niedziela, 2 grudnia 2012

Y. 31. NIEZAPOWIEDZIANI goście.

   


      - Daleko jeszcze?? - pytałam zmęczona. Szliśmy już jakieś 3 godziny! I to pod górę!
      - Nie. - odpowiadał coraz bardziej poirytowanym głosem Theo.
      Nadal idziemy. Nigdzie nie widzę ani miasta, ani jakichkolwiek ludzi, czy innych graczy. Może to lepiej..
      - Auu! - jęknęłam kiedy potknęłam się o jakiś kamień i upadłam na ostrą skałę.
      Idący 3 metry przede mną Theo, podszedł i pomógł mi wstać.
      - Sierotka. - powiedział pod nosem i uśmiechnął się.
      - Co?! - zapytałam oburzona i ze śmiechem uderzyłam go w głowę.
      - Nic, nic! - wołał wesołym głosem osłaniając się rękami przed następnymi atakami.
      Jeszcze chwilę pożartowaliśmy i znów ruszyliśmy dalej..

      Góry, którymi podążaliśmy nazywały się Alparteny. Były nienormalnie ostre i wysokie. Co raz przechodziliśmy nad ogromnymi przepaściami, w których nie dało się zobaczyć zupełnie nic, jedynie białą mgłę.. Te momenty przerażały mnie do szpiku kości. Nienawidzę wysokości!!
      Po dłuższym czasie, chyba około 1 godziny, wyszliśmy na zieloną polanę, za którą rozciągał się ogromny las. Po środku łąki stał mały, niepozorny domek. W środku było widać skaczące światło ognia z kominka.
      - Czy to tutaj?? - zapytałam po chwili.
      - Niee... Nigdy go tutaj nie widziałem.. - odpowiedział zamyślony Theo i zaczął zakradać się po cichu w stronę domku. - Zostań tutaj. - szepnął jeszcze i zmienił się w małą myszkę.
      Widziałam jeszcze jak biegnie przez polankę i znika w małej dziurze w ścianie domku.
      Usiadłam na trawie chowając się za ogromnym głazem. Nie wiem co tam robił, ale dobrze mnie zasłaniał.  Czekam.. W domku nic się nie dzieję. Nie słychać żadnych głosów, ani krzyków "MYSZ!! TAM JEST MYSZ!!!", czego się spodziewałam.
      Nagle olbrzymi głaz... cicho odetchnął!!!
      Odskoczyłam przerażona i wyjęłam szybko miecz.
      - Pokaż się! - krzyknęłam z lekko łamiącym się ze strachu głosem.
      Ogromny kamień zaczął zmieniać kolory, ale tylko w jednym miejscu. W końcu zobaczyłam małego ciemnowłosego chłopca. Miał około 5 lat. Przypominał mi.. TAK! KEI!!
      - KE.... Kurczę... - nie mogłam wypowiedzieć jego imienia. Spojrzałam na chłopca jeszcze raz. Był przerażony jeszcze bardziej niż ja. - Ojej! Przepraszam cię! Nie chcę ci nic zrobić! Naprawdę! Jesteś bezpieczny!
      Chłopiec spojrzał na mnie nadal lekko zszokowany. Teraz zauważyłam kolejną rzecz. Dziecko było strasznie chude i zmęczone.
       Szybko rozwinęłam moje menu postaci. Z listy w plecaku wybrałam przegródkę z jedzeniem i wyjęłam dwie bułki, ciepłe mleko oraz słoik z dżemem. Wyciągnęłam z pasa na biodrach jeden nożyk i rozkroiłam nim bułki. Ciepłe pieczywo posmarowałam truskawkową konfiturą z plakietką "Przepisy Cioci Jadzi!". Wyciągnęłam jeszcze z plecaka plastikowy kubek, do którego nalałam mleka i talerzyk, na którym ułożyłam kanapki. Gotowe jedzenie podałam z uśmiechem chłopcu.
       Na początku spojrzał na mnie przerażony, ale po chwili trzęsącą się ręką sięgnął po plastikowe naczynia. Jedząc cały się trząsł. Rzeczywiście. Było już ciemno i temperatura bardzo spadła, a on miał na sobie jedynie cienką lnianą koszulę i podobne spodnie.
       Sięgnęłam kolejny raz do menu i wyjęłam moją ciemną kurtkę zimową. Podeszłam powoli do chłopca i okryłam go płaszczem. Nie był już tak przerażony. Kurtka dawała mu ciepło, a jedzenie coraz więcej energii. Widziałam jak coraz bardziej się "odradza". W końcu zjadł wszystko i spojrzał na mnie.
       - Chcesz coś jeszcze? - zapytałam z miłym, opiekuńczym uśmiechem.
       - Yu.. Yu... mi.. - jąkał się chłopiec patrząc mi w oczy.
       "Yu.. mi.. YUMI!! On powiedział moje imię!!" uświadomiłam sobie w myślach.
       - TAK! To ja! - zawołałam wesoło i przytuliłam się do Kei'a.
       - Yumi! - powiedział jeszcze raz wesoło.
       - Tak. Jestem przy tobie. - szepnęłam do brata z ulgą.
       Nagle usłyszałam hałas dobiegający z domku na polanie. Zupełnie o tym  zapomniałam! Zerwałam się na proste nogi i zobaczyłam wybiegającego z płonącego się domku.. SMOKA!!!
       Zauważyłam, że potwór się nie zatrzymuje, a po za tym w biegu jeszcze się powiększa! Chyba jesteśmy w tarapatach! Szybko podbiegłam do Kei'a i wzięłam go na ręce. Kiedy czarny smok znalazł się przy mnie wskoczyłam na niego szybko razem z bratem. Smok od razu wzbił się w powietrze i zawrócił w kierunku, w którym poprzednio podążaliśmy.
       - Później ci wyjaśnię! - krzyknęłam do Theo na widok jego zdziwionego spojrzenia. - Teraz lepiej ty powiedz mi co się dzieje!
       Na te słowa smok skinął głową w stronę domku i gór.
       Drewniany budynek już zniknął. Z wielkiej dziury w miejscu, gdzie stał zaczęły wyłazić ogromne potwory. Każde z nich miały po dwa metry i wyglądały niemal jak dementorzy. Miały kościste ręce i były zakapturzone w czarnych pelerynach. Wszystkie podążały w naszą stronę pozostawiając za sobą uschnięte i zamarznięte rośliny i ziemię. Natomiast z gór nadciągało ogromne tsunami. Dementoro-podobni zapewne też przed nim uciekali, ale z pewnością mieli też chrapkę na nasze dusze.
       - Oj, niedobrze! - krzyknęłam na ten widok. Potwory i żywioł były już coraz bliżej. - Szybciej!
       Theo-smok ryknął bezradnie. Leciał już najszybciej jak potrafił. Nie mógł zrobić nic więcej. W przerażeniu rozwinęłam swoje menu postaci i szybko przeszukałam listę w plecaku.
       " O NIE!!! Nie mam już eliksiru przyspieszenia!!! FUCK! " darłam się w myślach.
       Niebezpieczeństwo było już zaledwie 6 metrów od nas. Dementoro-podobni przygotowywali się już do wysysania z nas dusz. Ogromne fale wody moczyły nas lekką bryzą. Theo był coraz bardziej zmęczony. Potwory zaczęły atakować.
       - Trzymaj się. - powiedziałam do Kei'a i wyjęłam miecz.
       Naładowałam moc w broni i uderzyłam w dwa nadciągające potwory. Siła niebieskiego pioruna odrzuciła je w stronę tsunami ciągnąc za sobą jeszcze trzy kolejne dementory. Oczywiście pojawiają się doliczone mi punkty:
   +5000
   +5000
   +5000
   +5000
   +5000
       Woda nas dogania. Jeden z dementorów atakuje mnie. Słyszę krzyk.. Kei'a. Czuję jak uchodzi ze mnie szczęście. Kurde jak tak się czuł Harry to nie zazdroszczę.
        Naglę czuję przypływ ciepła, radości. Ciemne chmury na niebie rozbiegają się pokazując jasne niebo z zachodzącym słońcem. Ogromne tsunami przez chwile mruga danymi i milionami cyfr aż w końcu rozsypuje się na pył i znika, to samo dzieje się z dementorami. Rozglądam się po ziemi za źródłem. W pewnej chwili spoglądam przed siebie i widzę unoszącego się w powietrzu chłopca. Wokół niego widać było jasną poświatę. Kiedy wszystko wróciło do "normy" opadł z powrotem na twarde łuski czarnego smoka.
        Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopczyka, którego jeszcze niedawno uważałam za mojego brata. To nie mógł być on. Za dużo potrafił.
        Theo wylądował na polance niedaleko jakiegoś dużego jeziora. Kiedy zeszliśmy z niego zmienił się z powrotem w swoją normalną postać. Podszedł do mnie i do chłopca.
        - Kim jesteś? - zapytał blondyn dziecka.
        Chłopczyk spojrzał na niego groźnie. Ale po chwili zmienił wyraz twarzy na swój normalny. Odszedł dwa kroki od nas i usiadł po turecku na trawie. Theo i ja spojrzeliśmy na siebie, ale nic nie zrobiliśmy. Czekamy. W końcu chłopiec się odzywa.
        - Pewnie myślicie, że jestem jakimś kolejnym potworem stworzonym przez Runshvizera. No i macie rację. Zrobił mnie po to, abym kontrolował wasze uczucia i emocje. Jestem właściwie tylko zbiorem danych.. - powiedział smutnym głosem. - Runshvizer opatentował ogromny system, w którym praktycznie wszystko jest możliwe. Nie mógł pozwolić sobie jednak na to żebyście wy, jego więźniowie, pozwalali sobie za dużo. W tym celu właśnie mnie zrobił. Siedziałem w zamkniętym pokoju od początku tej gry. Obserwowałem was. Widziałem jak ogromne potwory zabijają graczy, a ich przyjaciele popełniają samobójstwa. Musiałem na to wszystko patrzeć. Zmuszać was do walki. Dostrzegłem jednak kilka jednostek, które nie są, aż tak rządne krwi, które nie są zafascynowane tą grą. Ludzie, którzy szczerze całym sercem nienawidzą Runshvizera. Byliście to wy. Ale także tacy gracze jak Black Panther, Dranhoss, Dandross. Ale to nie oni dowiedzieli się, że ich młodszy brat wszedł do tej gry i w każdej chwili może zginąć.. Tylko ty Yumi. Dlatego tak bardzo chciałem cię poznać i uciekłem spod władzy Runshvizera. Tutaj jestem od niego silniejszy. Nie może mi nic zrobić. Ale z pewnością posłał już po mnie tropicieli. Dlatego potrzebuję waszej pomocy. Nie myślcie jednak, że wymagam od was tego za darmo. Oczywiście ja również wam pomogę.
         Zatkało mnie. Theo z pewnością też, bo w ogóle się nie ruszał ani nie odzywał. Chłopiec spojrzał na nas ze smutną miną.
         - Przepraszam, że sprawiłem wam kłopot. Wiedziałem, że niepotrzebnie uciekam. Lepiej sobie już pójdę. - powiedział smutnym i lekko obrażonym tonem.
         - Nie czekaj! - zawołałam i podbiegłam do chłopca kucając przy nim. - Pomożemy ci. Tylko mam do ciebie jedną prośbę. Pomóż mi odnaleźć brata i mojego przyjaciela.
         - Oczywiście, że pomogę. - powiedział zadowolony chłopiec, a jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech.


*~*~*~*~*


                Piętro 9. Miasto Frentiss. Godzina 9:43.
         
         Obudziłam się na niewygodnym, starym łóżku. Theo, Finn (bo tak nazywał się nasz nowy, mały towarzysz) i ja bardzo późno doszliśmy wczoraj do miasta, więc skierowaliśmy się do tej właśnie gospody, aby tutaj przenocować. Dopiero rano postanowiliśmy pójść o siedziby gildii Theo. Nawet jeszcze nie wiem jak się nazywa. 
         Wstałam z łóżka z bólem pleców. Przeciągnęłam się boleśnie i poszłam do łazienki. Szybko się ogarnęłam i wyszłam w stroju codziennym (tym razem założyłam ciemne botki, czarne rurki, brązową koszulę i skórzaną, o odcieniu węgla kurtkę) z pokoju. Zapukałam do sąsiednich drzwi. Żadnej odpowiedzi. Zapukałam kolejny raz. Otwiera Theo. Jest wyraźnie zaspany.
         - Dzień dobry! Wstawajcie już! Czekam na dole! - dodałam jeszcze na odchodnym i zeszłam po schodach do gospody. 
         W karczmie było jeszcze pusto. Za barem siedział barman i trochę się drzemał. Mówiąc trochę mam na myśli to, że szklanki na blacie lekko się trzęsły od jego głośnego chrapania. Usiadłam na wysokim krzesełku przy barze.
         - Ekhm.. - chrząknęłam, ale barman w ogóle nie zareagował. Okej spróbuję jeszcze raz. - EKHM!! - znów zero reakcji. Dobra przechodzę do rękoczynów. Wyciągam rękę i kładę ją na ramieniu barmana. Trzęsę nim mocno. - Proszę pana! PROSZĘ PANA!!
         Napakowany mężczyzna budzi się gwałtownie i od razu wyciąga miecz. W przerażeniu odskakuję na dwa metry. 
         - OJ! Przepraszam panienko! Nie powinienem spać podczas pracy. - przeprosił wyraźnie skrępowany barman i zaczął nerwowo polerować szklanki.
         - Nic się nie stało. A czy mogłabym złożyć zamówienie? - zapytałam miło siadając przy jednym z wolnych stolików. 
         - Jasne już! - powiedział brunet i zajrzał do pomieszczenia za białymi drzwiami za barem. - MARLENA!!! MARLENA!!!
         - CZEGOO??!! - usłyszałam zdenerwowany, młody głos.
         - CHODŹ ZBIERZESZ ZAMÓWIENIA!!! 
         - Dobra idę! - teraz dobiegły do mnie odgłosy zbiegania po schodach aż w końcu zobaczyłam wychodzącą zza baru kształtną blondynkę ubraną w wyzywające ciuchy.
         Dziewczyna wzięła notes z baru i podeszła do mnie.
         - Co podać? - zapytała patrząc w ogóle w inną stronę i robiąc balon z gumy do żucia.
         - Yyy... Kanapkę z szynką i serem i herbatę. - powiedziałam. Dziewczyna zapisała na kartce i poszła do kuchni.
         Po chwili do sali weszli Theo i Finn. Ten pierwszy był wyraźnie zmęczony, a oczy same mu się zamykały, zaś drugi szedł żwawym krokiem z uśmiechem na twarzy.
         - Cześć Finn! - przywitałam się uśmiechnięta z chłopcem. - Jak udało ci się ściągnąć go na dół??
         - Mam swoje sposoby. - powiedział Finn sprytnie, a na jego palcu pojawił się przez chwile fioletowy prąd.
         - Haha! - zaśmiałam się i zmierzwiłam ręką krótkie włosy chłopca.
         Nagle usłyszeliśmy dobiegające jakby z daleka krzyki. Chyba chłopaka i dziewczyny. Spojrzeliśmy w stronę okna i zobaczyliśmy lecące z zawrotną szybkością czarne rumaki ze smoczymi skrzydłami. Zerwaliśmy się przerażeni na proste nogi i odsunęliśmy w stronę blatu z nadzieją, że może jednak konie nie wlecą do środka przez okno. Myliliśmy się. Czarne stworzenie wleciały z hukiem w okno rozwalając je doszczętnie, przy czym ucierpiał również kawałek ściany. Kiedy Ostre odłamki szkła poleciały w naszą stronę Finn utworzył ochronne pole siłowe, które zamieniło szkło w proch.
         Otrzepałam się z białego pyłu i spojrzałam na tych NIEZAPOWIEDZIANYCH gości. Od razu rozpoznałam w jednej z nich swoją znajomą. Uśmiechnęłam się pogodnie i podeszłam bliżej.


Evelinee


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz