sobota, 24 listopada 2012

D. 27. Siedzieliśmy na piasku. Było ciemno..

 


    Momentalnie znalazłem się na jakiejś dziwnej polanie. Kilka metrów dalej stała Clarisse. Nie zamierzałem przeżywać następnej przygody, ale skoro ona, chciała, to trudno... Podszedłem do dziewczyny i zapytałem:
-Więc, jaki masz teraz pomysł?
-Ekhm, nie wiem, może iść przed siebie?
-Lepsze to niż nic.-stwierdziłem i ruszyłem przed siebie.
Starałem się rozeznać w terenie. Blacky szła za mną. Wkrótce polana zmieniła się w wąski skrawek lądu otoczony morzem. Dalej kroczyłem przed siebie, nie zważając na okoliczności. To w końcu musi mieć gdzieś koniec, prawda? Przynajmniej taką miałem nadzieję.
-Dranhoss, uważaj!-usłyszałem zanim wpadłem prosto do zimnej wody.
Wyskoczyłem z morza jak oparzony i zauważyłem, że ląd się skończył. Spojrzałem na dziewczynę, która zwijała się ze śmiechu i mruknąłem:
-Ciekawe, jak ty byś się zachowała w takiej sytuacji.
-Najprawdopodobniej patrzyłabym pod nogi.-odpowiedziała uśmiechając się.
Już chciałem coś odpowiedzieć, gdy zobaczyłem czarne cienie na horyzoncie. Na początku myślałem, że to tylko złudzenie, ale później ujrzałem wyraźnie czarno-białe pióra, wielkie szpony i ostry, zakrzywiony dziób.
-Ej, co to jest?-spytała się Clarisse.
-Nie mam bladego pojęcia.-mruknąłem.
Gdy stworzenia podleciały bliżej, domyśliłem się, że nie mają pokojowych zamiarów. Między innymi po tym, że jednemu z nich udało się w locie zeżreć jastrzębia! Zmierzały w naszym kierunku.
-Blacky, wyjmij sztylety i przygotuj się na walkę.-powiedziałem.
-Chyba wiem co robić.-oburzyła się dziewczyna i chwyciła za broń.
Sięgnąłem po swój miecz. Miałem nadzieję, że sobie obok nas przelecą, ale w duchu w to nie wierzyłem. Kompletnie straciłem nadzieję, gdy jeden z ptaków rzucił się prosto na mnie. Po chwili dołączyły do niego inne.
   +1000
   +1000
   +1000
Zastanawiałem się, czemu są takie silne. Jeszcze nigdy, nawet w Faith'cie, nie spotkałem się ze zwierzętami, które nie przestają walczyć bez skrzydła. To nie było normalne. Ale w sumie, co w tym świecie należało do normalności?
   +1000
   +1000
   +1000
W końcu potwory dały nam spokój. Spojrzałem na Clarisse. Stała i dziwnie mi się przyglądała. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłem sobie, że dyszę jak pies! Przywróciłem oddech do normalnego stanu i zaproponowałem:
-Może byśmy się tu na chwilę zatrzymali?
-Chyba nie ma innego wyjścia.-odpowiedziała dziewczyna i usiadła na piasku.
Zaraz potem ja do niej dołączyłem. Otworzyłem swoje menu postaci i z nudów zacząłem przeglądać ekwipunek. Zapowiadał się długi dzień...

...


Słońce zachodziło. Siedzieliśmy i żartowaliśmy. W ten sposób chcieliśmy sobie umilić pobyt tutaj. Dziwiło nas, że nie pojawiły się już żadne zagrożenia. Ale chcieliśmy się cieszyć tym szczęśliwym czasem. 
TRZASK!
-Co to było?-zerwałem się na równe nogi.
TRZASK!
TRZASK!
-Ziemia się trzęsie.-krzyknęła Blacky.
Nagle zauważyłem oddalającą się polanę.
-Nie, nie trzęsie. Pęka!-wrzasnąłem.
-Że co?-zdążyła powiedzieć dziewczyna, gdy nagle zniknęła ziemia pod jej nogami.
Zobaczyłem, jak wpada do wody. Zaczęła się topić. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłem sobie, że to ja mam Eliksir Płynnego Pływania. 
-Dranhoss, ty baranie, pomóż mi!-wrzasnęła w moim kierunku.
Momentalnie rzuciłem się ku brzegowi. Podałem dziewczynie rękę, aby mogła bez problemów znów stanąć na ziemi. Po wyjściu z wody burknęła:
-Nigdy więcej wody! Przenigdy!
Zaśmiałem się.
-Wiesz co, to chyba cię raczej nie uniknie. Ten kawałek ziemi odłączył się od reszty, więc będziemy musieli gdzieś dopłynąć. Sami.
-Ale jak to odłączył? A zresztą, nieważne. Czemu tam było tak głęboko, skoro jak ty wpadłeś do wody to miała najwyżej pół metra?
-Chyba się przesuwa.

...

-Gotowa?-spytałem dla pewności.
-Już ci dziesiąty raz powtarzam, że tak.-odpowiedziała Clarisse.
Byliśmy już całkowicie przygotowani. Broń i jedzenie zapakowane. Eliksir zużyty. Niedaleko nas była wyspa, która się NIE ruszała. Jakieś dwadzieścia metrów. Idealne warunki. Byleby tylko nas coś po drodze nie zaatakowało. 
-Więc, chyba trzeba ruszać.-stwierdziłem.
-Trzy, dwa, jeden!
Wskoczyłem do lodowatej wody. Eliksir naprawdę ułatwiał pływanie. Bez problemu pokonałem połowę drogi. I wtedy zaczęły się kłopoty. W oddali zobaczyłem jakieś morskie zwierzę.
-Co to jest?-zapytałem.
-Wieloryb?-próbowała zgadywać Blacky.
-To chyba, chyba...-jąkałem się nie mogąc zgadnąć. Nagle zauważyłem szeregi ostrych zębów.-O cholera! To wielki rekin! Szybciej!
Pognałem przed siebie jak błyskawica. Na szczęście dziewczyna za mną nadążała. Po pięciu minutach byliśmy już na miejscu. Zmęczeni położyliśmy się na piasku.
-Uff, blisko było.-stwierdziłem patrząc na potwora.
-A wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy nie zdążyli.
Uruchomiłem swoją wyobraźnię i jedyne, co mi przychodziło do głowy, to to, jak kończymy w gębie morskiego stworzenia.
-Nie mielibyśmy z tym czymś żadnych szans.
Rozkoszowałem się tą ciszą, która nas ogarnęła, i tym spokojem, gdy nagle usłyszałem ciche kwilenie i szelest.
-Ej, co jest?-krzyknąłem i odwróciłem się.
Za mną stało pięć małp. Płonących małp.
"Ok, rozumiem, że nie mamy prawa odpocząć."-pomyślałem wyciągając miecz z pochwy.
Wkurzony zacząłem nim machać we wszystkie strony. Durne zwierzęta nie miały ze mną szans. Co chwila pojawiało się:
   +3000
   +3000
   +3000
Wkrótce przyłączyła się też Clarisse i razem szybko uporaliśmy się z dziwnymi stworzeniami. Po skończonej walce stwierdziłem:
-Wiesz co, może warto by było tu przenocować. Jest środek nocy, a ja naprawdę nie mam ochoty szukać innego miejsca.
-Zgadzam się całkowicie.-odpowiedziała dziewczyna.-Nie zamierzam znowu walczyć z np. krwiożerczymi mewami.
...

Zdążyliśmy już mniej więcej ogarnąć nasze rzeczy. Siedzieliśmy na piasku. Było ciemno. Od jakiegoś czasu nic nas nie niepokoiło. I dobrze. Nagle odezwała się Blacky:
-Tęsknię trochę za... ech.. denerwuje mnie to. Właściwie nie mam za czym tęsknić. Nie pamiętam nic poza.. poza moim psem Bulbonem! Ale to jego najbardziej w świecie kocham, więc się nie dziwię. Haha! Tęsknie za nim..
-Ja pamiętam.. Jedynie moją mamę.. Również za nią tęsknię..-powiedziałem zgodnie z prawdą. Brakowało mi mojej mamy, która, mimo, że codziennie umawiała się z innym facetem, to w końcu była częścią rodziny. Głupio, że dopiero teraz doszedłem do takich wniosków.
-Jeśli przeżyjemy tą grę, odwiedzę cię w Rio. - powiedziała Clarisse z uśmiechem.
-A ja ciebie w Cassis. 
-Szkoda, że nie pamiętamy nic poza wydarzeniami ze statku, ale... cieszę się, że się na nim znalazłam. W końcu tam cię poznałam. - wyznała lekko zarumieniona Clarisse.
-Ja też się cieszę. - powiedziałem z uśmiechem.
Przytuliłem się czule do Clarisse. Oboje tego potrzebowaliśmy. Brakowało mi kogoś bliskiego. Czuję, że ona jest kimś takim. Odsunąłem się powoli od dziewczyny i.. delikatnie pocałowałem ją w usta. Czułem jak przez całe ciało przepływa mi ciepły prąd. Po chwili odsunąłem się od Clarisse i spojrzałem w jej ciemne jak noc oczy. Zorientowałem się po chwili, że wyglądają na smutne. Odsunąłem się jeszcze dalej speszony.
-Przepraszam. - powiedziałem patrząc spode łba w ognisko.
Co mi odwaliło? Debil, idiota, głupek, baran. Mógłbym jeszcze powymyślać trochę takich synonimów. Wiedziałem już, że zaraz Clarisse na mnie nakrzyczy za to, jak się zachowałem.
-Ale mi się to podobało.
No i super, teraz będę musiał się tłumaczyć, dlaczego... Zaraz, czekaj, stój! Czy ona powiedziała, że jej się to podobało?
-Serio?
-Tak.-powiedziała uśmiechając się tak miło i szczerze.
Zaraz potem przytuliła się do mnie. Już wiedziałem. Dobrze, że zrobiłem pierwszy krok.



Asizdaa



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz