłem za jej brązowymi, czekoladowymi oczami...lubiłem patrzeć na jej poskręcaną burzę włosów, a tymczasem były one proste i dość krótkie. Coraz bardziej nienawidziłem tej gry...
-Ej, zajadacie się tu, a mnie zawołać nie łaska?-krzyknęła.
-Po pierwsze nie chcieliśmy ci przeszkadzać w tej jakże ważnej czynności, jaką robiłaś, po drugie, to Dranhoss zażera się bułką, a nie ja.-powiedział Theo.
-DRANHOSS!!!
-No co? To nie moja wina... Zresztą, ty też masz jedzenie.
-Właśnie, że nie. Bo ktoś wpadł na taki genialny pomysł, by tobie przekazać wszystkie zapasy, bo niby jesteś odpowiedzialniejszy. Ciekawie, kto to taki...
-Dobra, już ci daję.
Szybko wyciągnąłem z ekwipunku kolejną bułkę i podałem ją Clarisse. Dziewczyna wzięła ją ode mnie z miną typu: jeszcze jeden raz coś takiego zrobisz, to pożałujesz. Wbiłem w nią spojrzenie rodzaju: lepiej uważaj na siebie, na co ona się uśmiechnęła.
   Nawet nie zauważyłem, kiedy Yumi zajęła łazienkę. Po prostu w jednej chwili zdychała przy stole, w drugiej już jej nie było. Wyjrzałem przez okno. Jakieś miasto... Bezpieczna strefa... Zaraz, chyba nawet znałem nazwę, tylko musiałem sobie ją przypomnieć. Zaraz, zaraz, to chyba było Frentiss. Czy coś w tym stylu. Mniejsza o to, po prostu tutaj nic nie mogło się nam stać. Kompletnie nic. Ale znając nasze szczęście, zaraz będziemy musieli stąd zwiewać. Nie wiem, może nagle jakieś inne miasto stanie się bezpieczne, a tu wparują płonące kozy wielkości samochodów. Tak, byłem chyba największym pesymistą w całej tej grze, ale nie obchodziło mnie to.
-Dobra, to gdzie my właściwie jesteśmy?-spytała Yansora. Kurde, szybka jest.
-W mieście znanym jako Frentiss.-odpowiedział Theo. Aha, czyli miałem rację.
-To wiem idioto. Chodzi mi o to, że wcześniej byliśmy w tamtej karczmie, a teraz gdzie?
-Zabrałem was do jakiegoś hotelu, gdy byliście jeszcze na tyle ogarnięci, by chodzić.
-To w tej grze są hotele?-zapytałem.
-Jak widać tak. Może to ulepszona wersja...-stwierdziła Blacky i wyszła.


Asizdaa


niedziela, 2 grudnia 2012

OD AUTOREK! :)


      BRAWO KOCHANI!!!!!!!!
       DOBILIŚMY DO DWÓCH TYSIĘCY!!!!!!!!

      Wszystkie jesteśmy naprawdę zadowolone, że udało nam się tego dokonać :D Z pewnością około połowy wejść to nasza zasługa, ale wy też odegraliście w tym dużą rolę! DZIĘKUJEMY SERDECZNIE, ŻE Z NAMI JESTEŚCIE!!!!!

               TAKŻE DZIŚ ROBIMY IMPREZĘ Z OKAZJI 2000-CZNEGO WEJŚCIA!!!


Oto nasz torcik! :D Do popicia mamy oczywiście legendarne StupiZiółka :D 



No i jeszcze przy okazji życzymy wam WSZYSTKIEGO< WSZYSTKIEEEGOOO NAJ, NAJLEPSZEGO Z OKAZJI MIKOŁAJEK!! Mamy nadzieję, że otrzymacie wymarzone prezenty! :P

Tutaj gruby Św. Mikołaj jadący do was! :D



Zespół autorek w osobach: Asizda Mus, A Alexa oraz Eveline Dee. Buziaczki do zobaczenia ;)


C. 32. Spotkanie rodzinne.




                                                                GRATULACJE 

               Udało Wam się przeżyć 1 Faithscript! Za pokonanie Bossa i innych drapieżników, otrzymujecie wyższy lvl i zostaliście teleportowani na kolejny - 9 poziom.

                                                       Black Panther : otrzymujesz 37 lvl i 9 poziom.
                                                              Dranhoss : otrzymujesz 38 lvl i 9 poziom.
                                   Oprócz tego, otrzymujecie : Eliksir Życia, Żelazny Łuk Śmierci i mięso Hriptolaków

                        Zapraszamy do odnajdywania kolejnych Faithscriptów.


- Pff...nawet, jakbym to znalazła, to W ŻYCIU BYM NIE KLIKNĘŁA! - krzyknęłam ze śmiechem.
- Ja też, nie mmartw się.. - odpowiedział Drake, wychodząc z jaskini. Również to zrobiłam i ujrzałam piękne, ośnieżone szczyty gór.
- Heh, ciekawe, jak stąd wyjdziemy... - bąknęłam, spuszczając wzrok.
- Jakoś wyjdziemy! Haha! Przecież mamy naszych przyjaciół! - powiedział, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nasze rumaki nadal są z nami i soją 5m za mną.
- Ojej! Biedactwa! Pewnie są głodne! - powiedziałam z żalem, podchodząc do naszych czworonożnych i głaszcząc je po głowach. W końcu nie było nas prawie tydzień! Pewnie zjadały nietoperze, czy co innego...nie wnikam. - Dranhoss, na co czekasz? Podaj mi siano! - powiedziałam ze zdenerwowaniem. Siano dostaliśmy po zabiciu Ognistych Małp.
     Drake posłusznie wyjął je z menu i podał mi.
- Hej, heej...no chodźcie...dam wam jeeedzoonkaa... - kusiłam zwierzęta, wymachując sianem przed ich nosem. - No jedzcie to!
- Nie bój żaby! Ja od razu bym przyszedł! - próbował " pocieszać " mnie Drake. Przypomniał mi się mój Bulbon...też musiałam mu machać karmą przed nosem, ponieważ chętnie jadł tylko przekąski.
        Postanowiłam spróbować w inny sposób...Wyciągnęłam z menu mięso Czerwonych Trunków.
 Nie zdziwiłam się, gdy zwierzęta natychmiast wyrwały mi je z rąk..
- Ty to jednak masz jednak wpływ.. - pogratulował mi mój towarzysz.
- No wiem. Dobra, za godzinkę proponuję wylatywać.  - odparłam i postanowiłam się trochę przygotować. Podczas, gdy konie z zaangażowaniem jadły już trochę stare mięso, ja starannie robiłam coś na kształt siodeł.
     Po ok. 50min., wszystko było gotowe. Wsiedliśmy na rumaki i wzięliśmy rozpęd.
- Gotowa? - zapytał Drake, a w jego głosie wyczułam nutkę strachu...
- Jasne, a co? Pękasz kochanie?
- C-co? JA? Nie, nie, niee...Ok, to na trzy : raz,... - zaczął odliczać chłopak, jednak postanowiłam go zostawić samego. Haha! Z bojowym okrzykiem popędziłam naprzód.
- Heej! NIE BYŁO NAWET DWA! - usłyszałam dobiegający z tyłu głos Dranhossa. Zaśmiałam się w myślach. Chłopak pewnie przeżywa traumę!
      Leciałam już nad górami. Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam dopiero teraz wylatującego Dranhossa. Niebawem dogonił mnie, a w zasadzie, to ja zwolniłam, żeby nie było...
      Słońce było wysoko. Godzina? Ok. 13.00. Po kilku męczących godzinach, dostrzegliśmy nad sobą upragniony cel - CYWILIZACJĘ!
- JPRLD! Dranhoss! Złazimy! - krzyknęłam w stronę chłopaka, nadal kurczowo trzymając się konia.
- Się robi!
             I ZACZĘŁO SIĘ WIELKIE LĄDOWANIE!
To takie żałosne, że nie wiem, czy to opisywać...
Ale dobra, powiem.
Najpierw zniżyliśmy się. Później chcieliśmy wylądować na polanie, ale Drake miał problem z lądowaniem na " krzywej powierzchni " -_-, więc polecieliśmy dalej. I znów problem na ulicy z " MOKRĄ powierzchnią "...no, może i padał deszcz, ale bez przesady! A więc - kręciliśmy się w kółko przez pół godziny. Wreszcie postanowiłam z tym skończyć.
- DRANHOSS ALBO LĄDUJESZ, ALBO CIĘ RZUCAM! - wydarłam się wkurzona na maxa. Oczywiście żartowałam...
- CO??!!! NIE SŁYSZĘ!!!
- LĄDUJESZ, ALBO CIĘ RZUCAM!!!! - krzyknęłam jeszcze głośniej.
- CO???!!!!
- GÓWNO!!!!!!
- JUŻ LĄDUJĘ USPOKÓJ SIĘ!!! - krzyczał Drake i wybrał chyba najgorsze miejsce, jakie mogło być... Chciałam go ratować, więc popędziłam za nim...A mianowicie, Drake właśnie zmierzał na jeden z budynków, rozpraszając grupkę ludzi.
- AAAAA!!!!!! - krzyczęliśmy razem. Konie również...rżały. Było już za późno, żeby wznieść się w górę... A więc wpierdzieliliśmy się do środka przez okno...
- Aaaałaaa... - jęknęłam, wstając ze stołu, na którym wylądowałam. Tuż przed sobą, widziałam zdziwione i przerażone trzy pary oczu : błękitne, jasno-fioletowe i żółte.
- E e e, sorki, no, ma się te SUPER wejścia, nie? - powiedziałam, podnosząc się.
- Black Panther? - spytała fioletowooka. Spojrzałam na nią uważnie. No tak! To przecież ona!
- Yansora?!
- Tak! - odpowiedziała dziewczyna i uścisnęłyśmy się przyjaźnie.
- Blacky, nic ci nie jest? - zapytał dyszący Dranhoss.
- Co? A, nie, nie! Dranhoss, to jest Yansora. Yansora, to jest Dranhoss.. - przedstawiłam mojego prz..chłopaka, po czym podali sobie ręce.
- Miło poznać. - odpowiedziała wesoło Yansora. - Blacky, Dranhoss, - niestety, ta ksywa szybko się przyjęła... - to jest Theo, a to Finn.
- Mi również miło cię poznać. - przywitał się ze mną blondyn. Wyglądał na miłego i porządnego człowieka, co w tym świecie chyba jest rzadkością...wydaje mi się, że w TAMTYM świecie również, ponieważ to dziwne, że ukochane stworzenie, jakie pamiętam to pies.
    Przywitałam się z nim, dygając. Nie wiem, skąd mam ten nawyk...Następnie podałam rękę Finn'owi, ale ten nadal dziwnie mi się przyglądał, więc po paru sekundach postanowiłam odpuścić.Drake również przywitał się z nowymi znajomymi. Nasze rumaki, ( dobrze, że żywe ) uciekły, spłoszone.
- Hahaha!! Dobrze was widzieć!! Serio w końcu jakieś znajome mordy! No, w takim razie, zapraszam Was na coś mocniejszego! - krzyknęła wesoło, idąc w stronę baru. Postanowiliśmy usiąść przy najmniej zniszczonym stoliku. Opowiedziałam Theo w wielkim skrócie nasze przygody.
- A więc, jak wam się tu podoba? - zapytał chłopak.
- Eee..no, jest całkiem...miło. - odpowiedziałam skrępowana, ponieważ chłopczyk nadal się na mnie patrzył..
- Haha..byłoby milej, ale właśnie rozwaliliście połowę najlepszej knajpy w bezpiecznej strefie! - odparł ze śmiechem.
- To raczej przez niego..nie orientuje się w terenie... - odpowiedziałam, wskazując na rozmawiającego z jakimś mężczyzną Drake'a. Theo tylko uśmiechnął się. Podeszła do nas Yansora.
- Prosz bardzo! Najlepsze, jakie w życiu piłam! - krzyknęła wesoło i usiadła przy Theo, naprzeciw mnie. Po chwili dołączył się Drake.
- O czym tam gadaliście? - spytał Theo.
- Hahaha! Udało mi się wytargować z właścicielem pokrycie szkód! Nie musimy robić nic, a nic! - krzyknął dumny z siebie chłopak.
- Uuu..nieodkryte talenty? - zapytała Yansora, popijając kolorowy napój.
- Nie, po prostu rozmiażdżyłem metalowy kielich. - powiedział spokojnie.
- OO! A więc to twoja moc?
- Hehe, no tak.
      Te przechwałki zupełnie mnie nie rajczyły...postanowiłam spróbować " tego mocnego ". Przybliżyłam kubek do ust. Od razu zapachniało jakimiś ziołami. Wzięłam mały łyk. I....

ŚWIAT ZAWIRRRROWWAAAAŁ!!!!!

Drake, Theo, Yansora i mały Finn zaczęli kręcić się w kółko. Stało się strasznie głośno i wesoło! Zaczęłam śmiać się nie wiadomo z czego. Kątem oka zauważyłam, jak Yumi i Drake również biorą łyk i śmieją się razem ze mną. Postanowiłam wypić do dna..za każdym łykiem powtarzałam słowa, które zostały mi chyba z przeszłości.
- PIĆ TRZEBA UMIEĆ!

                                                                          ~~*~~

            Obudziły mnie promyki słońca. Niesamowicie bolała mnie głowa. Otworzyłam oczy. Z przerażeniem zauważyłam, że mam na sobie tylko jedną, o wiele  ZA dużą, czarną koszulę.
             Ledwo wstałam z łóżka i znów się przewróciłam. Udało mi się za szóstym razem. Skierowałam się w stronę drzwi, jęcząc przy tym żałośnie...
          Pamiętam tylko, że w drugiej połowie knajpki była wczoraj niezła imprezka!! Niestety, szczegółów nie kojarzę... zeszłam z trudem po schodach i skręciłam w lewo. W kuchni siedziała już Yansora, również ledwo żywa.
- Hello my friend...
- Heja! Co tam u ciebie.. - zapytała podnosząc zaspane oczy.
- Spoko...wiesz co? Obiecuję, że już NIGDY NIC NIE WYPIJĘ! Oprócz wody i soku bananowego!
- Haha! Ja też..pić trzeba umieć. - odparła dziewczyna i z powrotem osunęła się na blat.

                                                                           ~~*~~

                                                     Uwaga! Uwaga! Uwaga!
                         Od razu mówię, że to były StupiZiołka, a nie alkohol! :**


                                                                                                                 AAlexa
   


Y. 31. NIEZAPOWIEDZIANI goście.

   


      - Daleko jeszcze?? - pytałam zmęczona. Szliśmy już jakieś 3 godziny! I to pod górę!
      - Nie. - odpowiadał coraz bardziej poirytowanym głosem Theo.
      Nadal idziemy. Nigdzie nie widzę ani miasta, ani jakichkolwiek ludzi, czy innych graczy. Może to lepiej..
      - Auu! - jęknęłam kiedy potknęłam się o jakiś kamień i upadłam na ostrą skałę.
      Idący 3 metry przede mną Theo, podszedł i pomógł mi wstać.
      - Sierotka. - powiedział pod nosem i uśmiechnął się.
      - Co?! - zapytałam oburzona i ze śmiechem uderzyłam go w głowę.
      - Nic, nic! - wołał wesołym głosem osłaniając się rękami przed następnymi atakami.
      Jeszcze chwilę pożartowaliśmy i znów ruszyliśmy dalej..

      Góry, którymi podążaliśmy nazywały się Alparteny. Były nienormalnie ostre i wysokie. Co raz przechodziliśmy nad ogromnymi przepaściami, w których nie dało się zobaczyć zupełnie nic, jedynie białą mgłę.. Te momenty przerażały mnie do szpiku kości. Nienawidzę wysokości!!
      Po dłuższym czasie, chyba około 1 godziny, wyszliśmy na zieloną polanę, za którą rozciągał się ogromny las. Po środku łąki stał mały, niepozorny domek. W środku było widać skaczące światło ognia z kominka.
      - Czy to tutaj?? - zapytałam po chwili.
      - Niee... Nigdy go tutaj nie widziałem.. - odpowiedział zamyślony Theo i zaczął zakradać się po cichu w stronę domku. - Zostań tutaj. - szepnął jeszcze i zmienił się w małą myszkę.
      Widziałam jeszcze jak biegnie przez polankę i znika w małej dziurze w ścianie domku.
      Usiadłam na trawie chowając się za ogromnym głazem. Nie wiem co tam robił, ale dobrze mnie zasłaniał.  Czekam.. W domku nic się nie dzieję. Nie słychać żadnych głosów, ani krzyków "MYSZ!! TAM JEST MYSZ!!!", czego się spodziewałam.
      Nagle olbrzymi głaz... cicho odetchnął!!!
      Odskoczyłam przerażona i wyjęłam szybko miecz.
      - Pokaż się! - krzyknęłam z lekko łamiącym się ze strachu głosem.
      Ogromny kamień zaczął zmieniać kolory, ale tylko w jednym miejscu. W końcu zobaczyłam małego ciemnowłosego chłopca. Miał około 5 lat. Przypominał mi.. TAK! KEI!!
      - KE.... Kurczę... - nie mogłam wypowiedzieć jego imienia. Spojrzałam na chłopca jeszcze raz. Był przerażony jeszcze bardziej niż ja. - Ojej! Przepraszam cię! Nie chcę ci nic zrobić! Naprawdę! Jesteś bezpieczny!
      Chłopiec spojrzał na mnie nadal lekko zszokowany. Teraz zauważyłam kolejną rzecz. Dziecko było strasznie chude i zmęczone.
       Szybko rozwinęłam moje menu postaci. Z listy w plecaku wybrałam przegródkę z jedzeniem i wyjęłam dwie bułki, ciepłe mleko oraz słoik z dżemem. Wyciągnęłam z pasa na biodrach jeden nożyk i rozkroiłam nim bułki. Ciepłe pieczywo posmarowałam truskawkową konfiturą z plakietką "Przepisy Cioci Jadzi!". Wyciągnęłam jeszcze z plecaka plastikowy kubek, do którego nalałam mleka i talerzyk, na którym ułożyłam kanapki. Gotowe jedzenie podałam z uśmiechem chłopcu.
       Na początku spojrzał na mnie przerażony, ale po chwili trzęsącą się ręką sięgnął po plastikowe naczynia. Jedząc cały się trząsł. Rzeczywiście. Było już ciemno i temperatura bardzo spadła, a on miał na sobie jedynie cienką lnianą koszulę i podobne spodnie.
       Sięgnęłam kolejny raz do menu i wyjęłam moją ciemną kurtkę zimową. Podeszłam powoli do chłopca i okryłam go płaszczem. Nie był już tak przerażony. Kurtka dawała mu ciepło, a jedzenie coraz więcej energii. Widziałam jak coraz bardziej się "odradza". W końcu zjadł wszystko i spojrzał na mnie.
       - Chcesz coś jeszcze? - zapytałam z miłym, opiekuńczym uśmiechem.
       - Yu.. Yu... mi.. - jąkał się chłopiec patrząc mi w oczy.
       "Yu.. mi.. YUMI!! On powiedział moje imię!!" uświadomiłam sobie w myślach.
       - TAK! To ja! - zawołałam wesoło i przytuliłam się do Kei'a.
       - Yumi! - powiedział jeszcze raz wesoło.
       - Tak. Jestem przy tobie. - szepnęłam do brata z ulgą.
       Nagle usłyszałam hałas dobiegający z domku na polanie. Zupełnie o tym  zapomniałam! Zerwałam się na proste nogi i zobaczyłam wybiegającego z płonącego się domku.. SMOKA!!!
       Zauważyłam, że potwór się nie zatrzymuje, a po za tym w biegu jeszcze się powiększa! Chyba jesteśmy w tarapatach! Szybko podbiegłam do Kei'a i wzięłam go na ręce. Kiedy czarny smok znalazł się przy mnie wskoczyłam na niego szybko razem z bratem. Smok od razu wzbił się w powietrze i zawrócił w kierunku, w którym poprzednio podążaliśmy.
       - Później ci wyjaśnię! - krzyknęłam do Theo na widok jego zdziwionego spojrzenia. - Teraz lepiej ty powiedz mi co się dzieje!
       Na te słowa smok skinął głową w stronę domku i gór.
       Drewniany budynek już zniknął. Z wielkiej dziury w miejscu, gdzie stał zaczęły wyłazić ogromne potwory. Każde z nich miały po dwa metry i wyglądały niemal jak dementorzy. Miały kościste ręce i były zakapturzone w czarnych pelerynach. Wszystkie podążały w naszą stronę pozostawiając za sobą uschnięte i zamarznięte rośliny i ziemię. Natomiast z gór nadciągało ogromne tsunami. Dementoro-podobni zapewne też przed nim uciekali, ale z pewnością mieli też chrapkę na nasze dusze.
       - Oj, niedobrze! - krzyknęłam na ten widok. Potwory i żywioł były już coraz bliżej. - Szybciej!
       Theo-smok ryknął bezradnie. Leciał już najszybciej jak potrafił. Nie mógł zrobić nic więcej. W przerażeniu rozwinęłam swoje menu postaci i szybko przeszukałam listę w plecaku.
       " O NIE!!! Nie mam już eliksiru przyspieszenia!!! FUCK! " darłam się w myślach.
       Niebezpieczeństwo było już zaledwie 6 metrów od nas. Dementoro-podobni przygotowywali się już do wysysania z nas dusz. Ogromne fale wody moczyły nas lekką bryzą. Theo był coraz bardziej zmęczony. Potwory zaczęły atakować.
       - Trzymaj się. - powiedziałam do Kei'a i wyjęłam miecz.
       Naładowałam moc w broni i uderzyłam w dwa nadciągające potwory. Siła niebieskiego pioruna odrzuciła je w stronę tsunami ciągnąc za sobą jeszcze trzy kolejne dementory. Oczywiście pojawiają się doliczone mi punkty:
   +5000
   +5000
   +5000
   +5000
   +5000
       Woda nas dogania. Jeden z dementorów atakuje mnie. Słyszę krzyk.. Kei'a. Czuję jak uchodzi ze mnie szczęście. Kurde jak tak się czuł Harry to nie zazdroszczę.
        Naglę czuję przypływ ciepła, radości. Ciemne chmury na niebie rozbiegają się pokazując jasne niebo z zachodzącym słońcem. Ogromne tsunami przez chwile mruga danymi i milionami cyfr aż w końcu rozsypuje się na pył i znika, to samo dzieje się z dementorami. Rozglądam się po ziemi za źródłem. W pewnej chwili spoglądam przed siebie i widzę unoszącego się w powietrzu chłopca. Wokół niego widać było jasną poświatę. Kiedy wszystko wróciło do "normy" opadł z powrotem na twarde łuski czarnego smoka.
        Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopczyka, którego jeszcze niedawno uważałam za mojego brata. To nie mógł być on. Za dużo potrafił.
        Theo wylądował na polance niedaleko jakiegoś dużego jeziora. Kiedy zeszliśmy z niego zmienił się z powrotem w swoją normalną postać. Podszedł do mnie i do chłopca.
        - Kim jesteś? - zapytał blondyn dziecka.
        Chłopczyk spojrzał na niego groźnie. Ale po chwili zmienił wyraz twarzy na swój normalny. Odszedł dwa kroki od nas i usiadł po turecku na trawie. Theo i ja spojrzeliśmy na siebie, ale nic nie zrobiliśmy. Czekamy. W końcu chłopiec się odzywa.
        - Pewnie myślicie, że jestem jakimś kolejnym potworem stworzonym przez Runshvizera. No i macie rację. Zrobił mnie po to, abym kontrolował wasze uczucia i emocje. Jestem właściwie tylko zbiorem danych.. - powiedział smutnym głosem. - Runshvizer opatentował ogromny system, w którym praktycznie wszystko jest możliwe. Nie mógł pozwolić sobie jednak na to żebyście wy, jego więźniowie, pozwalali sobie za dużo. W tym celu właśnie mnie zrobił. Siedziałem w zamkniętym pokoju od początku tej gry. Obserwowałem was. Widziałem jak ogromne potwory zabijają graczy, a ich przyjaciele popełniają samobójstwa. Musiałem na to wszystko patrzeć. Zmuszać was do walki. Dostrzegłem jednak kilka jednostek, które nie są, aż tak rządne krwi, które nie są zafascynowane tą grą. Ludzie, którzy szczerze całym sercem nienawidzą Runshvizera. Byliście to wy. Ale także tacy gracze jak Black Panther, Dranhoss, Dandross. Ale to nie oni dowiedzieli się, że ich młodszy brat wszedł do tej gry i w każdej chwili może zginąć.. Tylko ty Yumi. Dlatego tak bardzo chciałem cię poznać i uciekłem spod władzy Runshvizera. Tutaj jestem od niego silniejszy. Nie może mi nic zrobić. Ale z pewnością posłał już po mnie tropicieli. Dlatego potrzebuję waszej pomocy. Nie myślcie jednak, że wymagam od was tego za darmo. Oczywiście ja również wam pomogę.
         Zatkało mnie. Theo z pewnością też, bo w ogóle się nie ruszał ani nie odzywał. Chłopiec spojrzał na nas ze smutną miną.
         - Przepraszam, że sprawiłem wam kłopot. Wiedziałem, że niepotrzebnie uciekam. Lepiej sobie już pójdę. - powiedział smutnym i lekko obrażonym tonem.
         - Nie czekaj! - zawołałam i podbiegłam do chłopca kucając przy nim. - Pomożemy ci. Tylko mam do ciebie jedną prośbę. Pomóż mi odnaleźć brata i mojego przyjaciela.
         - Oczywiście, że pomogę. - powiedział zadowolony chłopiec, a jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech.


*~*~*~*~*


                Piętro 9. Miasto Frentiss. Godzina 9:43.
         
         Obudziłam się na niewygodnym, starym łóżku. Theo, Finn (bo tak nazywał się nasz nowy, mały towarzysz) i ja bardzo późno doszliśmy wczoraj do miasta, więc skierowaliśmy się do tej właśnie gospody, aby tutaj przenocować. Dopiero rano postanowiliśmy pójść o siedziby gildii Theo. Nawet jeszcze nie wiem jak się nazywa. 
         Wstałam z łóżka z bólem pleców. Przeciągnęłam się boleśnie i poszłam do łazienki. Szybko się ogarnęłam i wyszłam w stroju codziennym (tym razem założyłam ciemne botki, czarne rurki, brązową koszulę i skórzaną, o odcieniu węgla kurtkę) z pokoju. Zapukałam do sąsiednich drzwi. Żadnej odpowiedzi. Zapukałam kolejny raz. Otwiera Theo. Jest wyraźnie zaspany.
         - Dzień dobry! Wstawajcie już! Czekam na dole! - dodałam jeszcze na odchodnym i zeszłam po schodach do gospody. 
         W karczmie było jeszcze pusto. Za barem siedział barman i trochę się drzemał. Mówiąc trochę mam na myśli to, że szklanki na blacie lekko się trzęsły od jego głośnego chrapania. Usiadłam na wysokim krzesełku przy barze.
         - Ekhm.. - chrząknęłam, ale barman w ogóle nie zareagował. Okej spróbuję jeszcze raz. - EKHM!! - znów zero reakcji. Dobra przechodzę do rękoczynów. Wyciągam rękę i kładę ją na ramieniu barmana. Trzęsę nim mocno. - Proszę pana! PROSZĘ PANA!!
         Napakowany mężczyzna budzi się gwałtownie i od razu wyciąga miecz. W przerażeniu odskakuję na dwa metry. 
         - OJ! Przepraszam panienko! Nie powinienem spać podczas pracy. - przeprosił wyraźnie skrępowany barman i zaczął nerwowo polerować szklanki.
         - Nic się nie stało. A czy mogłabym złożyć zamówienie? - zapytałam miło siadając przy jednym z wolnych stolików. 
         - Jasne już! - powiedział brunet i zajrzał do pomieszczenia za białymi drzwiami za barem. - MARLENA!!! MARLENA!!!
         - CZEGOO??!! - usłyszałam zdenerwowany, młody głos.
         - CHODŹ ZBIERZESZ ZAMÓWIENIA!!! 
         - Dobra idę! - teraz dobiegły do mnie odgłosy zbiegania po schodach aż w końcu zobaczyłam wychodzącą zza baru kształtną blondynkę ubraną w wyzywające ciuchy.
         Dziewczyna wzięła notes z baru i podeszła do mnie.
         - Co podać? - zapytała patrząc w ogóle w inną stronę i robiąc balon z gumy do żucia.
         - Yyy... Kanapkę z szynką i serem i herbatę. - powiedziałam. Dziewczyna zapisała na kartce i poszła do kuchni.
         Po chwili do sali weszli Theo i Finn. Ten pierwszy był wyraźnie zmęczony, a oczy same mu się zamykały, zaś drugi szedł żwawym krokiem z uśmiechem na twarzy.
         - Cześć Finn! - przywitałam się uśmiechnięta z chłopcem. - Jak udało ci się ściągnąć go na dół??
         - Mam swoje sposoby. - powiedział Finn sprytnie, a na jego palcu pojawił się przez chwile fioletowy prąd.
         - Haha! - zaśmiałam się i zmierzwiłam ręką krótkie włosy chłopca.
         Nagle usłyszeliśmy dobiegające jakby z daleka krzyki. Chyba chłopaka i dziewczyny. Spojrzeliśmy w stronę okna i zobaczyliśmy lecące z zawrotną szybkością czarne rumaki ze smoczymi skrzydłami. Zerwaliśmy się przerażeni na proste nogi i odsunęliśmy w stronę blatu z nadzieją, że może jednak konie nie wlecą do środka przez okno. Myliliśmy się. Czarne stworzenie wleciały z hukiem w okno rozwalając je doszczętnie, przy czym ucierpiał również kawałek ściany. Kiedy Ostre odłamki szkła poleciały w naszą stronę Finn utworzył ochronne pole siłowe, które zamieniło szkło w proch.
         Otrzepałam się z białego pyłu i spojrzałam na tych NIEZAPOWIEDZIANYCH gości. Od razu rozpoznałam w jednej z nich swoją znajomą. Uśmiechnęłam się pogodnie i podeszłam bliżej.


Evelinee