niedziela, 25 listopada 2012

C. 29. Za tobą - wszędzie.




Zdążyliśmy już mniej więcej ogarnąć nasze rzeczy. Siedzieliśmy na piasku. Słońce zaszło już z pół godziny temu. Od jakiegoś czasu nic mnie nie niepokoiło. Oczywiście, nie zdziwię się, gdy za chwilę coś złapie mnie za gardło i udusi...
   Od dawna myślałam, zastanawiałam się, co było przed grą...pamiętam tylko fałdkę - mojego kochanego psiaka. I nic poza tym.
- Tęsknię trochę za... ech.. denerwuje mnie to. Właściwie nie mam za czym tęsknić. Nie pamiętam nic poza.. poza moim psem Bulbonem! Ale to jego najbardziej w świecie kocham, więc się nie dziwię. Haha! Tęsknie za nim.. - powiedziałam wzdychając. Rzeczywiście tęskniłam, ale dużo bardziej potrzebowałam kogoś, kto mnie pocieszy i po porostu powie, że będzie dobrze.
- Ja pamiętam.. Jedynie moją mamę.. Również za nią tęsknię..-powiedziałem zgodnie z prawdą. Brakowało mi mojej mamy, która, mimo, że codziennie umawiała się z innym facetem, to w końcu była częścią rodziny. Głupio, że dopiero teraz doszedłem do takich wniosków. - odpowiedział zupełnie poważnie Drake.
- Jeśli przeżyjemy tą grę, odwiedzę cię w Rio.-uśmiechnęłam się.
- A ja ciebie w Cassis. - powiedział chłopak, patrząc mi głęboko w oczy. W blasku księżyca, ja również dostrzegłam jego ciemne, zielone źrenice.
- Szkoda, że nie pamiętamy nic poza wydarzeniami ze statku, ale... cieszę się, że się na nim znalazłam. W końcu tam cię poznałam.
- Ja też się cieszę.
   W pewnym momencie, Drake skierował swój wzrok na moje usta - mało się nie zakrztusiłam, gdy pojęłam, co on chce zrobić! Nigdy nie myślałam o nim, jak o " chłopaku ", czy...no nie wiem..raczej jak o przyjacielu i dobremu partnerowi do walki. Nie wiedziałam, że wszystko zmieni się w jednej chwili..
    Drake przytulił mnie mocno do siebie. Odwzajemniłam uścisk. Po chwili trochę się odsunął i lekko pocałował mnie w usta. W tym samym momencie przeszły mnie ciarki i zatrzęsłam się. Chłopak spojrzał na mnie. Zrobiłam smutną minę.
- Przepraszam. - powiedział, patrząc spode łba w ognisko. Chyba źle mnie zrozumiał. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale mi się to podobało. - powiedziałam, nadal się uśmiechając.
- Serio? - zapytał, a w jego oczach zaiskrzyły gwiazdy.
- Tak. - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego. Kątem oka, spojrzałam jeszcze na pięć planet, otoczonych jasną łuną i zapadłam w głęboki, spokojny sen.
                                                                    ~~*~~
   Obudził mnie lekki powiew wiatru. Otworzyłam oczy. Zauważyłam, że Drake przykrył mnie kocem. Odwinęłam go i postanowiłam zrobić coś do jedzenia.
" Nie będę go budzić. Niech sobie pośpi... " - pomyślałam, zabrałam Tolka, Bolka i Lolka, i poszłam w stronę dżungli.
   Drzewa w tym dzikim lesie, rosły bardzo blisko siebie. Niemal każde z nich miało inny kształt i liście. Niektóre były nawet ciemno granatowe, ozdobione jaskrawo-różowymi, niesamowicie pięknymi kwiatami.
   Nie mogłam się oprzeć i zerwałam kilka, przypinając sobie do długich, blond włosów. Idąc wzdłuż stromego spadu, przy skałach, zauważyłam ogromną, dziką polanę z mnóstwem kwiatów. Zorientowałam się, że je uwielbiam...postanowiłam trochę zaszaleć...haha!
   Zaczęłam biegać po całej łące i przewracać się za każdym razem. Potrzebowałam tego. BARDZO. Pod nosem nuciłam piosenkę, którą skądś znałam. Była bardzo wesoła - przy najmniej miała wesołą melodię, bo słowa były chyba po włosku.
    Leżę na trawię z uśmiechem na twarzy.
    W pewnym momencie do moich uszu dochodzi głośne syczenie...
    Szybko wstaję i biorę sztylety i nóż.
    Obracam się wokół własnej osi.
    Nagle, z prawej strony, coś się poruszyło w głębokiej trawie. Staram się być cicho...
- AAAA!!!! - krzyknęłam, gdy jakieś ogromne zwierze, złapało mnie pazurami z tyłu. Na szczęście, albo i nieszczęście, udało mi się wydostać i spojrzeć w oczy bestii.
   Tuż przede mną stało ogromne zwierzę, trochę podobne do lwa, ale całe czarne w jakiejś złotej mazi. Odruchowo otworzyłam usta ze strachu.
    Bestia warknęła i przygotowała się do skoku. W ostatnim momencie, skoczyłam na bok, w stronę gęstych krzaków. Rozglądałam się za zwierzem, które chyba mnie nie widziało. Jednak nie to mnie zaskoczyło...kilkanaście metrów za mną, zobaczyłam trzy, malutkie, czarne kociaki. To była pewnie ich matka i chciała je nakarmić, lub broniła terytorium...
    Zrobiło mi się przykro...ale...ZARAZ, PRZECIEŻ JEŻELI JA JEJ NIE ZABIJĘ, TO ONA ZABIJE NAS!!! 
" Nie będę miała chyba lepszej okazji.." - pomyślałam, a w sumie to ja chyba  W OGÓLE nie myślałam i skoczyłam z tyłu na lwa, łapiąc go za grzywę.
   Zawył przeraźliwie, ale ja nie miałam zamiaru odpuścić!
- BLACKY!!!! - usłyszałam głos Drake'a, dobiegający z dżungli. Nie miałam czasu, żeby mu odkrzyknąć... cisnęłam sztyletem w bestie, a ta znów zawyła i zrzuciła mnie z grzbietu. Jej wskaźnik życia zmalał o niecałe 4cm.
      Drake już mnie dogonił i próbował przeszkodzić bestii dojść do mnie. Dyszałam ciężko, ale postanowiłam się zabawić. Zaczęłam zmieniać czas, aby zadawać jej ciosy. Widziałam siebie, wskakującą na czarnego lwa, biegnącego Drake'a. Cały czas starałam się wyprzedzać siebie samą i zadawać ciosy. Wskaźnik malał coraz bardziej.
      Po jakiejś godzinie byłam wyczerpana. Drake i lew też. Wszyscy byliśmy zakrwawieni. Leżałam 16 m od dyszącego zwierza. Moje nogi i mózg dosłownie opadały z sił. Nóż trzymał Drake, który z kolei był jeszcze dalej...
      Zebrałam się w sobie i wstałam. Coraz upadałam, ale się podnosiłam. Zauważyłam, że chłopak ledwo sapie. Wzięłam od niego mój nóż i podeszłam do bestii. Zwierzę spojrzało na mnie smutnymi, szklanymi oczami. Jej cały bok mocno krwawił.
   Nagle, z tyłu usłyszałam cichy pisk.
  Obejrzałam się, ledwo trzymając się na nogach.
   Ujrzałam trzy, czarne plamki, skradające się z stronę mamy, której życie zależało ode mnie. Mogłam wbić jej nóż w serce.
- Co się ze mną stało? Ja taka nie jestem. - powiedziałam, a z oka spłynęła mi łza. Z krzykiem wbiłam ostrze w ziemię. Zakryłam oczy dłońmi. Nie mogłam tego zrobić....
    Chochoooo...pierwszy raz spotykam się z taką reakcją ze strony graczy...
- O, to ty downie?! Niemiło mi cię słyszeć. - powiedziałam na dźwięk głosu " gospodarza ". Rzygam. W tym samym momencie coś zakuło mnie w środku. Zgięłam się w pół.
      Haha! Tylko grzecznie, kochanie! Masz zabić te zwierzę...taka jest gra...musisz żyć, zabijając inne życie..
   Głos Runshvizera brzmiał bardzo przekonująco. Zapomniałam, że przez chwilę chciałam oszczędzić lwicę. Zbliżyłam się i podniosłam ostrze.
Taak...dasz radę. Musisz zabić...po to jest gra..
PYK
PYK
       Znów wrócił mi rozum. WŁAŚNIE - GRA, W KTÓREJ NIE CHCĘ BYĆ.
- CHRZANIĘ TĄ GRĘ!!! JEST NAJGORSZA NA ŚWIECIE!!!!! W ŻYCIU BYM JEJ NIE KUPIŁA NAWET PO 100% PRZECENIE!!!!! - darłam się do nieba, z nadzieją, że psychol mnie usłyszy.
    Warknęłam jak tygrys i wstałam. Spojrzałam w oczy zwierzęciu, które powoli dochodziło do siebie i próbowało się podnieść.
- To taki bonus. Łapiesz? - zapytałam, chowając sztylety z uśmiechem. - Następnym razem zbiorę punkty! Więc uważaj, i lepiej ze mną nie zadzieraj! Ok?
- Halo! Dranhoss?! Wstawaj, musimy spieprzać! - próbowałam ocucić chłopaka. Po kilku minutach udało mi się. Drake otworzył oczy z uśmiechem, ale po chwili zaczaił się w nim strach.
- A gdzie bestia? Zabiłaś ją?
- Nie.
- A-a-ale jak to? G-gdzie ona jest?
- Poszła sobie. - powiedziałam spokojnie, pomagając mu wstać. - Idziesz?
- Za tobą - wszędzie. - powiedział, obejmując mnie w talii w szczerym uścisku.
                                                                                                          AAlexa

sobota, 24 listopada 2012

Y. 28. "Nigdy nie zabiłabym innego gracza! PRZYSIĘGAM!!!"

   


      Jasne promienie słońca przesiąkały przez cienki materiał firanki i padały na moją twarz. Obudziłam się. Brakuje mi czegoś. Nie mam pojęcia co to jest.
      Lekko zdziwiona wstałam z wielkiego łóżka. Spałam w dość dużej sypialni, którą Aaron dla mnie przygotował. Była dobrze oświetlona przez ogromne okno na przedniej ścianie. Widać było przez nie piękny krajobraz. Zielone łąki z kolorowymi zwierzętami i kwiatami, a na samym dole zbocza piaszczyste wybrzeże błękitnego morza.
       Ściany w sypialni były żółte, z resztą w tym kolorze był zaprojektowany pokój. Jedynymi wyróżniającymi się w jasnej kompozycji elementami, były ciemne meble z mahoniu. Ogromne łóżko stało naprzeciw okna, obok którego ustawiono toaletkę i komodę. Przy kolejnej ścianie znajdowały się drzwi do łazienki i na korytarz.
       Przeciągnęłam się i weszłam do toalety. W lustrze zobaczyłam Yansorę. Patrzyły na mnie jej błyszczące, fioletowe oczy. Zauważyłam w nich strach. Zdenerwowało mnie to. Zamknęłam oczy.
       " Nie mogę się bać! Muszę być odważna! Dla Kei'a! Dla jedynego człowieka zachowanego w pamięci z poprzedniego życia. Mojego brata. " zmotywowałam się w myślach i znów spojrzałam w swoje odbicie. Teraz zobaczyłam w nim pewną siebie, zdeterminowaną szesnastolatkę.
       Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w codzienne ciuchy i uczesałam włosy w długiego warkocza. Wyszłam z pokoju. Na korytarzu panowała ponura atmosfera i pustka, tak jak w całym mieszkaniu. Czuję się jakoś dziwnie samotna. Dla bezpieczeństwa rozwinęłam swoje menu postaci i z listy w plecaku wybrałam pas z krótkimi mieczami. Momentalnie znalazł się na moich biodrach. Wzięłam jeden z noży do ręki.
        Ruszyłam przed siebie. Zaglądam do pierwszego pokoju po prawej. Pusto. Kolejna sypialnia. Znów pusto. Łazienka. Pusto. Jedyne co mnie zainteresowało to odkręcony kran  i pełna wanna wody. Podeszłam do niej i zakręciłam zawór. Nagle woda zaczęła zmieniać się w krew. Przerażona odsunęłam się na kilka kroków. Z wanny wynurzył się wielki, czerwony potwór. Od razu uciekłam z pomieszczenia i zamknęłam drzwi na klucz. Wiem, że długo go to nie zatrzyma, ale chociaż zdążę się przygotować.
        Rozwinęłam menu postaci. Zakładam moją zbroję i pas z mieczem. Dodatkowo zakładam jeszcze Pierścień Wojownika, który gwarantował doładowanie HP, trzy razy w sytuacji krytycznej (strefa czerwona).
        Stanęłam po środku korytarza i czekam. Po paru sekundach drewniane drzwi stają w płomieniach i kiedy ich wytrzymałość się kończy, po prostu znikają. Z łazienki wypełza powoli ogromny, czerwony jaszczur. Kiedy jego spojrzenie pada na mnie, oczy wykręcają mi się do tyłu.

         Widzę grupę roześmianych przyjaciół. Idą przez jakąś łąkę. Pewnie na exp. Nie, to nie to. Słyszę myśli... tego jaszczura. Tak to jego myśli. Tyle, że on jest tutaj młodym, przystojnym chłopakiem. Myśli o tym.. o tym miejscu, gdzie idą. Pomieszczeniu z bossem.
          Po chwili sytuacja się zmienia i są już całą grupą w mrocznej jaskini. Z ciemnego tunelu wyłania się dwupiętrowy, niebieski byk z czterema rękami, w których trzyma ogromne topory. Z tyłu głośno zamykają się ogromne wrota. Spod ścian wychodzą krwisto-czerwone potwory, wyglądające jak przerośnięte wiewiórki, pomieszane z krokodylami. Wyglądały okropnie. Zaczęły atakować. Ogromny boss patrzył na to wszystko z góry i nic nie robił. Właściciel tych wspomnień zakradł się od tyłu do bossa, zostawiając swoich przyjaciół samych z ohydnymi Wiedylami (tak je sobie nazwę). Słabo sobie radzili, ale on na to nie zważał. Sądził, że szybko rozprawi się z bossem i im pomoże. Wcześniej dużo o nim czytał. Właściwie wie o nim wszystko. Zaatakował z tyłu uderzając w tzw. "czuły punkt" potwora. Boss ryknął głośno i zaczął wymachiwać swoimi toporami. Zabił kilka swoich potworów, ale też.. jedną z przyjaciółek chłopaka. Ale on nie zauważył tego od razu i zadał kolejny cios, co spowodowało jeszcze większą furię u bossa i walnął toporem w ścianę. Jaskinia trochę się zatrzęsła i z sufitu spadł ogromny stalaktyt i przebił kolejnego przyjaciela. To chłopak już zauważył i z przerażeniem patrzył jak znika ciało jego przyjaciela. Ogarnięty furią i chęcią pomszczenia dwóch przyjaciół, zaatakował bossa. Wtedy zobaczyłam w jego głowie siebie. Wyglądało to jakby on zobaczył, że to ja steruję tym bossem! Przeraziło mnie to, ale i zdenerwowało. Poczułam, że właściciel wspomnień opiera się, żebym patrzyła co było dalej. Spełniam jego prośbę.

       Moje oczy wróciły na miejsce. Jestem okropnie przerażona i zdziwiona.
       Widzę przed sobą jeszcze bardziej rozwścieczonego jaszczura. Potwór zaczyna atak. Wielkie, gorący strumień ognia leci prosto w moją stronę. Szybko wyciągam miecz i blokuję atak.
       - To nie ja! Przysięgam! - krzyczałam odpierając kolejne pociski. - Jestem taka sama jak inni! Nigdy nie zabiłabym innego gracza! NIGDY!! PRZYSIĘGAM!
       Jaszczur uspokoił się. Chyba mi uwierzył. Tak, uwierzył. Zmienił się z powrotem z swoją postać.
       Był wysokim blondynem o błękitnych oczach. Ubrany był w czarną, skórzana kurtkę i ciemne jeansy. Nie miał zaś żadnej broni, co mnie trochę zdziwiło.
       - Dziwne, że wzięłaś mnie na poważnie.. - powiedział niskim, męskim głosem. - Sądziłem, że tak doświadczony gracz wie co to jest "bezpieczna strefa".
       - Niestety jeszcze o tym nie słyszałam. - odpowiedziałam lekko urażona. - A.. czy powiesz mi co to takiego?
       - Naturalnie. - powiedział i pewnym krokiem ruszył w moją stronę. Trochę mnie to zdezorientowało, ale na szczęście chłopak wyminął mnie i usiadł wygodnie na skórzanej sofie.
       Już chciałam usiąść na fotelu naprzeciwko niego, lecz kiedy przekroczyłam  próg salonu, zobaczyłam wizję.

       - Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie. - powiedział Aaron.
       - Na pewno, dzięki. - odpowiedziałam z uśmiechem.
       - Dobranoc.
       - Dobranoc.
       Teraz widziałam jak Aaron idzie korytarzem do swojej kuchni, żeby pogasić światła. Wchodzi do salonu. Nagle z tyłu ktoś go łapie i przytyka do ust i nosa chusteczkę. Najpewniej była nasączona środkiem usypiającym, ponieważ Dandross od razu padł na kolana. Był nieprzytomny. Ubrany w czarne ciuchy i z zasłoniętą twarzą, osobnik wyciągnął swoją ofiarę z mieszkania i teleportował się, zabierając ze sobą ciało Dandrossa.

      Ocknęłam się na fotelu. Kucał przy mnie blondyn, który jeszcze przed chwilą chciał mnie zabić. Teraz wyglądał na zmartwionego.
       - Jak się czujesz? - zapytał troskliwym tonem.
       - W ogóle mnie nie znasz, a tam się o mnie martwisz. - powiedziałam żartobliwie, prostując się w fotelu. - Nic mi nie jest. A tak w ogóle to jak się nazywasz??
       - Po prostu Theo. - rzekł obnażając w uśmiechu piękne, białe zęby.
       - Spoko. Ja jestem Yansora. - powiedziałam trochę speszona.
       - Tak wiem. - rzekł przyglądając mi się uważnie. Jeszcze bardziej mnie to zdezorientowało.
       Wstałam szybko z fotela, przypominając sobie o Aaronie i o.. Kei'u. Gdzie on może być..
        - O czym tak myślisz? - zapytał zaciekawiony Theo podchodząc do mnie.
        - Nie ważne.. - odpowiedziałam odganiając swoje myśli. - Pamiętasz? Miałeś mi opowiedzieć o "bezpiecznej strefie".
        - Ach tak.. Więc kiedy jesteś w "bezpiecznej strefie:, czyli najczęściej w jakimś mieście, ale nie zawsze, nikt nie może cię zabić. Tutaj swoją wytrzymałość tracą jedynie przedmioty. Twój pasek HP nigdy nie zejdzie do zera, ciągle będzie zielony. - wyjaśnił Theo.
        - Wow.. To super.. Dobrze wiedzieć, dzięki. - powiedziałam zaciekawiona.
        - Nie ma za co. - rzekł z uśmiechem Theo.
        - A jeszcze.. Jeśli chodzi o.. o tą całą sytuację,, którą zobaczyłam w twojej głowie.. Ja nie mam pojęcia jak to możliwe, że wtedy tam mnie zobaczyłeś.. To.. to naprawdę nie byłam ja.. To on Runshvizer musiał coś ci namieszać w głowie.. Nie ma innego wytłumaczenia.. - mówiłam zmartwiona.
        - Przestań się tłumaczyć. Przecież wiem, że to nie twoja wina. - powiedział wyrozumiale blondyn, patrząc gdzieś przed siebie w zamyśleniu.
        - Przykro mi z powodu twoich przyjaciół. - rzekłam smutno i położyłam rękę na ramieniu Theo.
        - Nie potrzebnie. - odpowiedział łamiącym się głosem. - Możemy o tym nie rozmawiać. - zdawało się, że z jego oczy polecą zaraz łzy.
        - Jasne, przepraszam. - powiedziałam ze skruchą.
        - Nie ważne. - rzekł obojętnie chłopak i wyszedł z mieszkania.
       " Nie wiadomo co chce zrobić. Lepiej za nim pójdę. " pomyślałam i wybiegłam za Theo.
        Dogoniłam go na ulicy.
        - Gdzie idziesz? - zapytałam od razu.
        - Na expa. - odpowiedział zdenerwowanym głosem. - Chcę zostać sam.
        - Nie mogę cię zostawić w takim stanie!
        - Po prostu odejdź nie przejmuj się takim wyrzutkiem jak ja. Nikomu już nie jestem potrzebny.
        - To nie prawda!! Nie wmawiaj sobie takich rzeczy. - byłam już wkurzona, od tego jego ględzenia, że jest bezsensowny.
        - Nie zostawię cię i już! Stwórzmy drużynę! - powiedziałam zdecydowana.
        Chłopak zatrzymał się.
        - Drużynę? Po co? - pytał jakby był jakiś niedorozwinięty i nie wiedział po co się robi drużyny.
        - Żeby razem polować i expić? - wyjaśniłam jak jakiemuś małemu dziecku.
        Theo od razu ruszył przed siebie i nawet się nie odezwał. Ech... Co jest z nim nie tak??
        Oczywiście poszłam za nim.
        - Nie potrzebuję litości. - powiedział z zaciętą miną. - A poza tym jestem w gildii*.
        - Gildia?? W takim razie.. mogłabym do was dołączyć?? - zapytałam z nadzieją w głosie.
        - A coś ty się tak mnie uczepiła, jak rzep psiego ogona??
        - Przydam się wam! - rzekłam zdecydowanie.
        - Nie mogę sam o tym decydować. Musisz poznać najpierw resztę i wtedy się zastanowimy. - oznajmił Theo. Na jego twarzy zauważyłam nikły uśmiech. Ja również poweselałam, szczególnie z tego powodu, że poprawiłam mu humor.
        - W takim razie, dokąd idziemy? - zapytałam swojego towarzysza.
        - Na 9 piętro. Do Frentiss.


Evelinee

***********************************************

*Gildia- większa grupa graczy, walcząca razem z bossami i dzieląca się łupami,
 lecz nie zawsze. Często żyją ze sobą jak w rodzinie ;P

Dzięki za uwagę :))) 
Zapraszam do czytania kolejnych rozdziałów i proszę o szczere komentarze :-)

D. 27. Siedzieliśmy na piasku. Było ciemno..

 


    Momentalnie znalazłem się na jakiejś dziwnej polanie. Kilka metrów dalej stała Clarisse. Nie zamierzałem przeżywać następnej przygody, ale skoro ona, chciała, to trudno... Podszedłem do dziewczyny i zapytałem:
-Więc, jaki masz teraz pomysł?
-Ekhm, nie wiem, może iść przed siebie?
-Lepsze to niż nic.-stwierdziłem i ruszyłem przed siebie.
Starałem się rozeznać w terenie. Blacky szła za mną. Wkrótce polana zmieniła się w wąski skrawek lądu otoczony morzem. Dalej kroczyłem przed siebie, nie zważając na okoliczności. To w końcu musi mieć gdzieś koniec, prawda? Przynajmniej taką miałem nadzieję.
-Dranhoss, uważaj!-usłyszałem zanim wpadłem prosto do zimnej wody.
Wyskoczyłem z morza jak oparzony i zauważyłem, że ląd się skończył. Spojrzałem na dziewczynę, która zwijała się ze śmiechu i mruknąłem:
-Ciekawe, jak ty byś się zachowała w takiej sytuacji.
-Najprawdopodobniej patrzyłabym pod nogi.-odpowiedziała uśmiechając się.
Już chciałem coś odpowiedzieć, gdy zobaczyłem czarne cienie na horyzoncie. Na początku myślałem, że to tylko złudzenie, ale później ujrzałem wyraźnie czarno-białe pióra, wielkie szpony i ostry, zakrzywiony dziób.
-Ej, co to jest?-spytała się Clarisse.
-Nie mam bladego pojęcia.-mruknąłem.
Gdy stworzenia podleciały bliżej, domyśliłem się, że nie mają pokojowych zamiarów. Między innymi po tym, że jednemu z nich udało się w locie zeżreć jastrzębia! Zmierzały w naszym kierunku.
-Blacky, wyjmij sztylety i przygotuj się na walkę.-powiedziałem.
-Chyba wiem co robić.-oburzyła się dziewczyna i chwyciła za broń.
Sięgnąłem po swój miecz. Miałem nadzieję, że sobie obok nas przelecą, ale w duchu w to nie wierzyłem. Kompletnie straciłem nadzieję, gdy jeden z ptaków rzucił się prosto na mnie. Po chwili dołączyły do niego inne.
   +1000
   +1000
   +1000
Zastanawiałem się, czemu są takie silne. Jeszcze nigdy, nawet w Faith'cie, nie spotkałem się ze zwierzętami, które nie przestają walczyć bez skrzydła. To nie było normalne. Ale w sumie, co w tym świecie należało do normalności?
   +1000
   +1000
   +1000
W końcu potwory dały nam spokój. Spojrzałem na Clarisse. Stała i dziwnie mi się przyglądała. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłem sobie, że dyszę jak pies! Przywróciłem oddech do normalnego stanu i zaproponowałem:
-Może byśmy się tu na chwilę zatrzymali?
-Chyba nie ma innego wyjścia.-odpowiedziała dziewczyna i usiadła na piasku.
Zaraz potem ja do niej dołączyłem. Otworzyłem swoje menu postaci i z nudów zacząłem przeglądać ekwipunek. Zapowiadał się długi dzień...

...


Słońce zachodziło. Siedzieliśmy i żartowaliśmy. W ten sposób chcieliśmy sobie umilić pobyt tutaj. Dziwiło nas, że nie pojawiły się już żadne zagrożenia. Ale chcieliśmy się cieszyć tym szczęśliwym czasem. 
TRZASK!
-Co to było?-zerwałem się na równe nogi.
TRZASK!
TRZASK!
-Ziemia się trzęsie.-krzyknęła Blacky.
Nagle zauważyłem oddalającą się polanę.
-Nie, nie trzęsie. Pęka!-wrzasnąłem.
-Że co?-zdążyła powiedzieć dziewczyna, gdy nagle zniknęła ziemia pod jej nogami.
Zobaczyłem, jak wpada do wody. Zaczęła się topić. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłem sobie, że to ja mam Eliksir Płynnego Pływania. 
-Dranhoss, ty baranie, pomóż mi!-wrzasnęła w moim kierunku.
Momentalnie rzuciłem się ku brzegowi. Podałem dziewczynie rękę, aby mogła bez problemów znów stanąć na ziemi. Po wyjściu z wody burknęła:
-Nigdy więcej wody! Przenigdy!
Zaśmiałem się.
-Wiesz co, to chyba cię raczej nie uniknie. Ten kawałek ziemi odłączył się od reszty, więc będziemy musieli gdzieś dopłynąć. Sami.
-Ale jak to odłączył? A zresztą, nieważne. Czemu tam było tak głęboko, skoro jak ty wpadłeś do wody to miała najwyżej pół metra?
-Chyba się przesuwa.

...

-Gotowa?-spytałem dla pewności.
-Już ci dziesiąty raz powtarzam, że tak.-odpowiedziała Clarisse.
Byliśmy już całkowicie przygotowani. Broń i jedzenie zapakowane. Eliksir zużyty. Niedaleko nas była wyspa, która się NIE ruszała. Jakieś dwadzieścia metrów. Idealne warunki. Byleby tylko nas coś po drodze nie zaatakowało. 
-Więc, chyba trzeba ruszać.-stwierdziłem.
-Trzy, dwa, jeden!
Wskoczyłem do lodowatej wody. Eliksir naprawdę ułatwiał pływanie. Bez problemu pokonałem połowę drogi. I wtedy zaczęły się kłopoty. W oddali zobaczyłem jakieś morskie zwierzę.
-Co to jest?-zapytałem.
-Wieloryb?-próbowała zgadywać Blacky.
-To chyba, chyba...-jąkałem się nie mogąc zgadnąć. Nagle zauważyłem szeregi ostrych zębów.-O cholera! To wielki rekin! Szybciej!
Pognałem przed siebie jak błyskawica. Na szczęście dziewczyna za mną nadążała. Po pięciu minutach byliśmy już na miejscu. Zmęczeni położyliśmy się na piasku.
-Uff, blisko było.-stwierdziłem patrząc na potwora.
-A wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy nie zdążyli.
Uruchomiłem swoją wyobraźnię i jedyne, co mi przychodziło do głowy, to to, jak kończymy w gębie morskiego stworzenia.
-Nie mielibyśmy z tym czymś żadnych szans.
Rozkoszowałem się tą ciszą, która nas ogarnęła, i tym spokojem, gdy nagle usłyszałem ciche kwilenie i szelest.
-Ej, co jest?-krzyknąłem i odwróciłem się.
Za mną stało pięć małp. Płonących małp.
"Ok, rozumiem, że nie mamy prawa odpocząć."-pomyślałem wyciągając miecz z pochwy.
Wkurzony zacząłem nim machać we wszystkie strony. Durne zwierzęta nie miały ze mną szans. Co chwila pojawiało się:
   +3000
   +3000
   +3000
Wkrótce przyłączyła się też Clarisse i razem szybko uporaliśmy się z dziwnymi stworzeniami. Po skończonej walce stwierdziłem:
-Wiesz co, może warto by było tu przenocować. Jest środek nocy, a ja naprawdę nie mam ochoty szukać innego miejsca.
-Zgadzam się całkowicie.-odpowiedziała dziewczyna.-Nie zamierzam znowu walczyć z np. krwiożerczymi mewami.
...

Zdążyliśmy już mniej więcej ogarnąć nasze rzeczy. Siedzieliśmy na piasku. Było ciemno. Od jakiegoś czasu nic nas nie niepokoiło. I dobrze. Nagle odezwała się Blacky:
-Tęsknię trochę za... ech.. denerwuje mnie to. Właściwie nie mam za czym tęsknić. Nie pamiętam nic poza.. poza moim psem Bulbonem! Ale to jego najbardziej w świecie kocham, więc się nie dziwię. Haha! Tęsknie za nim..
-Ja pamiętam.. Jedynie moją mamę.. Również za nią tęsknię..-powiedziałem zgodnie z prawdą. Brakowało mi mojej mamy, która, mimo, że codziennie umawiała się z innym facetem, to w końcu była częścią rodziny. Głupio, że dopiero teraz doszedłem do takich wniosków.
-Jeśli przeżyjemy tą grę, odwiedzę cię w Rio. - powiedziała Clarisse z uśmiechem.
-A ja ciebie w Cassis. 
-Szkoda, że nie pamiętamy nic poza wydarzeniami ze statku, ale... cieszę się, że się na nim znalazłam. W końcu tam cię poznałam. - wyznała lekko zarumieniona Clarisse.
-Ja też się cieszę. - powiedziałem z uśmiechem.
Przytuliłem się czule do Clarisse. Oboje tego potrzebowaliśmy. Brakowało mi kogoś bliskiego. Czuję, że ona jest kimś takim. Odsunąłem się powoli od dziewczyny i.. delikatnie pocałowałem ją w usta. Czułem jak przez całe ciało przepływa mi ciepły prąd. Po chwili odsunąłem się od Clarisse i spojrzałem w jej ciemne jak noc oczy. Zorientowałem się po chwili, że wyglądają na smutne. Odsunąłem się jeszcze dalej speszony.
-Przepraszam. - powiedziałem patrząc spode łba w ognisko.
Co mi odwaliło? Debil, idiota, głupek, baran. Mógłbym jeszcze powymyślać trochę takich synonimów. Wiedziałem już, że zaraz Clarisse na mnie nakrzyczy za to, jak się zachowałem.
-Ale mi się to podobało.
No i super, teraz będę musiał się tłumaczyć, dlaczego... Zaraz, czekaj, stój! Czy ona powiedziała, że jej się to podobało?
-Serio?
-Tak.-powiedziała uśmiechając się tak miło i szczerze.
Zaraz potem przytuliła się do mnie. Już wiedziałem. Dobrze, że zrobiłem pierwszy krok.



Asizdaa



sobota, 17 listopada 2012

C. 26. Kolejne pole walki.





   Leżę na kocu i rozmyślam... Ciekawe, bo nie pamiętam nic, od czasu pojawienia się na statku...A może przedtem nie było nic? Hmmm...
   Moje rozmyślania przerwała łamana gałąź.
   Szybko podniosłam się na nogi.
- Dranhoss, Yark, wstawajcie. - szepnęłam, cały czas gapiąc się w ciemność w poszukiwaniu sprawcy odgłosu.
  Wiem, może przesadzam..może to tylko jakieś zwierze, ale to może być również ktoś, kto chce nas załatwić...
- Co jest? Nie możesz spać? Mam tu trochę miejsca, chcesz, to możesz przyjść... - powiedział Yamir, który nadal miał zamknięte oczy.
- Weź się ogarnij...Dranhoss! - szturchnęłam chłopaka w ramię.
- C-co? - odparł zdezorientowany, szybko się podnosząc.
- Ktoś tu chyba.. - nie zdążyłam dokończyć, bo właśnie KTOŚ brutalnie złapał mnie z tyłu za włosy. Jęknęłam. Drake również warknął, gdy kolejna osoba wykręciła mu głowę, uniemożliwiając ruchy.
- No hej mała...widzisz, ja tak szybko nie rezygnuję... - powiedział chłopak, który mnie przytrzymywał. Pierwsze skojarzenie : debil i dwie rude jędze, ale to nie był on... - Staram się dbać o interesy moich sprzymierzeńców..a ty, kochanie, chyba coś przeskrobałaś.. - powiedział i przekęcił mnie w swoją stronę. Zauważyłam, że jest wyższy ode mnie. Miał ciemne włosy i dość wyraziste kości policzkowe. Koloru oczu nie widziałam, bo było zbyt ciemno.
  Chłopak wpatrywał się we mnie intensywnie. Czułam się trochę nieswojo..
- Puszczaj mnie! Czego chcecie?! - próbowałam się wyrywać, co jeszcze bardziej rozochociło mojego napastnika..Zauważyłam, że za nim rzeczywiście stoi ten głupi czop z chytrym uśmieszkiem, dwie rude jędze ( tak na nie mówię ) i jeszcze trzech osiłków, a jeden z nich właśnie trzymał Drake'a.
- Ja nic nie chcę..no, może i chcę, ale nie czas na to..mój kolega chciał wyrównać rachunki. - powiedział, zbliżając się do mnie. - Szkoda.. - dodał, świdrując mnie wzrokiem.
   W pewnej chwili, Drake chyba nie wytrzymał..uderzył z całej siły chłopaka, który go więził i już miał podejść do mnie, gdy ktoś przyłożył mi nóż do gardła. Pisnęłam.
- Stój, bo ją rozwalę bez walki! - odparł ten niewidzialny psychol. Niestety, to zdołało powstrzymać Drake'a..
- Ej, co to za krzyki? - odparł Yamir, idąc w moją stronę i przecierając oczy rękami. Wszyscy popatrzyli na niego pytająco. Chłopak po chwili dostrzegł, co się dzieje, jednak nie zdążył zareagować, ponieważ rzuciło się na niego dwóch osiłków.
- YARK!!! NIE! - krzyczałam, jednak nic nie mogłam zrobić. W tej samej chwili, zjawiła się przede mną jakaś brunetka z krótkimi włosami i uśmiechnęła się chytrze. W tej samej chwili poczułam paraliżujący ból w całym ciele..Wszystko dookoła rozmyło się...Dostrzegłam jeszcze krzyczącego Drake'a, który wyrywał się w moją stronę i Yamira, który ruszył do walki i raz po razie, rozgniatał przeciwników o siebie.
Nie słyszałam już żadnych odgłosów..
Ból narastał...
Zobaczyłam, że z rąk leje mi się krew.
Niesamowicie bolała mnie głowa...
Chyba upadłam.
Spojrzałam jeszcze na Drake'a, który zwinnie wywijał ostrzami, zabijając przeciwników.
Później obraz zasłoniła mi ciemnośc.

~~*~~

- EKH EKH!! - obudził mnie mój kaszel. Rozejrzałam się wokół. Chyba jestem w jakiejś jaskini..
  Kilka metrów ode mnie stoją dwa, niesamowite, piękne rymaki ze skrzydłami.
- Dobrze się już czujesz? - spytał mnie męski głos. Drake.
- Ekhm..tak, chyba tak. - odpowiedziałam i zdobyłam się na uśmiech. Chłopak niósł mi coś w rękach. Jakąś miskę..
- Proszę bardzo, pyszne śniadanie z wątroby jakiś fioletowych ptaków. Nie martw się, zjadłem dwie godziny temu i jeszcze żyję. - powiedział i również się uśmiechnął. Półżywa wzięłam do rąk miskę i zaczęłam zajadać. Nie było zbyt dobre, ale cóż..
  W pewnym momencie zauważyłam, że kogoś tu brakuje..
- Ej, gdzie jest Yark? - zapytałam po zjedzeniu posiłku. Drake właśnie podkładał do ogniska. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziałam już, co się stało..
- Przykro mi Blacky...musiałem go zostawić, bo inaczej by nas zabili. - momentalnie zbladłam. Yamir nie żyje. I to przeze mnie...nie mogłam wydusić słowa.. - Przykro mi... - powtórzył chłopak i mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk.
   Długo jeszcze siedziałm w milczeniu, rozmyślając. Może Yamir żyje? Może uciekł? A może się do nich przyłączył? No coż, lepsze nawet to, niż żeby miał zginąć...
- Ej, a właściwie, to gdzie my jesteśmy?
- Eee...no, gdzieś w górach...Gdy lecieliśmy wczoraj nad nimi, uciekając przed tą bandą, to widziałem chyba nawet morze!
- Serio? - zapytałam zdziwiona. Fajnie by było zbudować jakiś " nibystatek " i popłynąć daleko, DALEKO JAK NAJDALEJ Z TEGO OKROPNEGO MIEJSCA! Ale z drugiej strony, to pewnie na morzu, w wodzie, jest pewnie jeszcze więcej niebezpieczeństw, niż tu, na lądzie...Od razu przypomniały mi się Ślizgłe Jeziornice..bleee...
- Wiesz, co? Rozmawiałem kilka dni temu z Yarkiem, i powiedział mi, że istnieje w tej grze coś w rodzaju " bezpiecznej strefy "..jakieś miasto, czy coś.. - zaczął rozmowę chłopak.
- Hmmm...no, to może nawet logiczne, zważywszy na to, że mamy w wyposażeniu jakieś monety! - odpowiedziałam z entuzjazmem, wstając na równe nogi.
- Fajnie by było się tam wybrać, prawda?
- Haha...nom, fajno by było! - powiedziałam z uśmiechem.
   Później Drake poszedł zapolować, a ja zajęłam się naszymi rumakami. Odgarniając siano, zauważyłam coś dziwnego na podłodze, a w zasadzie na kamieniu. Jakiś czerwony przycisk..
" O, jaki fazowy! " - to moja pierwsza myśl.
" Ale nie dotknę, bo pewnie wylecę w powietrze " - to moja druga myśl.
- Ok, już jestem. Ej, co tam masz? - zapytał Drake, podchodząc do mnie z tyłu.
- Nie wiem...właśnie głaskałam nasze zwierzaki, gdy pojaiło się to coś.. - odpowiedziałam, wskazując na tajemniczy włącznik. - Dranhoss, podasz mi Tolka, Bolka i Lolka? - zapytałam uprzejmie. Otóż " Tolek, Bolek i Lolek ", to moje sztylety.
    Drake zrobił, co kazałam.
- Ok, ty też weź broń i jedzenie. Mam ochotę na przygodę. - dodałam z zawadiackim uśmiechem i kliknęłam guzik.
 
  W tej samej chwili, jakiś wir porwał nas w górę.
  Rozległ się głos.

                                                             GRATULACJE
                          Odblokowaliście pierwszy Faiscript. Zabierzemy Was teraz na ring nr.1. To dobra wiadomość, ponieważ możecie na nim zdobyć dużo punktów. Nie będzie tam innych graczy, ale za to 2x więcej niebezpieczeństw. Na sam początek :
+ 7000pkt
+ Trzy zapasy wody
+ Mięso Dzikich Walerańczyków
+ Eliksir Płynnego Pływania
                                                            POWODZENIA

" Świetnie, zamiast szczęścia, mam płynniej pływać..."

                                                                                                     AAlexa
 

Y. 25. Życie to, to o co walczymy.

   



              Jiablimg. Piętro 11. Godzina 13:20. 
   
      Wczoraj załatwiłam bossa. Level niestety wciąż ten sam. Itemy również nie były zbyt urodzajne. Nadal walczę sama. Już od.. nawet nie wiem ile minęło od początku Faith'a. Miesiąc.. może dwa.
     
       Jiablimg - cudowne, magiczne miasto. Latają tu balony ze skrzydłami! Budynki są artystycznie ozdobione, a ludzie niesamowicie uprzejmi. Uwielbiam tu przebywać.

       Idę kolorową ulicą wśród roześmianych ludzi. Mimo tak wesołego środowiska i pięknego otoczenia, nie jestem szczęśliwa. Czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Jest tak wielu graczy, z którymi mogłabym założyć drużynę, ale myślę, że nie potrafiłabym z nimi współpracować. Myślę, że on byłby wyjątkiem. Dlaczego akurat on??! Przecież w tym świecie jest tysiące innych graczy! Zaraz, zaraz... tysiące? Przecież była nas tylko dwudziestka..

       PIIIIIIII!!!!!!!!!

      Głowę przeszył mi niesamowity pisk i nastąpiła cisza. Usłyszałam jego głos..Rushvizera.

      Brawo, Yumi! Jesteś pierwszą osobą z waszej dwudziestki, która zorientowała się, że jest więcej graczy. No cóż, jakby ci to powiedzieć. Stworzyłem na ziemi symulatory, które przenoszą to świata Faith. Naiwni ludzie myśleli, że znajdą się po prostu w grze i to będzie fajna zabawa! Lecz zorientowali się w końcu, że to nie jest tylko gra.. Spostrzegli brak przycisku do wylogowania i teraz są w takim samym potrzasku co wy. Dlatego teraz macie więcej wrogów, ale także sprzymierzeńców. Wśród nich jest nawet twój brat! Mam nadzieję, że będziecie się razem fajnie bawić!

       Ból minął. Znów słyszałam głosy przechodniów. Czułam się sparaliżowana. Nie mogłam nic wykrztusić. Dosłownie mnie zatkało.
      " JAK ON MÓGŁ??!! UWIĘZIĆ TAK MNÓSTWO LUDZI W TYM OKROPNYM ŚWIECIE???!!! On naprawdę jest psychiczny!!! I jeszcze Kei.. Mam nadzieję, że wciąż. żyje" rozmyślałam nad tą całą sytuacją.
      Wyrwałam się do biegu. Z oczu lały mi się łzy. Nie widziałam dokąd biegnę. Przed oczami miałam tylko rozmazaną maź, a w uszach nadal dudniły mi słowa Runshvizera. Nagle wpadłam na jakiegoś chłopaka. Siła z jaką na niego natarłam powaliła go na ziemię, a na moje nieszczęście ja potknęłam się o niego i upadłam prosto na jego ciało.
       Otarłam pospiesznie łzy, aby móc zobaczyć chłopaka.
       - To już chyba jakaś klątwa. - powiedziałam, patrząc na twarz Dandrossa.
       - Bez przesady. - odpowiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.
       Podniosłam się szybko na nogi.
       - No i co się szczerzysz?? - powiedziałam kąśliwie.
       Brunet wstał z drogi i nadal się śmiał. W końcu i mnie rozbroiła ta cała sytuacja i razem zaczęliśmy się śmiać. Niestety mój śmiech na powrót przerodził się w płacz. Aarona trochę to zdezorientowało i zasmuciło.
       - Co jest, Yan? - zapytał i podszedł do mnie bliżej. Chwycił mnie za ramiona, pewnie chciał mnie przytulić, ale bał się, że to będzie zły ruch. Ja o to nie dbałam i rzuciłam się mu na szyję. Zaczęłam szlochać mu w ramię.
       - Ja-ak to-o mogło si-ię zdarzyć?! - krzyczałam ukrywając twarz w kurtce Dandrossa.
       - Yan! Co?! - zapytał już na serio zmartwiony Aaron.
       Spojrzałam mu w oczy.
       - Runshvizer stworzył na Ziemi takie same symulatory, w których się znajdujemy.. I...i.. do jednego z nich.. wszedł.. mój brat! Kei! On jest przecież jeszcze taki mały!!! - kolejny strumień łez wylał się z moich oczu.
       Aaron przytulił mnie mocniej i powiedział:
       - Znajdziemy go. Nic mu nie jest, na pewno. Z pewnością ktoś go znalazł i się nim zajął. Popytamy ludzi. Ktoś musi coś wiedzieć o jakimś sierocińcu, czy coś w tym stylu. - pocieszał mnie. Ale to nie było jakieś tam gadanie.. Słyszałam w jego głosie stanowczość i szczerość.
       - Tak.. masz rację.. - wyszeptałam przez łzy.
       Po pary chwilach puściłam Dandrossa.
       - Już okey? - zapytał z zatroskaną miną.
       - Tak, dzięki. - powiedziałam z wdzięcznym uśmiechem.
       - UUaaaaooo.. - ziewnął brunet. - Sorki. Nie ma za co! Wiedz, że zawsze masz we mnie pocieszyciela. Hah!
       - Taa jasne. - zażartowałam. Całkiem dobrze czułam się w jego towarzystwie. - Ciemno już, przydałoby się gdzieś przespać. Idziemy do hotelu?
       - Nie musimy. Mam tu mieszkanie. - powiedział z olśniewającym uśmiechem.
       - Serio?? To super! To miasto jest super, ale zawsze myślałam, że jest tu trochę za głośno. - stwierdziłam, kiedy szliśmy zatłoczoną drogą.
       - Tak tylko się wydaje! Przynajmniej jest zabawnie! - zawołał Aaron, gdy przepychaliśmy się przez roztańczoną i rozśpiewaną grupkę ludzi.
       Nagle jeden z tańczących panów pociągnął mnie za rękę i zaczął ze mną tańczyć. Natomiast Aarona wyrwała jakaś starsza kobieta. Oboje zaczęliśmy bawić się jak jacyś wariaci. Zapomnieliśmy o wszystkim.
       W pewnym momencie mężczyzna i kobieta wypuścili nas tak, że Aaron i ja wpadliśmy na siebie. Najpierw trochę mnie to zdezorientowało, ale wesoła muzyka doprowadzała każdego do szaleństwa. Zaczęliśmy razem tańczyć i śpiewać z innymi. W końcu byliśmy już naprawdę zmęczeni.
       - Grazie a tutti voi!! - zawołał Aaron po włosku. Z tego co wiem oznaczało to "Dziękujemy wszystkim!".
       - Niente! - odpowiedział jeden z włochów, co znaczyło "Nie ma za co!"
       - Siete una bella coppia!* - zawołała zadowolona kobieta cała obwieszona kolorowymi wisiorami. Niestety nie byłam aż tak dobra z włoskiego i nie zrozumiałam o co chodziło.
       - Grazie! Addio!! - pożegnał się Aaron i poszliśmy dalej. "Addio!" oznaczało "Do widzenia!".
       Było już naprawdę późno i ciemne niebo zdobiły błyszczące gwiazdki.
       - O co chodziło tamtej kobiecie? - zapytałam zamyślona.
       - Nic nie ważne.. - odpowiedział zadowolony chłopak.
       Już się nie odzywaliśmy. W końcu doszliśmy do małej, przytulnej kamieniczki.
       - Zapraszam. - powiedział Aaron, kiedy weszliśmy po marmurowych schodach na drugie piętro, i otworzył drzwi.
       Weszłam do dużego przestronnego apartamentu. Salon był połączony z kuchnią. Wszystko były urządzone w stylu nowoczesnym. Podłogi były w ciemnych odcieniach i z płytek. Ściany zaś pomalowano na różne jasne kolory tęczy. Wszystko oświetlały białe, nowoczesne lampy.
        - Uaaau!! Extra! - zawołałam i rzuciłam się na wygodną, skórzaną sofę.
        - Może się przebierzesz. - powiedział Aaron i wybrał z menu postaci strój codzienny.
        - Co? A.. tak.. - zgodziłam się i wstałam z sofy.
        Rozwinęłam swoje menu postaci i wybrałam z listy ubrań różowy top, jeansowe rurki i szare trampki.
        - Zjesz coś? - zapytał Aaron z kuchni.
        - Najpierw wolałbym się odświeżyć. - odpowiedziałam. - Gdzie jest łazienka?
        - Korytarzem prosto i ostatnie drzwi na lewo. - poinstruował mnie wyglądając zza drzwi.
        - OK, dzięki. - powiedziałam i poszłam wskazaną drogą.
        Weszłam do pięknej, jasnej łazienki. Kafelki były koloru błękitnego. Pod ścianą stały dwa białe zlewy, a pod ogromnym ściemnianym oknem znajdowała się duża wanna. Nalałam do niej gorącej wody i dolałam różowego płynu do kąpieli.
         Zdjęłam ubrania i zanurkowałam w wodzie.
        "Życie to, to o co walczymy, hę? Ja jeszcze teraz muszę walczyć o brata.. Tego jest za dużo.. Nie wyrabiam.." użalałam się nad sobą w myślach.


Evelinee


********************************************************

*Siete una bella coppia! - Jesteście piękną parą!

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Nie było w nim zbyt dużo akcji. On był raczej taki na "Ochy i achy!" jak to kiedyś określiła Alexa na swoim blogu :D 
Dzięki za przeczytanie i zapraszam do lookania kolejnych rozdziałów!! :-)



     

piątek, 16 listopada 2012

D. 24. Nic oprócz tego, że prawie zginęliśmy..



   Siedziałem w namiocie. Z zewnątrz dobiegał mnie śpiew Yamira i Clarisse. A ja tkwiłem tu sam jak kołek i przypominałem ostatnie dni. Chociaż nie, może to były tygodnie? Kurde, z tego wszystkiego tracę poczucie czasu.
   Często spotykaliśmy innych graczy, którzy wchodzili z nami w potyczki. Za każdym razem chciałem ich wykończyć, ale moi towarzysze mi na to nie pozwalali. Szkoda. Miałem już 36 level. Niestety nie udało mi się utrzymać zielonego wskaźnika. Co ja gadam, był czerwony. Nie za dobrze, ale cóż. Jakiś czas temu napadła na nas jakaś czwórka idiotów. No i pozbyłem się dwóch z nich...
   Usłyszałem przytłumioną rozmowę. Nie chciało mi się podsłuchiwać. Siedziałem tak jeszcze kilka minut w ciszy, aż w końcu postanowiłem wyjść. W końcu nie mogę tak ciągle tkwić tu w samotności, prawda? Wyszedłem z namiotu i od razu zauważyłem Clarisse.
-Hej mała, gdzie Yamir?-spytałem przysiadając się.
   Byłem zaskoczony jego nieobecnością, ale jednocześnie cieszyłem się. Mówiąc oględnie, nie przepadałem za tym gościem.
-NIE MÓW DO MNIE MAŁA!!!-krzyknęła jednocześnie szturchając mnie w ramię. Zaraz potem dodała normalnym tonem.-Poszedł na małe polowanko do lasku.
   Odrobinę się speszyłem. To miał być tylko żart, a wyszło tak głupio...
-Aha.-bąknąłem jak jakiś baran i żeby ukryć swoje zakłopotanie zacząłem jeść Czerwone Trunki.
   Nikt się nie odzywał. Było cicho. Cholernie cicho. Spojrzałem na Clarisse. Wpatrywała się w przestrzeń i wyglądała na co najmniej nieobecną.
-O czym tak rozmyślasz?-spytałem nie odrywając od niej wzroku.
-O niczym. Tak sobie myślę, że zjadłabym budyń.-odpowiedziała szybko i zaśmiała się.
   Nagle powietrze przeszył niesamowity wrzask.
-Co to było?-zapytała jednocześnie przygotowując się do walki.
-Nie wiem. Poczekaj.-stwierdziłem i wychyliłem się, aby zobaczyć teren ukrywający się za skałą.
   Ujrzałem wielkiego stwora biegnącego przed siebie. Było to chyba połączenie konia z rybą. Albo coś innego. A zresztą, co z tego? Jedyne, co teraz trzeba było robić, to wiać stąd jak najszybciej!
-CHOLERA!!!-wykrzyknąłem i chwyciłem ją za rękę.-CHODŹ!!!!!!
   Popędziłem przed siebie. Byłem przerażony. No cóż, niecodziennie goni cię potwór wysoki na kilometr albo i więcej! Gnałem jak szalony. Na szczęście znajdowaliśmy się na jednym wielkim stepie, więc nic nie utrudniało nam biegu.
-Dranhoss! GDZIE TY MNIE CIĄGNIESZ?!-usłyszałem.
   Nie odpowiedziałem. Myślałem tylko o tym, żeby uciec od bestii jak najdalej. Zobaczyłem dziwne stworzenia, przypominające konie ze skrzydłami. Wyprzedzały nas. To znaczyło, że spowalnialiśmy. Nie miałem wątpliwości, kto spowodował tą nagłą zmianę tempa.
-SZYBCIEJ!!!-wrzasnąłem do Clarisse i wziąłem ją na barana.
-Ej! Nie jestem taka powolna!-obruszyła się dziewczyna.
Nie zwracałem uwagi na protesty.
-Wtf...-usłyszałem jej głos.
   Czyli już zauważyła, co nas goni. Przyśpieszyłem. Ukradkiem spojrzałem w tył. Z czarnej plamy zaczęły wypełzać węże. Cholera! Jeszcze to! Oczywiście nikomu nie starczyło, że mógł nas bez problemu zmiażdżyć, nie, musieli jeszcze nam sprawić jakieś utrudnienie.
-Dranhoss!!! Puść mnie!! Musimy wsiąść na te... te konie!-wydzierała mi się po prosto do ucha dziewczyna.
Niewiele się zastanawiając wykonałem polecenie. Ukryliśmy się wśród krzaków czekając na... właściwie nie wiem, jak się nazywały te stworzenia.
-Eee... Blacky, przemyślałaś to?-spytałem się patrząc na prędkość z jaką poruszały się zwierzęta.
-Nie.-odpowiedziała i wskoczyła na jednego z nietypowych koni.
   Zrobiłem to samo. O mało się nie zwaliłem, ale to szczegół. Próbowałem zmusić wierzchowca do lotu. Po pięciu minutach starań z trudem unieśliśmy się nad ziemię. Spojrzałem przed siebie. Clarisse atakowały jakieś małe, dziwaczne stwory. Chciałem jej pomóc, jednak byłem za daleko. Po chwili zobaczyłem jak czarny koń, na którym leciała, spalił wszystkie potwory. Zauważyłem, że dziewczyna kierowała się w stronę gór. Zmusiłem stworzenie, żeby skręciło i odwróciłem głowę. Dalej goniła nas czarna chmura. Była jednak dalej. Nagle o mało co nie dostałem skrzydłem w twarz. Spojrzałem w dół i wpadłem na genialny pomysł.
-MUSIMY LECIEĆ NIŻEJ!!!-krzyknąłem.
-NO WIEM.-odpowiedziała Blacky.
   Gdy byliśmy już niżej zmusiłem stworzenie, na którym leciałem, do przyśpieszenia tempa. Później nasłuchiwałem. Do moich uszu nie dobiegły ryki potwora, więc ośmieliłem się spojrzeć w górę. Besta szybowała daleko nad nami, w dodatku była o wiele wolniejsza.
-HAHAHA!!! UDAŁO SIĘ!!!-wrzasnąłem.
   Teraz pomyślałem, co robić. Zauważyłem, że stwór nie goni nas, tylko konie, więc moglibyśmy spokojnie uciec.
-Clarisse, leć za mną!-krzyknąłem do niej.
   Posłała mi pytające spojrzenie, które ja całkowicie zignorowałem. Gwałtownie skręciłem w prawo i pognałem w szaleńczym tempie przed siebie. Znajdowałem się centralnie przed bestią. Gdyby teraz przyspieszył,  najprawdopodobniej bym nie przeżył. Po pięciominutowym locie wreszcie znalazłem się z boku bestii. Odwróciłem głowę. Dziewczyna była trochę dalej niż ja, ale nie zauważyła, że czarna plama się zbliża.
-SZYBCIEJ!!!-krzyknąłem.
Momentalnie przyspieszyła, niedługo znalazła się przy mnie.
-Co ty wyrabiasz?-wrzasnęła.
-Staram się wrócić do miejsca, w którym byliśmy.-odpowiedziałem i ruszyłem przed siebie.
   Zniżyłem lot, aby potwór nie miał szans mnie zauważyć. Znajdował się jakieś, no nie wiem, czterdzieści metrów dalej? Spojrzałem na niebo. Zbliżała się noc. Niedobrze. Nie chciałem wracać w ciemnościach. Znów skierowałem wzrok przed siebie. Byłem jakieś dziesięć metrów od stworzenia. Ogarnęło mnie przerażenie, jednak zachowałem tyle zdrowego rozsądku, aby wyjąć miecz. Z wielkiej czarnej chmury zaczęły wyłaniać się węże. Powoli się zbliżały. Mogłem z nimi walczyć, ale to zajęło by zbyt wiele czasu. W końcu mój level nie jest jeszcze aż tak wysoki..
   Nawet nie zauważyłem, kiedy przeleciałem obok potwora. Zorientowałem się dopiero, gdy węże przestały mnie atakować. Spojrzałem za siebie. Clarisse dalej za mną leciała.
-MUSIMY BYĆ WYŻEJ!!!-krzyknąłem.
-CO? CZEMU?-usłyszałem w odpowiedzi.
-MOŻE MI POWIESZ JAK INACZEJ SIĘ DOWIEMY, GDZIE BYLIŚMY?-spytałem z ironią, na co dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
   Gdy byliśmy już na odpowiedniej wysokości, zacząłem wypatrywać naszego obozu. Jednak widziałem tylko bezkresny step. Nagle zauważyłem las. To musiał być ten, przy którym tymczasowo mieszkaliśmy. Przyspieszyłem. Po niecałych pięciu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Spokojnie wylądowaliśmy, a tajemnicze stworzenia odleciały w nieokreślonym kierunku.
-To na pewno tutaj?-spytała się Blacky.
-Tak, przecież to nasze rzeczy, tylko trochę porozrzucane.-odpowiedziałem jej.
   Nagle zacząłem się śmiać jak jakiś wariat. Nie wiem czemu, ale to chyba ten stres związany z uciekaniem przed niebezpieczeństwem sprawił, że zachowywałem się jak kompletny debil.
-Ogarnij się.-mruknęła dziewczyna, ale zaraz potem też się roześmiała.
   Ta głupawka trwałą jeszcze jakieś dziesięć minut. Później postanowiliśmy przywrócić wszystko do porządku. Po skończonej pracy usiedliśmy na ziemi. Trwaliśmy w ciszy, ale nagle z lasu wyłonił się Yamir.
-Mam to coś, cokolwiek to jest.-powiedział pokazując nam trzy zwierzęta przypominające wilki.
   Wymieniliśmy z Clarrise spojrzenia. Ten głupek nic nie wiedział.
-Coś się stało, kiedy mnie nie było?-zapytał chłopak.
-Nie, nic.-powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się tajemniczo.-Kompletnie nic...
   Nic oprócz tego, że prawie zginęliśmy.


Asizdaa



sobota, 10 listopada 2012

C. 23. Ring to nie czas na żal - to czas na walkę.






- (...) W nędzy i rozpaczy już nie można żyć...Zabijając się na śmierć, można sobie ulżyć...(...) !!!!!! BEZ WAD GODNEGO ŻYCIA, NIC DO UKRYCIA!!!! Każdy prowadzi swój kierunek, każdy ma swój wizerunek. MY JESTEŚ JEGO KIEROWCĄ!!! Ludzie mówią, że jesteśmy czarną owcą, NIECH MÓWIĄ, CO CHCĄ!!!!! NIECH MÓWIĄ, CO CHCĄ!!!!!!!!!!!!!!! - krzyczymy w wniebogłosy do palącego się ogniska. Yamir i Drake coraz bardziej się lubią - to dobrze, bo teraz jesteśmy drużyną...
   Trochę się zmieniło...siedzimy w tym g**wnie już dość długo. Staramy się umilać sobie czas, np. śpiewając naszą ulubioną piosenkę piratów...
   A więc, jak już mówiłam, trochę się zmieniło...między innymi mam już 35 lvl, z czego się wsumie cieszę...W SUMIE, ponieważ zdobyłam go kosztem pomarańczowego wskaźnika... - tak, wiem, to straszne, ale życie tutaj zmienia człowieka..zasady diametralnie się zmieniają, gdy w grę wchodzi twoje własne bezpieczeństwo i życie...
   Kilkunastu graczy chciało już na nas zapolować, ale im się nie udało. Drake najchętniej od razu by ich rozwalił, ale ja i Yamir panujemy nad tym...ale wracając do mnie...mam pomarańczowy znacznik, ponieważ musiałam kilka razy ratować  nie tylko swoje życie, ale też życie moich przyjaciół. Nie ukrywam, że czasami miałam ochotę skończyć z moimi więźniami...
- Blacky, idziesz zapolować? - zapytał Yamir, wyjmując swoje dwa, długie miecze i patrząc na mnie miło swoimi czekoladowymi oczami.
- Eeee...niee...nie chce mi się. Nie chce mi się jeść. I tak już się spasłam jak żuk!! - odpowiedziałam wesoło.
- Haha, dobre sobie. Według mnie wyglądasz ślicznie. Jak zawsze. - powiedział Yamir i ruszył w stronę lasu. Szczęście, że Drake akurat był w namiocie...
   Wiem, to może się wydawać dziwne, ale my NIE jesteśmy razem. Traktujemy się raczej po przyjacielsku...
- Hej mała, gdzie Yamir? - zapytał chłopak, siadając obok mnie. Szturchnęłam go w ramię.
- NIE MÓW DO MNIE MAŁA!!!! - krzyknęłam. - Poszedł na małe polowanko do lasku.
- Acha. - bąknął Drake i zabrał się za jedzenie mięsa Czerwonych Trunków, które zabiliśmy wczoraj.
     Drake ma 36 lvl, również kosztem znacznika..tyle, że jego był zupełnie czerwony...i to przez mnie!
  Ok. tydzień temu, przy górach, w Dolinie Granda Greda, zaczaiło się na nas czterech osiłków...dwoje z nich miało moc ognia i hipnotyzujący wzrok. Gdyby Drake nie zabił dwóch z nich, byłoby po mnie...
- O czym tak rozmyślasz? - zapytał chłopak, świdrując mnie wzrokiem.
- O niczym. Tak sobie myślę, że zjadłabym budyń. - zaśmiałam się, nie wiem czemu.

AAAAAAUUUUUUU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 Podniosłam się na równe nogi.
- Co to było? - zapytałm Drake'a, wyjmując mój miecz i sztylety.
- Nie wiem...Poczekaj. - odpowiedział mi chłopak i wyjżał zza skały. - CHOLERA!!! - krzyknął i złapał mnie za rękę. - CHODŹ!!!!!
    Nie wiedziałam, o co chodzi, ale posłusznie wykonałam rozkaz.

   Biegniemy przez wielki step.
   Za nami, a raczej jakoś NAD nami, cały czas słyszałam dziwne wycie....
- Dranhoss!!! GDZIE TY MNIE CIĄGNIESZ??!!! - po tych słowach obejrzałam się za siebie.
   Opadła mi szczęka...
   Tuż nad nami unosiły się niesamowicie...piękne stworzenia...z przodu wyglądały jak ogromne, czarne i białe konie, które mają GIGANTYCZNE, smocze skrzydła, a na dodatek zieją ogniem!
- SZYBCIEJ!!! - krzyknął Drake i wziął mnie na barana. Znowu...
- Ej! Nie jestem taka powolna! - odpowiedziałam i zauważyłam, że te stworzenia wcale nas nie gonią...ONE UCIEKAJĄ! Uciekają przed czymś większym...
  Krew zmroziła mi żyły.
  Ujżałam NIESAMOWICIE WIELKĄ, czarną plamę z kopytami i ciałem eee..ryby? W każdym razie miała łuski...
- Wtf... - bąknęłamc do siebie, gdy z czarnej chmury zaczęły wypełzać cienie w kształcie węży..
   Nie mamy z nią szans...
   W pewnym momencie, kilka koni pędziło po ziemi. Wpadłam na zebisty pomysł...
- Dranhoss!! Puść mnie!! Musimy wsiąść na te...te konie!! - wydarłam się mu do ucha, tak, żeby usłyszał. Od razu zwinnie puścił mnie na ziemię i zaczailiśmy się, czekając na stworzenia.
- Eeee...Blacky, przemyślałaś to? - zapytał przrażony chłopak.
- Nie.- odpowiedziałam w momencie, gdy czarny koń przebiegał tuż przy mnie.
 
     Złapałam go za grzywę.
     Warknął jak wilk i popędził na przód.

 Nigdy wcześniej nie jeździłam konno, ale to był najlepszy, albo raczej JEDYNY moment, żeby się tego nauczyć...
  Drake poszedł w moje ślady.
- WIIIOOO!!!!! DO GÓRY MAŁY!!!! DO GÓRY!!!! - krzyczałam z całej siły, trzymając się kurczowo sierści zwierzęcia.
   Potwór, który był już dosłownie nad nami, ryknął  tak przeraźliwie, że ledwo nie opanowałam chęci zatkania uszu rękami.
- BŁAGAM CIĘ!!!!!! LEEEEEEEEEEEEĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - na szczęście, mustang chyba zrozumiał, że to nie są moje widzi-misie i wzbił się w powietrze. - AAAAAA!!!! - krzyknęłam, gdy dwa czarne cienie przeleciały mi przed oczami. Zdziwiłam się, bo nagle przybrały one postać tysięcy małych ryb, które miały niesamowicie długie i ostre zęby!!
- AAAAUUU!! - krzyknęłam, gdy poraniły moje ręce i twarz.
   W pewnym momencie, mój rumak zionął ogniem, spalając małe drapieżniki.
- DZIĘKI!!! - krzyknęłam i poklepałam go po szyi.
   Drake leciał kilkanaści metrów za mną.
   Potwór był coraz bliżej...
- W LEWO!!! - krzyknęłam do konia i pociągnęłam jego dłgą grzywę z lewej strony. Skręcił.
" Ok...musimy lecieć w góry... " - myślę i przyspieszam.
   Pode mną widzę szczątki umarłych koni, które powoli znikają...Łza kręci mi się w oku, gdy słyszę rozpaczliwe wycie tych pięknych stworzeń, ale szybko ją ocieram - Ring to nie czas na żal. To czas na walkę.

      Lecimy teraz nad górami.
      Bestia wciąż blisko, ale nie aż tak, jak wcześniej.

" Co robić...co robić..."
     Po drodze zabijam kilkanaście jakiś brązowych niby-ptaków, które szrpią mnie za włosy i płaszcz.

+ 100pkt.

+ 100pkt.

+ 100pkt.

" Trzeba lecieć niżej! " - ta myśl wpada mi do głowy i od razu ją realizuję.
   Słyszę z tyłu łopot skrzydeł - to pewnie Drake...
- MUSIMY LECIEĆ NIŻEJ!!!!!!!! - krzyknął chłopak.
- NO WIEM!!!! - to odpowiedziawszy, zniżyłam się jeszcze bardziej, ku zaśnieżonym szczytom gór. - byliśmy naprawdę wysoko...
   Kaszlę, gdy lecimy przez kolejną chmurkę.
   Słońce powoli zachodzi...
   Tak, wiem, to byłoby romantyczne, ale zauważmy, że goni mnie kilometrowy potwór, który chce mnie zabić!!
  Zniżam się jeszcze bardziej.
  Nie słyszę już ryku.
  Oglądam się za siebie i widzę, że potwór jest wysoko nad nami.
- HAHAHA!!!! UDAŁO SIĘ!!!! - wrzeszczy do mnie Drake.

  Uśmiecham się pod nosem. Zamykam oczy i rozluźniam ręce, aby w końcu latać...

                                                                                                                 AAlexa

Y. 22. Pierwszy partner? Nie, jednak niee..




      - Coś podać, panienko? - zapytała gruba kelnerka.
      - Nie, na razie dziękuję. - powiedziałam, odrywając wzrok od pięknego krajobrazu zza okna.
      Rozwinęłam swoje menu postaci. Pojawiają się informacje:

Nick: Yansora
Level: 38
Ilość punktów: 67889
Umiejętność Atak: 15245
Umiejętność Oszołomienie: 16778
Umiejętność Szybkość: 15099
Level HP: 200
Liczba CS: 45036

      Wstałam od drewnianego stolika i zasunęłam krzesło. Podeszłam do niewielkiego baru.
       - Poproszę kubek wody. - powiedziałam do wysokiego i tęgiego barmana.
       - Ta jest. Już daję. - rzekł niskim głosem i nalał zimnej wody do metalowego kufla. Postawił go przede mną na blacie. - Prosz.. 5 CS się należy.
       Machnęłam w powietrzu ręką i z listy wybrałam saszetkę. Wpisałam cyfrę 5 i momentalnie pieniądze przeskoczyły do saszetki barmana.
       Jednym łykiem wypiłam zawartość kufla i wyszłam z małej karczmy. 
       Znajduję się w mieście Gounrand, poziom 10. No do osiemdziesiątki jeszcze trochę zostało..

       Gounrand jest pięknym renesansowym miasteczkiem. Budynki są cudownie ozdobione, a mieszkania ładnie urządzone. Planuję kupić sobie jedno, ale na razie mam za mało kasy.. W centrum miasta znajduje się wielka fontanna, do której często wrzucam jedną monetę i myślę życzenie. Być może domyślacie się jakie, ale ja nie mogę wam powiedzieć... przecież wtedy się nie spełni. 

       Idę do zaprzyjaźnionej kowalki, przyda mi się kilka nowych noży.
       Dzwonek przy drzwiach głośno dryndnął, kiedy weszłam do sklepu mojej przyjaciółki, Alexis. Po chwili widzę jak wesołym krokiem wychodzi zza lady. 
       - YAN!!! CZEŚĆ!! - zawołała szczęśliwa i uścisnęła mnie na powitanie.
       - Hej, Alexis! Jak tam interes? - zapytałam kiedy fioletowo-włosa dziewczyna wypuściła mnie z uścisku. 
       - Całkiem nieźle! - powiedziała i wróciła za ladę. - W czymś mogę pomóc? Hihi!
       Dobry humor aż bił od niej i od razu się zaraziłam.
       - Haha! Owszem, poproszę 20 krótkich noży. - powiedziałam z wesołym uśmiechem.
       - Już się robi! - zawołała i zniknęła za białymi drzwiami za ladą. 
       Podeszłam do lady i oglądam extra miecze na wysokie poziomy. "Kiedyś będę takimi walczyła.. " pomyślałam.

      Dryyynnn!

       Usłyszałam dźwięk dzwonka i obejrzałam się, żeby zobaczyć kto wszedł. 
       " Nie no!! Serio??!" pomyślałam, przewróciłam oczami i wróciłam do poprzedniej czynności.
       - Witaj! Dawno cię nie widziałem. - powiedział Dandross podchodząc do lady. 
       Wpuściłam to jednym uchem i wypuściłam drugim. Nie znoszę tych jego zaczepek.
       Staliśmy w ciszy. Nie miałam zamiaru z nim gadać, a on na szczęście zauważył, że go ignoruję i nie podejmował się już rozmowy.
       Wróciła Alexis.
       - O, hej Dandross!!! - zawołała kiedy zobaczyła chłopaka. - Jak tam exp??
       - Nieźle! - powiedział wesoło. - Mam do ciebie sprawę...
       - Wiesz co, poczekaj chwilę tylko obsłużę Yansorę i będę miała dla ciebie chwilkę! - rzekła i zwróciła się do mnie. - Proszę to najlepsze noże jakie mam!
       Wzięłam długi pas z przypiętymi 20 nożami. Całkiem ciężkie, to dobrze..
        - Dzięki, Alexis! Jesteś najlepszym kowalem jakiego znam! - powiedziałam z uśmiechem, oglądając noże. - Jeszcze raz dzięki! To pa!
        - Papa!! Do zobaczenia! - zawołała za mną i zwróciła się do Dandrossa. - A więc, o co chodzi?
        
        Ruszyłam w kierunku Palcu Teleportacji. Znajdował się tam wielki tunel teleportacyjny, którym można było przenieść się do innych miast i poziomów. 
        - Yan!! Yansora!! Zaczekaj! - usłyszałam krzyki Aarona za plecami.
        " No niee.. CZEMU??!" zapytałam siebie i niechętnie się zatrzymałam. Po chwili stanął przy mnie Dandross.
        - Gdzie idziesz? - zapytał zdyszany.
        - Nie twoja sprawa. - powiedziałam obojętnie i ruszyłam przed siebie. Dandross oczywiście też zaczął iść ze mną..
        - Który masz level? - zadał kolejne pytanie.
        - 38. - powiedziałam i pojawiła się we mnie cicha iskierka nadziei. - A ty?
        - 39.. - odpowiedział obojętnie, a ja z powrotem pogrążyłam się w zamulonym nastroju.
        "Jak zawsze gorsza.." pomyślałam.
        Idę ciągle w kierunku Placu Teleportacji, a za mną wlekł się jak cień, Dandross. On naprawdę chce mnie wkurzyć! Jak będzie tak ciągle za mną lazł to w końcu pójdzie za mną na expa, a tego nie chcę zawsze wbijam sama, więc tak będzie i tym razem. 
        Skręciłam w wąską uliczkę i zatrzymałam się. Jak podejrzewałam Dandross polazł za mną.

        Skupiłam się z całych sił na jednej rzeczy... Na jego twarzy.. 
        Na moich rękach pojawiła się niebieska łuna..
        Zauważyłam u niego przerażenie w oczach, a u mnie wywołało to szyderczy uśmiech..
        Podniosłam ręce i wycelowałam w niego.
        - HAHAHA!! Nie mogę!! Ta twoja mina! - zaśmiałam się i opuściłam dłonie.
        - To wcale nie było zabawne!! - powiedział obrażony. - Wręcz przeciwnie!
        - Oj, już przestań się mazgaić jak jakiś przedszkolak. - rzekłam i wyszłam na główną drogę.
        " Kurde naprawdę chciałam to zrobić.. Właściwie co mnie powstrzymało? Pewnie gdybym go nie znała nie wahałabym się, ale jednak... " rozmyślałam idąc w dół drogą.
        Po chwili dołączył do mnie Dandross.
        - Przyjmę, że nie chciałaś tego zrobić. - powiedział rozważnie.
        - A skąd niby wiesz? - zapytałam zdziwiona.
        - No bo.. ty nie jesteś taka. - odpowiedział.
        - Taka? Czyli jaka? - spojrzałam na bruneta.
        - No wiesz.. taka.. - podrapał się w głowę. - Agresywna, zła.. O to mi mniej więcej chodziło..
        - Aha.. No to się jeszcze przekonasz.. - powiedziałam i przyspieszyłam kroku.
        Weszłam na Plac Teleportacji i ruszyłam w stronę tunelu.
        Właśnie chciałam się teleportować, kiedy Dandross ponownie złapał mnie za rękę. Od razu ją wyrwałam, ale nie uciekłam, chciałam usłyszeć co ma do powiedzenia.
         - Nie idź sama. - powiedział patrząc mi w oczy. - Chodźmy razem. Zostańmy drużyną.
         - Phi! Z tobą? Chyba sobie kpisz! - tylko mnie zirytował.
         Zdenerwowana weszłam w wir teleportujący i przeniosłam się do Piekielnych Komnat.


*-*-*-*-*


         Ogarnięta furią rozwalałam kolejne grupki Szkieletowych Runcajsów. 
         - AAACCHHH!!! - darłam się i waliłam mieczem na wszystkie strony. 
         Co chwila pojawiało się:

      +3000, +7000, +5000, itd.

          W końcu się zatrzymałam. Zebrałam 2.000.000 CS!! Wow!  
          Włożyłam mój miecz Red Roicer do pochwy przy pasie. Wyjęłam z plecaka butelkę wody i wypiłam wszystko naraz. 
          Usiadłam zmęczona na zimnym kamieniu. Pot spływał mi powoli czoła.
          "Uff.. potrzebowałam tego.. W ogóle o co temu debilowi chodziło?? Dziwak!" pomyślałam o scenie z P.T. i od razu walnęłam się w twarz.
          - Nie myśl o tym! - warknęłam do siebie. - O bosz... ale ja jestem głupia.. I pomyśleć, że mam moc Umysłu..
          Wstałam z kamienia, wyjęłam miecz, naładowałam umiejętność i zaatakowałam najbliższą grupkę Szkieletowych Runcajsów. Kiedy się z nimi uporałam pojawia się informacja:

Gratulacje!
Zdobyłeś punktów: 8000
Osiągnąłeś level: 39
Rozwinąłeś umiejętność: Atak, Oszołomienie
Otrzymane itemy: -

+300000CS


            "Dzięki, dzięki!! No to może odwiedzimy bossa..? TAK! TAK!" pomyślałam. "O Boże... Nawet w myślach gadam ze sobą... Może już za długo jestem sama..."


Evelinee
   
     
********************************************

Dla niepoinformowanych

CoinStrip - w skrócie CS jest to waluta w Faith. Wypada przy praktycznie każdym potworze. CS'ami płaci się za wszystkie rzeczy do kupienia ;)

Dzięki za UWAGĘ!!

Zapraszam do czytania kolejnych rozdziałów! :-)




czwartek, 8 listopada 2012

D. 21. Połączenie sił.

   

      Wstałem obolały z ziemi. Strzepałem piach z szmacianych ciuchów, w które byłem ubrany.
      Rozejrzałem się wokoło. Jestem w jakimś gęstym lesie. Ze wszystkich stron dobiegają do mnie odgłosy robali, ptaków i innych zwierząt.
      Machnąłem ręką w dół i włączyło się moje menu postaci.
      Z listy w plecaku wybrałem ulepszony granatowy płaszcz, czarne spodnie i jakąś ciemną bluzkę na długi rękaw. Z broni wybrałem mój najnowszy miecz Dark Knight z 117 levelu i przypiąłem go w pochwie do pasa na plecach. Z tego miejsca najlepiej było mi go wyjąć i zacząć atakować.
      Przejrzałem całą listę ekwipunku. Znalazłem parę ciekawych itemów, które zdobyłem grając moją postacią w Faith.
      Nagle usłyszałem ciche syczenie dochodzące z krzaków.
      Od razu odwróciłem się w tym kierunku. Ujrzałem wypełzające z gęstych zarośli ogromne węże.
      Szybko wyciągnąłem miecz i zacząłem atakować wstrętne gady. Jednym machnięciem miecza odciąłem głowy czterem wężom. Od razu pojawiła się informacja:
       
Gratulacje!
Zyskujesz punktów: 3458
Osiągnąłeś level: 2
 Rozwinąłeś umiejętność: Atak
Otrzymane itemy: mięso węża, Zwój Umiejętności, Eliksir Życia.

       Więcej węży już się nie pojawiło. Trochę mnie to zdziwiło.
        Nagle usłyszałem krzyk dziewczyny. Rozpoznałem w nim głos.. Clarisse!!
        Momentalnie wyrwałem się do biegu w kierunku głosu. 
        Znów zauważyłem te oślizgłe węże. W biegu rozwinąłem ekwipunek i wybrałem z niego łatwopalny Eliksir Trujący i jakąś pochodnię... CO??! Skąd ja ją mam?! Dobra, nie ważne!
        Stanąłem przy boku Clarisse.
        - Cl..Blacky, idź za ten kamień! - krzyknąłem w panice wymyślając skrót od jej nicku. 
        - Dr...!!! - ona też nie mogła wypowiedzieć mojego imienia, ale i tak szybko schowała się za wielki głaz.
        Przebiłem gada, który mnie atakował, a na pozostałe wylałem Eliksir Trujący i rzuciłem palącą się pochodnię.
        Wybuchł ogromny pożar.
        Szybko odskoczyłem za głaz, dołączając do Clarisse. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że ten kamień nie wytrzyma i zaczęliśmy uciekać. Clarisse mnie spowalniała więc wziąłem ją z łatwością na ramię. Moja moc była rzeczywiście pomocna!
        Gęsta chmura pary wzbiła się w powietrze. 
        Po chwili strumień wody zmoczył nasze ciuchy, aż w końcu zobaczyliśmy tylko czarne szczątki kilku drzew i spaloną trawę. 
        - Co to było? - zapytałem spanikowany i odstawiłem Clarisse na ziemię.
        - Nie wiem... może.. - nie dokończyła, ponieważ nagle pojawił się przed nami jakiś chłopak i dwie rude dziewczyny.
        - Ej, to wasza robota? Dzięki! - powiedziałem wesoło i chciałem podać rękę brunetowi, ale Clarisse mnie powstrzymała. Spojrzałem na nią i zorientowałem się, że poznaje tego kolesia.
        Na twarzy chłopaka pojawił się kpiarski uśmieszek. 
        - Czego chcesz? Nie wystarczy ci to, że tak pięknie cię wtedy załatwiłam? - zapytała Clarisse, podchodząc bliżej. Chciałem ją powstrzymać, ale może i lepiej grać na zwłokę.. wiadomo, że jedna z dziewczyn miała moc, a sądząc po minie Clarisse, ten psychol też ją miał. - Co? Boimy się? - blondynka coraz bardziej rozdrażniała bruneta i podchodziła bliżej niego. Wątpię, że to pójdzie na naszą korzyść.. - Może zaraz... zmienię czas? - nie wytrzymał, wyjął topór i zniknął.
        - Blacky, co się dzieje? - powiedziałem zaniepokojony, ale nie okazywałem strachu.
        - Blacky? Nowa ksywa? - przedrzeźniała mnie próbując załagodzić sytuację.
        Nagle ujrzałem błysk srebrnego ostrza i w moim brzuchu utknął na chwile topór. Ujrzałem mój wskaźnik HP, które spadło do strefy żółtej. Oj, niedobrze...
        - AAAA!!! - krzyknąłem z bólu, kiedy coś powaliło mnie jeszcze na ziemię.
     
       Spojrzałem obolały na Clarisse. Wyglądała na bardzo skupioną.
       Widać było, że coś planuje. Wstałem i stanąłem blisko niej, żeby w razie czego pomóc lub być gotowym na ucieczkę.
       Stałem czekając na kolejny atak bruneta.
       Nagle zauważyłem jaskrawo-zieloną łunę na rękach Clarisse. Odruchowo zrobiłem minę typu "WTF???!!", a tym bardziej wykrzywiłem twarz na widok jej zadowolonego uśmiechu.

       Świat zawirował krótko i znów znajdowałem się z Clarisse pod strumieniem wody wyczarowanym przez rudą dziewczynę.
       - Tędy! - krzyknęła blondynka i chwyciła mnie za rękę, ciągnąc w kępę gęstych drzew.
       - Ej.. gdzie oni są? - zapytał jeden z rudzielców. Wow.. jaka niekumata..
       - Cholera!!! Ta żmija potrafi zmieniać czas!!! - wydarł się chłopak.
      Słysząc jego słowa wszystko się we mnie zagotowało. Zdenerwowany wyskoczyłem z kryjówki i złapałem głowę chłopaka w ręce, wykręcając mu kark.
      - Dr... Dranhoss!!! - krzyknęła Clarisse i wybiegła za mną.
      - Co ty do niej POWIEDZIAŁEŚ??!!! - warknąłem temu chuliganowi prosto do ucha.
      Oba rudzielce patrzyły przerażone..
      - J-ja?.. - chłopak nie dokończył, bo właśnie pojawił się żółtek, Yamir... ech.. jeszcze jego tu brakowało..
      - Pomóc w czymś? - zapytał przymilnie, niosąc dwie rude w powietrzu. Wierciły się i chciały uciec, ale silna moc nie pozwalała się im wydostać. A więc taka jest jego sztuczka. Całkiem, całkiem..
      - Nie dzięki. - powiedziałem trzymając mocno chłopaka i niemal zgniatając mu czaszkę.
      - Ok. One chyba też już nie potrzebne. - powiedział obojętnie Yamir i rzucił , gdzieś w głąb lasu dwa rudzielce. Raczej to przeżyją..
      Przyjrzałem się brunetowi, którego trzymałem i dostrzegłem jego znacznik, nick oraz HP, które było już niedaleko żółtej strefy.
      " Jak dojdzie do żółtej to może przestanę.. " pomyślałem nie puszczając chłopaka - Nemesisa, jak dostrzegłem na pasku z nickiem.
      - Dobra, Dranhoss! Przestań już, bo go zabijesz! - powiedziała Clarisse. Wiem, że nienawidzi gościa, ale  z pewnością była już zdenerwowana.
      Znów spojrzałem na pasek HP bruneta. Był już żółty, a nawet lekko pomarańczowy.
      " OK, koniec." powiedziałem w myślach i puściłem głowę Nemesisa.
      Chłopak upadł na kolana i złapał się za pulsującą z bólu głowę.
      W złości kopnąłem go jeszcze mocno tak, że odleciał na kilka metrów i walnął w drzewo.
       - Auuu!!! - krzyknął i osunął się na ziemię, jego pasek HP był już czerwony. Nadał czułem w sobie furię, ale nie mógłbym go zabić.. Przecież to tak jakbym zabił człowieka w realu, a nie tylko gracza.
       - Po co nam pomogłeś, skoro i tak chciałeś się zemścić? - zapytała Clarisse podchodząc do Nemesis'a.
       - To chyba oczywiste... - wydyszał brunet. - Nie mogłem pozwolić żebyś spaliła się na wiór,.. bo sam chciałem cię wykończyć..
          "Nie no koleś mnie wkurza!" pomyślałem i w złości kopnąłem go w nos tak, że zaczęła lać się z niego krew. Kurde.. naprawdę realna ta gra..
       - AAA!!! - krzyknął brunet i złapał się za nos.
       Stanęliśmy we trójkę przy zmordowanym Nemesisie i popatrzyliśmy na niego z góry.
       - Dobra jak już skończyliście to może go wrzucimy i spróbujemy dostać się do miasta? - zaproponował racjonalnie Yamir. W sumie gościu nie jest taki zły..
       - No Cl.. Blacky chcesz coś jeszcze od niego? Bo ja raczej skończyłem. - powiedziałem z ironicznym uśmieszkiem.
       - Nie, raczej nic chociaż może jedno. - powiedziała i znów zielona łuna pojawiła się na jej dłoni.

       Cofnęliśmy się do poprzedniej chwili.
       - To chyba oczywiste.. - wydyszał. - Nie mogłem pozwolić żebyś spaliła się na wiór,.. bo sam chciałem cię wykończyć..  
       " Nie no koleś mnie wkurza!" powróciła myśl i znów mocno kopnąłem bruneta w nos.

       - To wszystko. - powiedziała Clarisse, kiedy zieleń zniknęła z jej dłoni.
       Zaśmiałem się i klepnąłem dziewczynę w ramię.
       - Dobre! - pochwaliłem ją roześmiany.
       - No to pa, pa maszkaro! - powiedział Yamir i rzucił swoją mocą Nemesisa mniej więcej w to samo miejsce, co rudzielców.
       Krzyk potoczył się echem podczas lotu bruneta, a później usłyszałem tylko gdzieś w oddali dźwięk łamanych gałęzi.
       - To co, idziemy do miasta? - zapytałem swoich towarzyszy.
       - Zaraz. Co wy na to żeby stworzyć drużynę? - zaproponowała Clarisse.
      Nie ukrywam, że jej propozycja mnie zaskoczyła, zwłaszcza, że nie dość dobrze dogaduję się z Yamirem. Chociaż w sumie po dłuższym zastanowieniu to nawet spoko gość.. Oby tylko nie zbliżał się do Clarisse...
       - Ja nie mam nic przeciwko! - zgodził się ze swoim "olśniewającym" uśmiechem Yamir.
       - No cóż.. Wygląda na to, że będę musiał się do was przyzwyczaić.. - powiedziałem półżartem.
       Zadowolona Clarisse rozwinęła menu postaci i kliknęła w opcje drużyna. Pojawiła się przede mną informacja:

Zaproszenie do drużyny z graczami:
Black Panther
Yamir

Akceptuj              Odrzuć

       Od razu wybieram: Akceptuj.


Evelinee


**********************************************

Dla niezbyt ogarniętych 

Wskaźnik HP jest to wskaźnik życia. Występuje w nim zielona strefa, żółta, czasami pomarańczowa i czerwona - najbardziej bliska śmierci, jak można się domyślić.

Dzięki za uwagę! Mam nadzieję, że blog wam się podoba ;-)

Miłego czytania! ;*