Siedziałem w namiocie. Z zewnątrz dobiegał mnie śpiew Yamira i Clarisse. A ja tkwiłem tu sam jak kołek i przypominałem ostatnie dni. Chociaż nie, może to były tygodnie? Kurde, z tego wszystkiego tracę poczucie czasu.
Często spotykaliśmy innych graczy, którzy wchodzili z nami w potyczki. Za każdym razem chciałem ich wykończyć, ale moi towarzysze mi na to nie pozwalali. Szkoda. Miałem już 36 level. Niestety nie udało mi się utrzymać zielonego wskaźnika. Co ja gadam, był czerwony. Nie za dobrze, ale cóż. Jakiś czas temu napadła na nas jakaś czwórka idiotów. No i pozbyłem się dwóch z nich...
Usłyszałem przytłumioną rozmowę. Nie chciało mi się podsłuchiwać. Siedziałem tak jeszcze kilka minut w ciszy, aż w końcu postanowiłem wyjść. W końcu nie mogę tak ciągle tkwić tu w samotności, prawda? Wyszedłem z namiotu i od razu zauważyłem Clarisse.
-Hej mała, gdzie Yamir?-spytałem przysiadając się.
Byłem zaskoczony jego nieobecnością, ale jednocześnie cieszyłem się. Mówiąc oględnie, nie przepadałem za tym gościem.
-NIE MÓW DO MNIE MAŁA!!!-krzyknęła jednocześnie szturchając mnie w ramię. Zaraz potem dodała normalnym tonem.-Poszedł na małe polowanko do lasku.
Odrobinę się speszyłem. To miał być tylko żart, a wyszło tak głupio...
-Aha.-bąknąłem jak jakiś baran i żeby ukryć swoje zakłopotanie zacząłem jeść Czerwone Trunki.
Nikt się nie odzywał. Było cicho. Cholernie cicho. Spojrzałem na Clarisse. Wpatrywała się w przestrzeń i wyglądała na co najmniej nieobecną.
-O czym tak rozmyślasz?-spytałem nie odrywając od niej wzroku.
-O niczym. Tak sobie myślę, że zjadłabym budyń.-odpowiedziała szybko i zaśmiała się.
Nagle powietrze przeszył niesamowity wrzask.
-Co to było?-zapytała jednocześnie przygotowując się do walki.
-Nie wiem. Poczekaj.-stwierdziłem i wychyliłem się, aby zobaczyć teren ukrywający się za skałą.
Ujrzałem wielkiego stwora biegnącego przed siebie. Było to chyba połączenie konia z rybą. Albo coś innego. A zresztą, co z tego? Jedyne, co teraz trzeba było robić, to wiać stąd jak najszybciej!
-CHOLERA!!!-wykrzyknąłem i chwyciłem ją za rękę.-CHODŹ!!!!!!
Popędziłem przed siebie. Byłem przerażony. No cóż, niecodziennie goni cię potwór wysoki na kilometr albo i więcej! Gnałem jak szalony. Na szczęście znajdowaliśmy się na jednym wielkim stepie, więc nic nie utrudniało nam biegu.
-Dranhoss! GDZIE TY MNIE CIĄGNIESZ?!-usłyszałem.
Nie odpowiedziałem. Myślałem tylko o tym, żeby uciec od bestii jak najdalej. Zobaczyłem dziwne stworzenia, przypominające konie ze skrzydłami. Wyprzedzały nas. To znaczyło, że spowalnialiśmy. Nie miałem wątpliwości, kto spowodował tą nagłą zmianę tempa.
-SZYBCIEJ!!!-wrzasnąłem do Clarisse i wziąłem ją na barana.
-Ej! Nie jestem taka powolna!-obruszyła się dziewczyna.
Nie zwracałem uwagi na protesty.
-Wtf...-usłyszałem jej głos.
Czyli już zauważyła, co nas goni. Przyśpieszyłem. Ukradkiem spojrzałem w tył. Z czarnej plamy zaczęły wypełzać węże. Cholera! Jeszcze to! Oczywiście nikomu nie starczyło, że mógł nas bez problemu zmiażdżyć, nie, musieli jeszcze nam sprawić jakieś utrudnienie.
-Dranhoss!!! Puść mnie!! Musimy wsiąść na te... te konie!-wydzierała mi się po prosto do ucha dziewczyna.
Niewiele się zastanawiając wykonałem polecenie. Ukryliśmy się wśród krzaków czekając na... właściwie nie wiem, jak się nazywały te stworzenia.
-Eee... Blacky, przemyślałaś to?-spytałem się patrząc na prędkość z jaką poruszały się zwierzęta.
-Nie.-odpowiedziała i wskoczyła na jednego z nietypowych koni.
Zrobiłem to samo. O mało się nie zwaliłem, ale to szczegół. Próbowałem zmusić wierzchowca do lotu. Po pięciu minutach starań z trudem unieśliśmy się nad ziemię. Spojrzałem przed siebie. Clarisse atakowały jakieś małe, dziwaczne stwory. Chciałem jej pomóc, jednak byłem za daleko. Po chwili zobaczyłem jak czarny koń, na którym leciała, spalił wszystkie potwory. Zauważyłem, że dziewczyna kierowała się w stronę gór. Zmusiłem stworzenie, żeby skręciło i odwróciłem głowę. Dalej goniła nas czarna chmura. Była jednak dalej. Nagle o mało co nie dostałem skrzydłem w twarz. Spojrzałem w dół i wpadłem na genialny pomysł.
-MUSIMY LECIEĆ NIŻEJ!!!-krzyknąłem.
-NO WIEM.-odpowiedziała Blacky.
Gdy byliśmy już niżej zmusiłem stworzenie, na którym leciałem, do przyśpieszenia tempa. Później nasłuchiwałem. Do moich uszu nie dobiegły ryki potwora, więc ośmieliłem się spojrzeć w górę. Besta szybowała daleko nad nami, w dodatku była o wiele wolniejsza.
-HAHAHA!!! UDAŁO SIĘ!!!-wrzasnąłem.
Teraz pomyślałem, co robić. Zauważyłem, że stwór nie goni nas, tylko konie, więc moglibyśmy spokojnie uciec.
-Clarisse, leć za mną!-krzyknąłem do niej.
Posłała mi pytające spojrzenie, które ja całkowicie zignorowałem. Gwałtownie skręciłem w prawo i pognałem w szaleńczym tempie przed siebie. Znajdowałem się centralnie przed bestią. Gdyby teraz przyspieszył, najprawdopodobniej bym nie przeżył. Po pięciominutowym locie wreszcie znalazłem się z boku bestii. Odwróciłem głowę. Dziewczyna była trochę dalej niż ja, ale nie zauważyła, że czarna plama się zbliża.
-SZYBCIEJ!!!-krzyknąłem.
Momentalnie przyspieszyła, niedługo znalazła się przy mnie.
-Co ty wyrabiasz?-wrzasnęła.
-Staram się wrócić do miejsca, w którym byliśmy.-odpowiedziałem i ruszyłem przed siebie.
Zniżyłem lot, aby potwór nie miał szans mnie zauważyć. Znajdował się jakieś, no nie wiem, czterdzieści metrów dalej? Spojrzałem na niebo. Zbliżała się noc. Niedobrze. Nie chciałem wracać w ciemnościach. Znów skierowałem wzrok przed siebie. Byłem jakieś dziesięć metrów od stworzenia. Ogarnęło mnie przerażenie, jednak zachowałem tyle zdrowego rozsądku, aby wyjąć miecz. Z wielkiej czarnej chmury zaczęły wyłaniać się węże. Powoli się zbliżały. Mogłem z nimi walczyć, ale to zajęło by zbyt wiele czasu. W końcu mój level nie jest jeszcze aż tak wysoki..
Nawet nie zauważyłem, kiedy przeleciałem obok potwora. Zorientowałem się dopiero, gdy węże przestały mnie atakować. Spojrzałem za siebie. Clarisse dalej za mną leciała.
-MUSIMY BYĆ WYŻEJ!!!-krzyknąłem.
-CO? CZEMU?-usłyszałem w odpowiedzi.
-MOŻE MI POWIESZ JAK INACZEJ SIĘ DOWIEMY, GDZIE BYLIŚMY?-spytałem z ironią, na co dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
Gdy byliśmy już na odpowiedniej wysokości, zacząłem wypatrywać naszego obozu. Jednak widziałem tylko bezkresny step. Nagle zauważyłem las. To musiał być ten, przy którym tymczasowo mieszkaliśmy. Przyspieszyłem. Po niecałych pięciu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Spokojnie wylądowaliśmy, a tajemnicze stworzenia odleciały w nieokreślonym kierunku.
-To na pewno tutaj?-spytała się Blacky.
-Tak, przecież to nasze rzeczy, tylko trochę porozrzucane.-odpowiedziałem jej.
Nagle zacząłem się śmiać jak jakiś wariat. Nie wiem czemu, ale to chyba ten stres związany z uciekaniem przed niebezpieczeństwem sprawił, że zachowywałem się jak kompletny debil.
-Ogarnij się.-mruknęła dziewczyna, ale zaraz potem też się roześmiała.
Ta głupawka trwałą jeszcze jakieś dziesięć minut. Później postanowiliśmy przywrócić wszystko do porządku. Po skończonej pracy usiedliśmy na ziemi. Trwaliśmy w ciszy, ale nagle z lasu wyłonił się Yamir.
-Mam to coś, cokolwiek to jest.-powiedział pokazując nam trzy zwierzęta przypominające wilki.
Wymieniliśmy z Clarrise spojrzenia. Ten głupek nic nie wiedział.
-Coś się stało, kiedy mnie nie było?-zapytał chłopak.
-Nie, nic.-powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się tajemniczo.-Kompletnie nic...
Nic oprócz tego, że prawie zginęliśmy.
Asizdaa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz