wtorek, 29 stycznia 2013

D. 48. Spotkanie.



 Życie jest po to, żeby je przeżyć godnie.
 Trzeba przestać rozpaczać.
 Trzeba być twardym.


      Wstałem z ziemi, nie zawracając sobie głowy otrzepywaniem ubrania. Ciągle miałem na oczach obraz pierwszego pocałunku z Blacky. Szkoda,że nie ma Eliksiru na Zapomnienie. Wypiłbym go i miałbym spokój na wieki. Ale teraz trzeba przeprawić się na drugi brzeg. Musze znaleźć bród. Nagle poczułem się, jakby mnie trafił piorun. Przecież w obozie Nemessisa znalazłem Eliksir Pływania. Już miałem odkorkować go i wypić do dna, ale uświadomiłem sobie, że mógł być zatruty.
"Muszę po wyrzucić"-pomyślałem-"Ale czemu Nemessis Miałby trzymać w swoim obozie zatruty eliksir? Przecież nikogo się nie spodziewał. To ja złożyłem mu wizytę bez zaproszenia."
Obok mnie przebiegł jakiś szczurek. Złapałem go i wlałem do pyszczka kilka kropel płynu. Zauważyłem, że oczy stały się u niego na chwilę mętne, ale oprócz tego wyglądał normalnie.
Zauważyłem na korku jakiś napis. Przeczytałem go.

Uwaga! Możliwe skutki uboczne: ślepota, głuchota, zatwardzenie, rozwolnienie, nie koordynacja ruchowa, problemy z mową, wymioty, stępienie zmysłów i podobne. Zażywać pod nadzorem lekarza.

         Trochę się tego uzbierało, nie ma co. Więc pytanie brzmi: "Brać, czy nie brać?''
"Raz kozie śmierć"
         Wypiłem do dna.
          Pokazały się mroczki.

...*...


          Poczułem, że ktoś się nade mną schyla. Chciałem otworzyć oczy, ale wszystkie mięśnie miałem zwiotczałe. W buzi Sahara, jednym słowem tragedia. Nos zawalony, kości bolą, a myślenie przychodzi z trudem. Pamięci brak, czuję się jak noworodek.
          Zimny wiatr owionął moje ciało. Poczułem, że mam na sobie tylko bokserki. Oczy znowu zaszły mgłą. Zwinąłem się z bólu. Z gardła wyleciała kolejna porcja wymiocin. Zemdlałem ponownie.


...*...


         Tym razem obraz był już ostry. Nademną schylał się... nie, to niemożliwe.
         TO BYŁ YAMIR!
-Yamir... to ty-wystękałem z trudem.
-Tak-stwierdziła postać, smarując mi twarz jakimś eliksirem pachnącym jak dupa Godzilli.
-Co robisz...błeee-kolejna porcja rzygów.
-Szedłem sobie, a tu patrzę: ty leżysz nieprzytomny, wokół ciebie wilki. Odgoniłem je i zauważyłem, że zdążyły cię już podrapać, więc przeciąłem twoje ubrania i posmarowałem cię maściami na gojenie ran z kruszonej dupy olbrzyma...
-Odsuń się lepiej...błeee
-Który to raz?
-Straciłem już rachubę
         Yamir zaśmiał się.
-A czemu tak rzygasz?
-Wypiłem jakieś świństwo na zapomnienie i mnie zemdliło-wyjaśniłem.
-Na zapomnienie? Coś się stało? Jak nie chcesz, to nie mów.
-Blacky mnie opuściła. Znudził się jej nasz związek.
-Przykro mi.
          Zapadła cisza. Przerwałem ją pierwszy.
-Yamir, czemu to robisz? Ja ciebie tak potraktowałem, a ty ratujesz moje zasrane życie.
-Ja nie chowam urazy. Życie mnie nauczyło, żeby cieszyć się z tego, co jest i nie tracić go na drobne nieporozumienia.
-Naprawdę?  Ale i tak przepraszam. Głupio zrobiłem.
-Przeprosiny przyjęte.


Szczęście nie jest prze­cież sta­nem wie­cznym. Zresztą też i nie ok­re­sowym. Szczęście to po pros­tu ta­ki skur­cz ser­ca, które­go doz­na­je się cza­sami, kiedy człowieka prze­pełnia ta­ka ra­dość, że wprost trud­no ją znieść. Zni­ka równie szyb­ko jak się po­jawia. I nie ma go, dopóki nie na­dej­dzie zno­wu, by spra­wić, że człowiek uz­na życie za naj­wspa­nial­szy dar.

...*...


         Szliśmy ubitą polną drogą. Byłem ubrany w jakieś zapasowe ciuchy z ekwipunku. Na szczęście przestałem rzygać. Wszystko pamiętałem doskonale; ten eliksir był do dupy. Wspomnienia odżyły i galopowały mi po głowie, zostawiając po sobie spustoszenie. Trzymałem miecz. Obok mnie szedł Yamir. Jego twarz pozostawała kamienna, niewzruszona. Może nad czymś myślał. Jest spoko. Nie wiem, czemu wcześniej się do niego czepiałem. To wszystko przez Clarisse. Dziewczyny potrafią dużo namieszać.
-Dranhoss, może mała przerwa?-zaproponował Yamir.
- Z chęcią. Zmęczyłem się. A może rozpalimy ognisko?
-Dobry pomysł.
         Pięć minut później ogień trzaskał wesoło. W przeciwieństwie do niego ja nie byłem taki wesół. Rany zadane przez wilki nie były takie straszne, lecz bolały i czułem, że niedługo już wytrzymam i... nie, nie zrzygam się znowu tylko zemdleję.
- Yamir, ja się prześpię.
-OK, ja zaostrzę miecz.
Sen przyszedł szybko. A może to omdlenie?


Walter


piątek, 25 stycznia 2013

C. 47. GacysławA.





          Maszeruję przez gęsty las. Mam trochę wyrzuty sumienia....Drake nie zasłużył na takie potraktowanie, ale lepiej teraz, niż późnej. Mam niesamowitą ochotę się komuś wyżalić, ale nie ma tu takiej osoby. Ciekawe, gdzie jest Yansora i Dandross... Nie wspominając już o Yamirze, o którym nawet nie chcę myśleć, ponieważ zaraz pojawiają mi się w głowie okropne wizje tego, co mogło mu się stać. Co mógł sobie zrobić po tym, co Dranhoss mu powiedział...
         Nagle usłyszałam szelest w krzakach. Od razu wyjęłam nóż.
- Kto tu jest? Wyłaź i walcz! - krzyknęłam, rozglądając się na wszystkie strony. Żadnej odpowiedzi. Zaczęłam się trochę denerwować...
O BOŻE!!!! A JEŚLI TO NEMESSIS??!! Przecież on może być niewidzialny.
Mój oddech jest krótki i urywany. Nie mam już nikogo przy sobie. Dranhoss nie może już mnie obronić. Nie ma go...
- KTOŚ TU JEST, DO CHOLERY, CZY NIE???!!!! - krzyknęłam. W końcu najlepszą obroną jest atak. Wolałam, żeby to mój głos było słychać.
          W pewnym momencie, zza krzaków wyczołgało się jakieś małe, śliczne zwierzątko. Spojrzałam na niego niepewnie. Nagle dostrzegłam, że utyka na jedną nóżkę. Kształtem przypominało małą, rudą wiewiórkę.
- A ty kto? Mam nadzieję, że nie jesteś prezentem od Runshvizera... Bo inaczej może być z tobą kiepsko.. - zagadałam. Wiewiórka popatrzyła na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami.
- Ohhh... - dźwięk zachwytu wydobył się z moich ust. Schowałam broń i podbiegłam do tego MINI-MINI SŁODKIEGO SŁODZIAAAKAAA...
- Zgubiłeś się? Ojojoooj...zaraz ciocia Cl...Blacky ci pomozie, taak? - czuliłam się nad wiewiórką, biorąc ją na ręce. Była taka mała i leciutka. Aż chciało się wyściskać!
Zajrzałam do podręcznego menu. Wyciągnęłam mały, szary kocyk i otuliłam nim zwierzątko. Zadowolona, że mogłam choć trochę pomóc, uniosłam zwierzę na wysokość moich oczu.
- No i ciepło, prawda? Hihihi...nazwę cię...Hmm... - no tak, przecież musi mieć jakieś imię! Nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu różnych nazw..
- Nazwę cię Gacysław!! - krzyknęłam po chwili. Idealne imię! Gacysław popatrzył na mnie i przekrzywił łepek.
- No wiem, że ci też się podoba! Będziesz mi zastępować Dranhossa! Pewnie by się zdziwił, gdyby wiedział, że postawiłam wiewiórkę na jego miejsce. Taak...Dranhoss. - wymawiając jego imię natychmiast posmutniałam. Wyjęłam z menu małą torebkę, którą zaprojektowałam i ułożyłam delikatnie mojego nowego przyjaciela. Wiem, że to głupie, ale MUSIAŁAM się komuś wyżalić, a więc...opowiedziałam o wszystkim mojemu małemu wiewiórowi.
          Począwszy od tego, że pamiętam jedynie pobyt na statku, jak nietrafnie poznałam Drake'a, później gdy spotkałam Yansorę i Dandrossa, jak znaleźliśmy się tu i walczyliśmy o życie, naszą podróż na koniach i wylądowanie na środku knajpki w mieście, opowiedziałam o lodowych komnatach i o naszym pierwszym pocałunku... - to dziwne, ale Gacysław chyba bardzo uważnie mnie słuchał. Nie przestawał patrzeć mi w oczy! Ahh...od razu wiedziałam, że to mądry zwierzak!
          Dopiero po ukończeniu opowieści, zorientowałam się, że powoli zapadał zmierzch. Postanowiliśmy się zgodnie zatrzymać.
- Dobra, tutaj rozbijemy namiot... - odparłam, odstawiając delikatnie Gacysława na trawę. Wyjęłam części z mojego wyposażenia. Niebawem nasz mały domek był już rozstawiony. Rozpaliłam ognisko i usiadłam, wbijając na pal małego królika. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się w stronę Gacysława. Poźniej spojrzałam na pieczonego królika. Od razu zrozumiałam, co jest grane..
- O Boże! Gacysław! Przepraszam cię!!!! Nie pomyślałam... - zaczęłam błagać zwierzaka o przebaczenie. JAKA JA JESTEM GŁUPIA! Piec krewnego mojego przyjaciela! I to na JEGO oczach...
           Szybko odwróciłam wiewióra tyłem.
- Przepraszam, ciocia Blacky już nigdy tak nie zrobi...ale skusisz się na króliczyznę? Nie? No to masz. - mówiąc to, podałam mu kawałek suchara. Wiewiórka zjadła swoją kolację z rozkoszą. Ja zjadłam króliczka.
          Nagle, mała wiewiórka skoczyła na moje kolana. Zdziwiło mnie to, ponieważ " rzekomo miał chorą łapę..".
- A ty oszuście matrymonialny jeden! - oburzyłam się, jednak mimo wszystko zaczęłam głaskać go po plecach.
- No dobra, wybaczam ci. Przecież jesteś tylko zwierzakiem! Nawet nie miałeś pojęcia, że możesz mnie oszukać... - po tych słowach Gacysław spojrzał na mnie ze...zdenerwowaniem? Odwrócił się na brzuch.
- O JEJ!!!! GACYSŁAW!!! - krzyknęłam, stając na równe nogi. - TY JESTEŚ DZIEWCZYNKĄ!!!!! - zrozumiałam nagle, a Gasycław...A - GacysławA, poturlała się. To chyba znaczyło TAK.
         Pocałowałam zwierzaka w czoło i położyłam się spać. Gacysława wtuliła główkę w moje złociste włosy.
- Dziewczyna? Dranhoss zdziwiłby się jeszcze bardziej... - jęknęłam, po czym zapadłam w błogi sen.
 
 
" Tylko wariaci są coś warci. "
 
                                                                    ~~*~~


HAHAHA!! Eve, spodziewam się Twojej reakcji na " Gacysław? Nie! To Gacysława! " - XD
Bo muszę Państwu oznajmić, że Gacysława to cyfrowy zwierz Eveline Dee!! :D ( nie warto wyjawiać szczegółów, bo to jest...dziwne ;) ) I przepraszam, że taki krótki, ale postanowiłam trochę wyluzować w tym rozdziale :).
 
                                                                                                                 AAlexa

wtorek, 22 stycznia 2013

Y. 46. Oszuści...

 




       Leżałam wygodnie na kocu, przy rozpalonym ognisku. Było ciemno. Wpatrywałam się ze smutnym uśmiechem w ognisko rozmyślając, kiedy nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałązki, dochodził z krzaków. Aaron poszedł na polowanie, ale wątpię, że to on. Przecież nie wróciłby po 10 minutach.
       Zerwałam się na nogi i podniosłam z ziemi łuk, który ostatnio wypadł mi przy jakimś zmutowanym gorylu. Miałam do niego kilka strzał, wzięłam jedną z nich i naciągnęłam na cięciwę. Podeszłam cicho do krzaku, już czułam strach tego stworzenia.. Kiedy znalazłam się dwa metry od krzaka, wybiegł z niego mały, szary królik! Nie myśląc nawet co robię, posłałam strzałę prosto w jego głowę. Zwierzątko padło bez życia na ziemię. Zbliżyłam się do ofiary i wyciągnęłam strzałę z jego głowy. Po chwili zorientowałam się, że przecież królicze mięso to najlepszy towar w całej grze! Podniosłam królika jedną ręką i rzuciłam przy ognisku. Było mi go trochę żal, ale od kilku dni jem jedynie jakieś jagody z lasu, więc potrzebuję czegoś treściwszego..
       Podniosłam z ziemi pas z moimi podręcznymi nożami i wyciągnęłam z niego jeden sztylet. Wypuściłam głośno powietrze z buzi i wbiłam ostrze w brzuch zwierzątka. Najpierw, co prawda nie bez obrzydzenia, obrałam królika ze skóry (wiem, że to okropnie brzmi... :( ) i nabiłam na ostrą dzidę, po czym położyłam wielki szaszłyk nad palącym się w najlepsze ogniskiem.
       Znowu usłyszałam coś w krzakach. Od razu jednak dobiegły do mnie smętne myśli Aarona, więc spokojnie przewracałam królikiem nad ogniem. Po chwili z krzaków wyłonił się Dandross cały uwalany jakimś zielonym glutem. Podniosłam na niego oczy i spojrzałam pytająco w jego oczy.
       - Co to ma być? Troll na ciebie splunął??
       - Nie.. Przez przypadek wpadłem do jakiejś jaskini, która okazała się legowiskiem nietoperzy i przez nieuwagę potknąłem się o kamień i wpadłem w ich błękitne odchody. - powiedział ze skrzywieniem i podszedł do ogniska. Razem z nim nadciągała śmierdząca fala powietrza.
       - O nie, nie, nie! Nie będziesz tutaj siedział w takim stanie! Idź się umyj i dopiero wróć! - powiedziałam do niego zatykając ręką nos.
       Chłopak spojrzał na mnie spode łba i poczłapał do jeziora. Przez chwilę słyszałam odgłosy jego kąpieli, jednak w pewnej chwili wszystko ucichło. Wszystko dokoła zaczęło się rozmazywać i powoli niknąć. W panice podniosłam tylko z ziemi swoje rzeczy i umieściłam je w ekwipunku. Sekundę później leżałam już na jakiejś polanie w środku lasu.
       Podniosłam się szybko jednym ruchem i wyjęłam miecz, stając w gotowości do walki.
       " Kurde.. teraz nie zjem już tego pysznego królika.. a tak ładnie pachniał... " - pomyślałam z żalem i rozejrzałam się wokoło z zaciętą miną.
       " Kto mnie tutaj ściągnął..? Lol.. niech się chociaż pokaże.. "
       Nagle z lasu wyłoniły się jakieś dwie postacie. Jedna mniejsza, druga o wiele wyższa. Na ich twarzach gościły uśmiechy. Na początku nie widziałam, kto to, lecz gdy trochę się zbliżyli rozpoznałam, tak dobrze znajome mi twarze. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i rzucając miecz na ziemię, pobiegłam szybko w stronę chłopców. Rzuciłam się większemu, niebieskookiemu blondynowi, na szyję i ścisnęłam go mocno, po chwili wzięłam w ramiona małego chłopca i uniosłam go lekko nad ziemię.
       - Jak ja się za wami stęskniłam! - powiedziałam wesoło, wypuszczając bruneta z uścisku. - Co się z wami działo? Jak udało wam się uciec z Lodowych Grot? I jak się odnaleźliście?
       Chciałam im zadać tak wiele pytań. Byłam strasznie szczęśliwa, że się spotkaliśmy. Bardzo mi ich brakowało.
       - Nie bądź taka ciekawska! - zawołał Theo, śmiejąc się z mojego szybkiego, roztrzęsionego głosu. - Z Lodowych Grot wyszliśmy jak każdy inny. Rozwaliliśmy jakieś potwory, w moim przypadku był to jakiś zielony niedźwiedź, a Finn mówi, że jednym zamachem rozwalił jakiegoś zmutowanego bociana. Haha! Dzięki łutowi szczęścia odnaleźliśmy się zaraz po wyjściu z jaskiń.
       Zaabsorbowana słuchałam ciekawych i wesołych opowieści Theo. Tymczasem Finn przyglądał mi się bardzo uważnie. Czułam, że już wie. Spojrzałam w jego oczy. Wnikał w moje myśli. W pewnej chwili usłyszałam w głowie jego głos.
     
        Znaleźliśmy go.

              Kogo?!

         Kei'a...

      Podskoczyłam jak oparzona i nawet się nie powstrzymując krzyknęłam głośno:
      - GDZIE ON JEST??!!
      Theo spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a Finn ze swoją kamienną twarzą odpowiedział:
      - Zaprowadzimy cię. Nic ci nie zrobimy. Przecież wiesz, że możesz nam ufać.. - ruszył w stronę lasu.
      "Właśnie nie jestem pewna... najpierw ściąga mnie bez mojej zgody, a później wdzierając się do głowy oświadcza, że znalazł mojego małego braciszka... nie wiem co o tym myśleć..."
      Mimo wszystko poszłam niepewnie za chłopcem. Ramię w ramię szedł ze mną Theo. Jemu ufałam. Całkowicie! Ale nie Finn'owi.. On zaczyna mnie przerażać. Przecież nawet nie jest człowiekiem! Stworzył go Runshvizer! Może jest zaprogramowany, aby mnie zabić. Być może Valdek stwierdził, że jestem niebezpieczna... Ach te nonsensy...

      Po godzinie spaceru przez las doszliśmy do małej wioski. Wszędzie było ciemno. Światła w domach były pogaszone. Finn nadal szedł przed siebie pewnym krokiem. Zaczynałam się niepokoić, czułam również strach Theo. W końcu zatrzymaliśmy się przy chacie, w której zauważyłam małe światełko.
      Finn zapukał dość mocno w drzwi. Po chwili ukazała się w nich drobna, fioletowo włosa dziewczyna. Uśmiechnęłam się szeroko na jej widok, a w moich oczach pojawiły się wesołe ogniki. Kiedy dziewczyna mnie zobaczyła, również się uśmiechnęła, podbiegła do mnie i mocno wyściskała. Po chwili zaczęła opowiadać co się u niej wydarzyło odkąd ostatnio wyszłam z jej sklepu, ale ja jakoś nie mogłam się na tym skupić. Cały czas obserwowałam Finna. Chłopiec zachowywał się coraz bardziej podejrzanie. Co chwila miał jakieś podejrzane drgawki, a jego oczy cały czas utkwione były w jednym punkcie. Właśnie oczy... Jego źrenice były bardzo rozszerzone, przez co widoczne były zaledwie dwa milimetry tęczówki. Wyglądało to co najmniej przerażająco... Zaczęłam trzymać się na baczności i dokładnie obserwować ruchy chłopca. Wiedziałam, że ma potężną moc, mógł wyrządzić nam ogromną krzywdę.
      W końcu wgramoliliśmy się do środka chaty. Paliły się tam dwie małe świeczki postawione na drewnianym stole. Stanęliśmy w salonie, od którego odchodziły jeszcze dwa inne pokoje z zamkniętymi drzwiami. Milczeliśmy. W końcu postanowiłam się odezwać.
      - To gdzie on jest? - zapytałam Finna, który od razu popatrzył na mnie swoimi przerażającymi oczami.
      - Zaraz przyjdzie.. - odpowiedział chłopiec dziwnym głosem, po czym usiadł na fotelu. - Alexis.. zawołaj go. Zawołaj Kei'a.
      Fioletowo włosa zrobiła smutną, nieco przerażoną minę i wyszła z pomieszczenia. Stałam obok Theo i cały czas obserwowałam Finna. Jeżeli Kei rzeczywiście tu jest, muszę go ocalić choćby nie wiem co. Nie mogę dopuścić, żeby ten szaleniec coś mu zrobił.
      Po chwili pełnej przygnębiającej i przerażającej ciszy do pokoju wróciła Alexis, prowadząc za rękę małego ciemnowłosego chłopca o żółtych przenikliwych oczach. Rozpoznałam w nim Kei'a! Od razu wzięłam chłopczyka w ramiona i wyściskałam mocno. Z oczu lały mi się łzy szczęścia. Ale.. nie... zaraz, zaraz!
      Oderwałam się szybko od chłopca i jeszcze raz spojrzałam w jego oczy.
      "Żółte.. Kei ma przecież błękitne! Nie zmieniłby ich w grze! Nie potrafiłby tego zrobić! To pułapka!"
      Odskoczyłam szybko od chłopca i wyjęłam miecz. Chłopiec spojrzał na mnie z zaskoczeniem, po chwili jednak, kiedy zauważył, że i tak nie zdoła mnie przekonać, zamienił się w okropnego potwora!
       Jego twarz mieniła kolor na szary, a oczy zrobiły się całe czerwone i wybuaszczyły się do granic możliwości. Zęby urosły mu do makabrycznych rozmiarów. Ciało zrobiło się strasznie chude i małe, przybrało ten sam kolor co twarz. Tak samo przemienił się Finn i Alexis. Ku mojemu zdziwieniu Theo został w normalnej postaci. Widocznie to był ten prawdziwy Theo.
       Potwory zaczęły chodzić na czterech odnóżach, niczym małpy! Ze wściekłymi oczami i żądzą krwi ruszyły na mnie i na Theo. Ruszyłam szybko do drzwi, obliczając w głowie, że trudno będzie nam z nimi walczyć w tak małym pomieszczeniu. Ku mojemu niezadowoleniu drzwi były zamknięte.
       - Spróbuj je chwilę zatrzymać! - zawołałam do Theo i z całych sił skupiłam się na swojej mocy i na niebieskich, ognistych pociskach.
       W końcu na moich dłoniach pojawiły się płomienie. Cofnęłam się krok od drzwi i jednym ruchem dłoni posłałam w stronę drzwi ognistą kulę, która z hukiem wyrwała je z nawiasów i posłała na drugi koniec drogi.
       Spojrzałam jak radzi sobie Theo. Z żalem stwierdziłam, że idzie mu marnie. Krzyknęłam na niego porozumiewawczo i wybiegłam na zewnątrz. Zaraz za mną z chaty wyskoczył Theo, a za nim jak cienie trzy ohydne potwory. Od razu wyjęłam miecz i jednym ruchem odcięłam łeb jednemu z nich. Dwa pozostałe spojrzały z przerażeniem na swojego martwego towarzysza i ze złością rzuciły się na mnie. Theo od razu zajął się jednym z nich. Jednym machnięciem odciął mu rękę, a potem skończył z nim odcinając głowę, jak masło. Ja zrobiłam to samo z moim.
       Wtedy zapadła cisza. Przerażająca. Było strasznie cicho. Jak to mówią, za cicho...
        Nagle ze wszystkich chat wysypały się jak mrówki te same potwory. Na oko licząc było ich około 2000!!!
        - O KU***!!! - krzyknęłam i zaczęłam biec za siebie, jednak od razu się zatrzymałam, bo potwory były też za mną!
        - Nie mamy wyboru! Musimy je jakoś rozwalić. - powiedział Theo i ruszył na nadbiegając potwory. Jednym zamachem odciął łby trzem z nich.
        Stwierdziłam, że chłopak ma rację. Przecież bez sensu byłoby, gdybyśmy się teraz poddali! Chwyciłam mocno miecz i skupiając swoją całą uwagę na nim, sprawiłam, że pokrył się niebieskim płomieniem. W innym okolicznościach na pewno bym się tym podnieciła, ale teraz nie było na to czasu.
        Stanęłam tyłem do Theo i zaczęłam rozwalać nadbiegające potwory. W końcu zaczęło się to robić całkiem zabawne! Zaczęłam liczyć swoje ofiary.
        - Uhuu! Już 50! - zawołałam zadowolona ze swojego wyniku.
        - Liczysz?! - zapytał zdziwiony Theo. Spojrzałam na niego. Mój wzrok od razu padł na jego broń. Również skorzystał z mojego pomysłu i jego miecz świecił się od pomarańczowego płomienia.
        - No jasne! Też zacznij! Umila tę.. zabawę! - powiedziałam do blondyna i wróciłam do swojego zajęcia.
        Czułam się coraz bardziej zmęczona... Zabicie jednego potwora zabierało mi więcej czasu niż przedtem. Z Theo działo się to samo. Potworów nadal przybywało. Nie było widać końca ich szeregów. Upadłam na kolana. Ledwo machałam mieczem, ale jakoś się broniłam.. W końcu zabrakło mi sił na jakikolwiek ruch. Zaczęłam osuwać się na ziemię, a przerażające potwory oblegały całe moje ciało.
        Jeszcze w ostatniej chwili zdołałam zobaczyć bardzo jasne światło, ogień. Potwory zaczęły uciekać. Zamknęłam oczy...



Nie wol­no mi um­rzeć i paść mi nie wol­no
Nie umrę dziś śmier­cią cier­piętną, po­wolną
Trwać będę na wieki, jak ogień piekiel­ny
Nieuległa, sil­na, w wyt­rwałości dziel­na
Choć kra­wi ma dusza i krwa­wi me ciało
To z bo­ju każde­go i tak wyjdę cało!
We krwi skąpna, ra­dos­na w cier­pieniu
Krocząca w świet­le i uk­ry­ta w cieniu!




Evelinee


sobota, 19 stycznia 2013

D.45 Tudo terminado. Não existe mais nada.





        Kiedy obudziłem się rano, Clarisse nie było. Chyba odeszła, bo zabrała dwa zapasy wody i jeszcze kilka innych gadżetów. Nie powstrzymał bym jej. Związek, który jest siłą podtrzymywany przy życiu, nie jest nic warty. W środku jest pusty jak balon. Nic, tylko udawane uczucia.
        To był mój pierwszy poważniejszy związek. Mam wrażenie, że nie zapomnę o nim nigdy. Ja ją naprawdę kochałem!!! A ona rzuciła mnie tak niespodziewane. Ciekawe, dlaczego? Poznała kogoś?-wątpię. Ostatnio trzymaliśmy się cały czas razem. A może jej się znudziło? To najmożliwsza z opcji. Ja nigdy tak nie robię. Jeśli się na coś decyduję, to na trwałe.
         Nad wygasłym ogniskiem wisiał kociołek z wodą. Podłożyłem chrust i rozpaliłem ogień. Zajął się łatwo. Dopiero spojrzałem na pryczę Nadeen. Gdzieś się podziała, może poszła za Blacky. Nie brakowało mi jej obecności, czułem, że mnie nie lubi. Mam szczęście, że jeszcze żyję. Sądziłem,że w nocy zakradnie się i poderżnie mi gardło. Po wypiciu herbaty spakowałem wszystko i jeszcze raz spojrzałem na miejsce, w którym ostatni raz przebywaliśmy razem. Zapamiętam je na zawsze.
        Podniosłem miecz a ziemi.
-Tudo terminado. Não existe mais nada.
     Krótkie słowa, a tak wiele znaczą.                             

                                     
                                                                      ~~*~~


        Szedłem w stronę jakiegoś zagajnika. Powoli zapadał zmierzch. Ptaki nie latały tam i z powrotem, tylko siedziały w dziuplach. Nie spotkałem żadnego potwora. Trzymałem w słoniach miecz i z zewnątrz wyglądałem groźnie, ale w środku czułem pustkę.
Pustkę, której nie może zapełnić nikt ani nic.
Po odejściu blis­kiej oso­by wy­daje nam się, że jes­teśmy sa­mot­ni, jed­nak to nie praw­da- to tyl­ko smu­tek... Pus­tka przychodzi wte­dy, gdy przes­ta­jemy kochać. Sa­mot­ni tudzież wol­ni cze­kamy na ko­goś, kto znów złapie nas za rękę, uśmie­chnie się, za­pyta czy długo już tu stoimy i ra­zem z na­mi, ra­mię w ra­mię, ruszy w drogę.
        W moim wypadku nie będzie tej drugiej osoby. Już nigdy nie spotkam nikogo takiego, jak ona.


                                                                      ~~*~~


         Zatrzymałem się, gdy księżyc zasłoniły chmury. Otaczała mnie bez graniczna otchłań ciemności. Wtem usłyszałem w krzakach jakiś hałas. Głosy takie same jak w obozie Nemessisa.
"Widocznie się uwolnili"-pomyślałem, skacząc w krzaki.
-Ej, chłopaki, ktoś tam jest!!! Kto sprawdzi?-spytał już szeptem.
        Brak odpowiedzi.
-No co wy, takie z was tchórze?-zadrwił. Za chwilę usłyszałem krótką szamotaninę i zauważyłem, iż z krzaków wypadłe jakaś postać, potknęła się i wylądowała na mojej kryjówce.
-Chłopa...-próbował zawołać, ale zdzieliłem go po głowie, aż jego pasek HP spadł do zera.
"Coraz bardziej podoba mi się ta moc"-pomyślałem-"Będą mieli niemiłą niespodziankę"
-Dobra, chodźcie tu! Załatwię was szybko i bezboleśnie-to była prawda; nie lubię męczyć przeciwnika.Wyszedłem z krzewów.
-To zapraszam-wycedził Nemessis, wyłaniając się z krzaków.
        Kopara opadła mi do ziemi. Zachowałem jednak zimną krew.
-Ale ja cię zabiłem.
-W okolicy był jeden z moich...hm, kolegów i podał mi Eliksir Życia. Szkoda, że już go nie mamy, mógłbyś długo cierpieć u nas w...
        W jego piersi utkwiły dwa noże. Padł na ziemię. Jego HP wynosiło 1/4.
        Teraz nie ma Blacky, ale jestem ja.
        Mój miecz umoczył się w świeżej krwi z serca Nemessisa.
                                                                 

                                                                       ~~*~~


        Doszedłem do Wielkiej Rzeki. Zapatrzyłem się w jej szybki nurt i ...napadły wspomnienia.
Pamiętam, że zabiłem Nemesisa i szukałem Clarisse. Przedzierałem się przez dżunglę. Drzewa, które zasłaniały mi drogę, wyrywałem z korzeniami. Nic nie stanie mi na drodze do ukochanej. Muszę ją zobaczyć, Inaczej moje serce pęknie z tęsknoty. Wyszedłem na plażę. Piękny, biały piasek pokrywał ją w całości. Gdzieniegdzie leżały porozrzucani muszle ślimaków, w jednym miejscu krab szedł bokiem. Na mój widok schował się w skorupce. Spojrzałem w stronę światła.Zobaczyłem cień osoby, która jest mi tak bliska. Teraz wiem, że to była tylko udawana szczerość. Szczerość, która zgubiła wielu ludzi. Rzuciłem miecz.Utknął pionowo w piachu. Podszedłem do niej i przytuliłem się z tyłu.
- Phi...widzę, że poradziłeś sobie sam...-głos, którego pragnąłem.
Odpowiedziałem coś, a ona odeszła. Ja bym zachował się inaczej...
         Przerwa w wizji, teraz ukazywały się tylko skrawki wspomnień.
Rozmowa.
Połów ryb.
Spotkanie z Nadeem.
 Opuszczenie przez Blacky.
          Upadłem na ziemię. Głowa bolała mnie od nawału wspomnień. Ale czułem,ze coś zmieniło się we mnie w środku. Już nie będę rozpaczać. Stało się, to trudno. W życiu są chwile lepsze i gorsze, Ja miałem teraz jeden z tych gorszych. Ale trzeba się podnieść. Trzeba żyć. Nie można się poddawać.

Znikąd nie spodziewałem się już ratunku i chciałem umrzeć. A jednak działo się coś dziwnego, ilekroć nawiedzało mnie to pragnienie, natychmiast myślałem o niebezpieczeństwie. Myśl ta dodawała mi sił do dalszej walki.

     Życie jest po to, żeby je przeżyć godnie.
     Trzeba przestać rozpaczać.
     Trzeba być twardym.


                                                                                                                              Walter


środa, 16 stycznia 2013

C. 44. Koniec. Dość. Nul.






- Phi...widzę, że poradziłeś sobie sam... - powiedziałam, gdy Drake wreszcie raczył mnie puścić.
- Oczywiście! Nie było to zbyt łatwe, ale cóż...nie chciałem cię fatygować. - odpowiedział z zawadiackim uśmiechem, obejmując moje ramiona. Nie miałam na to ochoty...ostatnio chyba trochę się od siebie oddaliliśmy... Odeszłam więc od niego umiejętnie i ruszyłam przed siebie.
          Tak, tak. WIEM. "Co ona? Głupia?! " " Jakaś dziwna, kocha chłopaka, mało nie dostaje zawału, jak ten znika, naraża życie, żeby go ratować i mówi, że ma dość?! " - ale to prawda. Chyba mnie to już nudzi... No co? Nie każdy jest ideałem - wiernym do końca. Nawet JA mam wady. Szczególnie JA. Może jestem złym człowiekiem? Tylko daje pozorne nadzieje, jak i tak wiem, że to nie jest to. Do tego jeszcze jest Yamir. Nie mam pojęcia, gdzie się teraz znajduje. Czy nic mu się nie stało? Czy w ogóle jeszcze żyje! Wpakowałam wszystkich w to jedno, wielkie gówno i jestem z tym sama. Powinnam działać w pojedynkę. Przy najmniej dla dobra siebie i innych.
Czy go kocham?
Nie wiem.
NIE WIEM NIE WIEM NIE WIEM!
Powiem tak : było miło i przyjemnie.
- Haha... - zaśmiałam się, idąc wzdłuż brzegu rzeki i  kończąc przysłowie, które znałam. Znam.
Buło miło i przyjemnie. Była dupa, ale ze mnie.
- Coś mówiłaś? - spytał Drake, biorąc do ręki jakiś patyk i podpierając się nim.
- Nie. Nic. - odpowiedziałam.
                Słońce już zachodziło, więc postanowiliśmy się zatrzymać. Na jakiś czas. Rozłożyłam więc swój szary koc i rozpaliłam mały płomień. Gapiłam się tępo w ogień, zastanawiając się, ile tu jeszcze mamy siedzieć. No, mam na myśli tą...grę.
- Blacky? - zagadał cicho Drake, obserwując mnie bacznie.
- Tak?
- Powiedz...jesteś szczęśliwa? - zapytał prosto z mostu. Normalna dziewczyna powiedziałaby pewnie " Tak, jestem szczęśliwa, bo jestem tu z Tobą i właśnie siedzimy razem przy zachodzie słońca! " - no, w sumie, to prawidłowo. Ale ja przyjęłam to pytanie dosłownie i bardzo poważnie. Drake czekał cierpliwie na moją odpowiedź.
- Ja... - zająkałam się. Nie wiem, czy to wszystko można nazwać szczęściem...może właśnie moja rodzina się o mnie martwi? Bo chyba mam rodzinę. Mam psa. Pewnie się martwi.
A może wcale nikt się nie martwi?
Może ja wcale nikogo nie obchodzę?! - to też było możliwe, zważywszy na to, że pamiętam jedynie Fałdkę...
Nie mam domu. Nie wiadomo, czy wrócę żywa. Każde żyjące stworzenie chce mnie zabić. Każdy pragnie tylko wygranej, a tym samym śmierci innych zawodników. Według mnie, to jest ostro nie na miejscu. No bo, przecież ile ja mam lat? 15? 14? 16?
                  Dranhoss nadal siedział w skupieniu. Nie wiem, co mu odpowiedzieć...
- Ja...nie wiem. - powiedziałam, patrząc w stronę śladów na piasku. Drake podszedł do mnie. Jego twarz przybrała nieznany mi dotąd wyraz. Smutek, troska i nadzieja w jednym. Taka mieszanka. Oparł dłonie na moich kolanach i zajrzał mi głęboko w oczy. Spojrzałam na niego niepewnie.
- To...nasze położenie trudno określić szczęśliwym...no wiesz, wszystko chce nas zabić i w ogóle. - zaczęłam szybko tłumaczyć. Chyba trochę za szybko. Nie przemyślałam tego.
                  Chłopak uśmiechnął się do mnie smutno i odszedł na swoje miejsce. Nie chciało mi się siedzieć do rana w depresji, więc ułożyłam wygodnie głowę na kocu i zasnęłam. Nic mi się nie śniło. Jak zwykle...
              

                                                                         ~~*~~

                   Obudziły mnie kropelki zimnej wody na moim policzku. Natychmiast otworzyłam oczy. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Drake właśnie łowi sobie rybki w rzece. Nie powstrzymałam śmiechu. Od razu to spostrzegł i uśmiechnął się do mnie zza " wędki ".
- Złowiłeś już coś do gara? - zapytałam, siadając na wystającym głazie.
- Nie, niestety...same ślimaki... - bąknął zarzucając prymitywny sprzęt. Podeszłam do niego.
- Dasz mi na sekundę? - spytałam i nie czekając na odpowiedź, chwyciłam wędkę do ręki i zarzuciłam w głąb rzeki. - Teraz musisz cierpliwie czekać, a nie za dwie minuty znów ją wyjmować i zarzucać z powrotem. Tym sposobem żadna rybka nie będzie chciała zostać pożarta. - wymądrzyłam się i stanęłam nieruchomo. Czekaliśmy tak w ciszy około piętnastu minut, gdy wreszcie coś zaczęło ciągnąć!
- A teraz punkt kulminacyjny!
- Uuuu...chyba jakaś duża ryba! - krzyknął chłopak, kibicując mi. W końcu musiałam skorzystać z jego pomocy. Jednym, trafnym ruchem, wyciągnął zdobycz na suchy ląd.
                  Kopara mi opadła ze zdziwienia. Podniosłam małą, czerwoną rybkę jednym palcem. Przyjrzałam jej się ze zdziwieniem.
- Phi...a więc to ty dałaś nam takie wielkie nadzieje na dobry obiad, tak? - zapytałam i w tej samej chwili rybka zaczęła się strasznie trząść... upuściłam ją na ziemię, a ta jakby....rosła!
- Co to jest... - mruknął Drake, również obserwując te dziwne zjawisko. Czerwona rybka zaczęła przybierać ludzkie kształty! Już niebawem stała przed nami ładna, rudowłosa dziewczyna.
- No co? Człowieka nie widzieliście?! - zapytała z sarkazmem, poprawiając rękaw w koszuli.
- Eee...no.. - jąkał się Drake, gapiąc się na dziewczynę. Chwila, chwiiila...TOŻ TO TA DEBILKA, KTÓRĄ SPOTKAŁAM WTEDY Z YAMIREM!
- Ooo...a my się chyba znamy... - powiedziałam, przyglądając się rudej. Tak - to na pewno ona!
- Haha! To ty jesteś od czasu, tak? Fajnie, przydatna moc... jestem Nadeen, a wy? - zapytała, siadając na kamieniu i zdejmując mokry płaszcz.
- Ja jestem Black Panther, dla przyjaciół Blacky, a to jest Dranhoss. - przedstawiłam siebie i Drake'a.
- Aha. Spoko. To co robimy? Rozumiem, że nie chcemy się pozabijać, tak?
- Haha...nie, chyba nie. Rozejm? - spytałam. Nie ufałam jej do końca, jednak widać, że stanowcza z niej babka, więc postanowiłam spróbować nowej znajomości.
                   Nadeen wstała z miejsca i stanęłyśmy oko w oko.
- Rozejm. - powiedziała, patrząc na mnie swoimi turkusowymi oczami. Drake się nie odzywał. I dobrze. Wkrótce potem, postanowiliśmy zapolować na serio. Bycie tuż nad brzegiem rzeki nie było bezpieczne, więc skierowaliśmy się w stronę lasu.
- A gdzie ten chłopak, z którym nas ostatnio odwiedziłaś? - spytała od niechcenia dziewczyna, gdy kroczyliśmy przez ostre skały. Drake nadstawił uszu. Wkurza mnie to. On chyba myśli, że jestem jego własnością!
- Yamir jest...
- Nie ma go z nami i raczej już do nas nie dołączy. - odpowiedział szybko Dranhoss. Nadeen spojrzała na niego krzywo. Nie chciało mi się upierać, więc nic nie odpowiedziałam.
- No, DZIĘKI, ale niepytany nie odpowiada. Zapamiętaj sobie. - powiedziała oschle, na co Drake spojrzał na nią spode łba.
                       Te całe "polowanie" nie szło nam za dobrze i musieliśmy się zadowolić kilkoma, małymi zwierzakami, które upiekliśmy nad ogniskiem. W ciągu tych kilku dni bardzo zaprzyjaźniłam się z Nadeen. Byłyśmy do siebie trochę podobne, ale ja byłam chyba bardziej skryta, niż ona. Im więcej czasu spędzałam z nią i z Drake'em, tym bardziej przerażała mnie monotonia tego wszystkiego.. : wstajesz, idziesz polować, jesz, polujesz, śpisz, wstajesz, idziesz polować, jesz, czasem pogadasz ze współwięźniami tego chorego świata, a czasem dasz sobie spokój i pójdziesz spać.
- Dość. - mówię, siedząc na trawie, przy przygasającym ogniu. Nadeen ma zamknięte oczy i leży wtulona w jakąś różową poduszkę, a Drake... po prostu śpi. Jak zwykle. Mam DOŚĆ. DOŚĆ DOŚĆ. Wiem, że pewnie spędzę w tym świecie resztę życia, ale nie chcę jej spędzić TAK, JAK TERAZ TO ROBIĘ.
                         Każdy związek może przecież w końcu znudzić, prawda? W ogóle, nie wiem, czy to MOŻNA nazwać związkiem...chwilowe zauroczenie. I chyba bardziej Drake'a, niżeli moje... szkoda, że nie mam pamiętnika.
                     

                        Wstaję na równe nogi.
                        Biorę Tolka, Bolka i Lolka.
                        Chwytam łuk i koc.
                        Zabieram dwa zapasy wody.
                        Chowam resztki mięsa do menu.
                        Nakładam mój ciężki, skórzany płaszcz, który grzeje, gdy jest zimno i chłodzi, gdy gorąco.

- Może kiedyś wrócę. - mówię, kierując się w stronę... nawet nie wiem, gdzie.


                                                                         ~~*~~
W Krainie Wiatru
Gdzie umiera w wichrze każdy krzyk.
W Krainie Wiatru...
Gdzie cicho, jak kotki ryczą lwy.

W Krainie Światła...
Gdzie spędzasz demonom z powiek sen
W Krainie Światła,
Gdzie w glorii i chwale wstać ma dzień..

W Krainie Światła!
Miecz prowadzi nas przez zwycięstw las.
Nadzieja nie zgasła!
Chociażby umarł nawet Czas.

W Krainie Ognia..
Gdzie tangiem płomieni płacze los
W Krainie Ognia..
Gdzie ametysem lśni nam wrzos!!

(...) nie powiesz mi, nie powiesz,
      bo w żądzach tych jest jedno zło.
      Bo to po prostu nie jest czas...
      Bo nie ta noc i nie ten las.


                                                                                                AAlexa




sobota, 12 stycznia 2013

Y. 43. Prawdziwa miłość...





   
     - Nie dogonisz mnie! Haha! - śmiałam się biegnąc szybko przed siebie.
     - Żebyś się nie zdziwiła! - szydził wesoły Aaron, wyprzedzając mnie z uśmiechem na twarzy.
     Zrobiłam zaciętą minę i przyspieszyłam. W końcu ramię w ramię wybiegliśmy z gęstego lasu na piękną zieloną łąkę, na której rozsiane były przeróżne rodzaje kwiatów. Nadal biegnąc przed siebie z zawrotną prędkością, nawet nie zauważyliśmy dość stromego stoku wzgórza. Przewróciliśmy się i ze śmiechem sturlaliśmy na dół, przy czym ja zrobiłam kilka salt. Z pewnością już się domyślacie, co się stało później. Oczywiście spadłam na Aarona, NA SZCZĘŚCIE twarzą! Spojrzałam w jego zielone oczy, a on na moje usta. Uśmiechnęłam się szyderczo i przygwoździłam do ziemi przysuwającego się do mnie bruneta.
      Zaśmiałam się głośno i znów ruszyłam biegiem przed siebie. Rozkojarzony Aaron leżał jeszcze chwilę, po czym ruszył biegiem za mną. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam jego wesołą, zdeterminowaną minę. Czyli już postawił sobie cel.. Nie można go trochę poirytować.. Już musi udowadniać, że on zawsze zdobywa to co chce.. Jak dziecko!
      Niedaleko na prawo zobaczyłam wielkie jezioro połączone z równie dużą rzeką.
      "Haha! Dawno nie pływałam!" - pomyślałam i pobiegłam w stronę wody.
      Kiedy znalazłam się metr od brzegu, odbiłam się mocno od podłoża i przelatując w powietrzu pięć metrów, wpadłam do wody, krzycząc: NA BOMBĘ!!! Skierowałam się w stronę dna i schowałam pod jakimś dużym kamieniem. Czułam, że kończy mi się powietrze, a żeby żart się udał muszę tu trochę posiedzieć. Od razu przypomniałam sobie o gadżecie, który wypadł mi ostatnio przy expie. Była to maska na usta i nos, która wytwarzała tlen i dało się w niej oddychać pod wodą. Założyłam przedmiot, tak jak powinnam. Od razu wzięłam głęboki wdech suchego, świeżego powietrza. Teraz mogę spokojnie czekać na moja ofiarę..
       Po chwili zauważyłam wskakującego do wody Dandrossa. Chłopak rozejrzał się wokoło i kiedy nie znalazł mnie wzrokiem, zrobił zaniepokojoną minę. Zaśmiałam się na ten widok i szybko ruszyłam po dnie. Ku mojej jeszcze większej euforii chłopak mnie nie zauważył, nadal rozglądał się po wodzie. W końcu kiedy wynurzył się, żeby zaczerpnąć powietrza, odbiłam się od dna i z zawrotną szybkością ruszyłam w stronę chłopaka.
       Zatrzymałam się obok niego, metr pod powierzchnią wody. Poczekałam chwilę, aż brunet się zanurzył. Wtedy odwrócił się w moją stronę i zrobił wielkie oczy. Zaśmiałam się, po czym wynurzyłam z błękitnej wody. Zdjęłam maskę i schowałam do ekwipunku. Aaron nadal się nie wynurzał, więc trochę mnie to zaniepokoiło.. Zaczęłam się rozglądać i patrzeć w głąb wody, ale nigdzie go nie zobaczyłam...
       - Heeej.. Dandross, to przestaje być zabawne.. - zawołałam z lekko zdenerwowaną miną.
       Po chwili coś pociągnęło mnie mocno za nogę. Krzyknęłam ze strachu. Puściło. Cisza.. Zaczęłam nerwowo kręcić się w wodzie. Skupiłam się na mojej mocy.
       "Nie!! Przecież to i tak nic nie da! Potwory nie mają umysłów.. No ok, nie wszystkie, ale ten z pewnością nie ma.." pomyślałam rozważnie. "Zaraz, zaraz.. No tak! Potwór!". Spanikowana ruszyłam szybko w stronę brzegu myśląc tylko o tym, aby przeżyć. O niczym innym. Po chwili usłyszałam za sobą wołanie.
       - Dokąd to? - wołał zawiedziony Aaron. Heh, znów mu się nie udało.. no, ale nie czas teraz na przyjemności.
       - Tobie też radziłabym uciekać! Zbliża się coś większego! - odkrzyknęłam do chłopaka nie poprzestając "wiosłować" rękoma.
       Byłam już prawie na brzegu, kiedy zobaczyłam przed sobą sunący po wodzie cień. Wynurza się. Szybko dopłynęłam do brzegu. Byłam już zmęczona. Odwróciłam się spoglądając w górę. Moje oczy prawie wyszły z orbit na widok ogromnej kałamarnicy! Kiedy minęła fala zdziwienia, wyjęłam miecz i wypiłam specjalny eliksir umożliwiający bieganie po wodzie.
       Rozejrzałam się jeszcze w poszukiwaniu Aarona, ale nigdzie go nie było. Nagle potwór głośno ryknął. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam stojącego na nim Dandrossa, wbijającego miecz głęboko w mackę potwora. Wtedy kałamarnica.. przemówiła!
       - AUAAA!!! KURDE TO MIAŁ BYĆ ŻART!!! - powiedziała niskim głosem, po czym powoli zmieniła się w wysoką zgrabną dziewczynę unoszącą się przez chwilę w powietrzu. Jej czerwone włosy wyglądały niemal jak maski tej kałamarnicy!!
       Dziewczyna spadła z gracją do wody. Mimo tego, że jej ramię dość mocno krwawiło, zachowywała się normalnie. Spokojnie dopłynęła do brzegu i spojrzała na mnie z dumą. Nawet się nie odezwała tylko ruszyła przed siebie i usiadła na jakimś głazie zakładając nogę na nogę. Nagle coś pyknęło mi w głowie. "Zaraz! Przecież ja ją znam! To jedna z tych rudych jędz, o których opowiadała Clarisse! A więc ta druga ma wodę, a ona transfromację.. No nieźle.. Utalentowane siostrzyczki." pomyślałam i również z udawaną dumą ruszyłam brzegiem jeziora.
       W końcu na piach wyszedł Aaron. Odwróciłam się, żeby powiedzieć mu, że zaraz idziemy dalej, ale zobaczyłam jego podbiegającego do tej rudej jędzy. Dziewczyna korzystając z sytuacji szybko odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się miło do chłopaka. Wyglądała jak jakaś obleśna żebraczka.. Obrzydził mnie ten widok, więc odwróciłam się obrażona krzyżując ręce na piersiach. Ruszyłam przed siebie. Za sobą usłyszałam jeszcze rozmowę rudej z Aaronem:
       - Nic ci nie jest?? - zapytał z troską brunet. - Ja na prawdę nie chciałem! Myślałem, ze to kolejny potwór, a nie jakiś gracz. Przepraszam..
       - No nie wiem, czy przepraszam wystarczy... - powiedziała z dumą i ukrytą żądzą w głosie. Czuję, że szykuje się coś niedobrego...
       - Co masz na myś... - chłopak nie skończył.. - Auu... - jęknął jeszcze z bólu.
      Odwróciłam się szybko i wyjęłam miecz. Zobaczyłam jak ta okropna, ruda baba wbija Aaronowi w pierś, nasączony jakimś dziadostwem sztylet. Chłopak padł na ziemię sparaliżowany, cały czas krwawiąc. Ruszyłam szybko na tą jędzę z pragnieniem, aby jak najszybciej, jednym ruchem odciąć jej ten okropny łeb! Kiedy chciałam zadać jej decydujący cios, ta zniknęła.. Rozejrzałam się szybko po ziemi w poszukiwaniu jakiegoś małego zwierzątka. I zobaczyłam ją! Pędziła szybko w stronę wody, mała mysz. Zaśmiałam się drwiąco i wyjęłam z pasa mały nóż, po czym rzuciłam nim w stronę małej myszki. Z euforią na twarzy patrzyłam jak sztylet leci prosto w rude zwierzątko. Niestety te w ostatniej chwili zrobiło unik, przez co nóż wbił się głęboko w piach.
       - AAA!!! - krzyknęłam ze złości i cisnęłam w mysz kolejne 3 noże, jednak ona i te sprytnie ominęła.
       W końcu rude zwierzę dobiegło do brzegu i zatrzymało się. Już chciałam powiedzieć "Tu cię mam!", ale ono zmieniło się w czerwoną rybę i popłynęło szybko wodą, wyskakując co jakiś czas nad taflę jeziora. Skierowała się w stronę Wielkiej Rzeki.
        Po chwili przypomniałam sobie o Dandrossie. Szybko do niego podbiegłam i padłam na kolana. Chłopak był nieprzytomny, a rana nadal krwawiła. Dziwne... zazwyczaj takie szparki szybko się goją. To na pewno przez tę truciznę..
        Przypomniało mi się, ze mam coś co może z pewnością pomóc. Machnęłam ręką w powietrzu, wybrałam z listy plecak i zaczęłam przewijać długą listę w poszukiwaniu małej fiolki.. Mam! Kliknęłam ikonkę przedmiotu i po chwili miałam go już w ręku. Odetkałam małą buteleczkę z filetowym płynem i delikatnie polałam nim ranę Aarona. Nic się nie stało.. Zobaczyłam, że pasek chłopaka zszedł już do 1/10 całości i był cały czerwony. A on nadal nie otwierał oczu... Załamana przytuliłam się do chłopaka, a moje wielkie, gorące łzy zaczęły kapać mi z oczu. Wtedy zrozumiałam. Zrozumiałam, co do niego czuję. I.. właśnie wtedy to się stało.. wizja..

       
          Siedzę na ławce przy osiedlowym placu zabaw. Mocno boli mnie kolano. Spojrzałam w jego stronę i ujrzałam małą rankę na chudej nóżce. Zrozumiałam, że jestem tutaj małym dzieckiem, ale jak możecie się domyślać nic z tego nie pamiętam, a jednak to widzę.. dziwne. Czuję, że po policzkach spływają mi łzy. Nie wiem, gdzie jest moja mama i dlaczego siedzę tutaj sama. Jest noc. Nie ma nikogo innego.. A jednak w pewnej chwili wyczuwam czyjąś obecność.. Rozglądam się wokoło. Nagle zza grubego drzewa wychodzi chłopiec. Brunet. Ze starszej klasy. Wiem.. pamiętam..
          Chłopiec podchodzi do mnie nieśmiało i siada obok na ławce. Nie odzywam się do niego. Nawet na niego nie spoglądam. Kolano nadal boli, ale nie widać tego po mojej twarzy. 
          - Boli cię? - pyta chłopczyk patrząc na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
          Kiwam przecząco głową.
          - Przecież widzę.. - powiedział z uśmiechem i kucnął przy mojej nodze. Wyjął z kieszonki plaster i nakleił go delikatnie na moją ranę..
         Uśmiechnęłam się mimowolnie, kiedy moje serce wypełniło przyjemne ciepło. Był przy mnie, gdy nikt inny nie mógł, kiedy inni zapomnieli...  
         Chłopczyk usiadł znowu na ławce, a ja uśmiechnięta ścisnęłam jego rękę i wyszeptałam cicho..
         - Dziękuję..


         Ocknęłam się z wizji. Nadal leżałam na Aaronie. Jego rana się zagoiła. Odetchnęłam z ulgą. Odsunęłam się od chłopaka i zobaczyłam, że otworzył już oczy i wpatruje się we mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam go z radością.
          Chłopak podparł się na jednym ramieniu, a drugą ręką pogłaskał mnie po policzku, ocierając wolno spływającą łzę szczęścia. Zaróżowiłam się lekko i wyszczerzyłam radośnie. W pewnej chwili przybliżyliśmy się do siebie i nasze usta ponownie się zetknęły. Zamknęłam oczy rozmarzona.. Przez moje ciało przepłynęła przyjemna, ciepła fala szczęścia. Kolejna błyszcząca od radości łezka spłynęła po policzku. Chciałam się śmiać, biegać i drzeć się! Jestem zakochana! Zakochana po uszy!
           Po kilkunastu sekundach odsunęliśmy się od siebie. Uśmiechnęłam się. Aaron podniósł się do pozycji siedzącej i wziął mnie w ramiona. Odwzajemniłam uścisk szczęśliwa.
          - Wiesz, że cię kocham? - zapytał chłopak nadal mnie ściskając.
          - Tak? To dobrze się składa, bo ja ciebie też. - powiedziałam ze śmiechem.



Evelinee



sobota, 5 stycznia 2013

OD AUTORÓW ;)




       Witajcie Nasi Drodzy Czytelnicy!

      Chcięliśmy Was poinformować, że bierzemy udział w konkursie Blog Roku! To jest zupełna nowość w naszej działalności, ale kto wie.. może uda nam się coś zająć. Chociaż wyróżnienie! :D
     Oto link do stronki z konkursem ;) http://blogroku.pl/2012/kategorie/przeszl-ol-a-ktalrej-nie-posiadamy-,1j7,blog.html
      Zerknijcie i jeżeli życzycie nam szczęścia, ZAGŁOSUJCIE! ;D

           Pozdrawiamy! Cały sztab autorów! ;** ;D



450 literackie


D.42 Życie, miłość i śmierć-czemu to takie pokręcone?






  Wreszcie, pierwszy raz od dawna wyspałem się porządnie. A przy mnie Blacky. Nie wiem, może jestem świrnięty, ale ona działa na mnie relaksująco.
Gdy pierwszy powiew wiatru owionął mnie, udałem się do pobliskiego strumyka. Umyłem włosy, twarz        i całe ciało. Clarisse nie zasługuje na to, żeby mieć za chłopaka jakiegoś niechluja. Porozciągałem swoje obolałe gnaty. Podciągnąłem się kilka razy na gałęzi. Postanowiłem wrócić do obozu.
Okazało się, iż Black Panther ciągle śpi. Położyłem się obok jej i usłyszałem, że szepcze coś przez sen; chciałem pochylić się i podsłuchać, ale przestała. Szkoda, może uda mi się następnym razem.
Wtem usłyszałem w krzakach jakiś głos. A chwilę po tym złamaną gałązkę.
"Ci gracze to straszne niezdary"-pomyślałem
Wyjąłem miecz i czekałem w pogotowiu. Priorytetowy cel: chronić Blacky. Drugi cel: dać im popalić!!!
-Drodzy goście, może byście się mi chociaż pokazali, co?-zapytałem z nutą drwiny w głosie.
Na następstwa nie trzeba było długo czekać. W tej chwili z krzaków wyskoczyło kilku zbirów. Trzy machnięcia mieczem i już się rozpadali.
"W obronie Clarisse mogę zabić i choć samego diabła"-pomyślałem, niszcząc następnych.
Byłem tak zajęty tym, co działo się przede mną, że nie zauważyłem jednego chuderlaka za mną. Zdzielił mnie po makówce, aż pokazała się Mleczna Droga. Ostatnie, co zapamiętałem przed utratą przytomności, to szyderczy śmiech Nemessisa. Tego drania, którego mam zamiar zabić za wszelką cenę.
                                       

*******

"Czy można zasnąć z myślą, że na kimś za­leży, a budząc się stwier­dzić, że nie wiado­mo co się czu­je? A może to po pros­tu chwi­lowy stan. Spokój spo­wodo­wany ciszą. Cisza spo­wodo­wana bra­kiem odze­wu i nie widze­niem ukocha­nej oso­by. Spokój, który mi­nie i może powrócić. Nie wiado­mo kiedy to się sta­nie. Może tak sa­mo jak myśl po prze­budze­niu. Niespodziewanie. "

"Czy ja śnię? Czy ja w ogóle żyję?"
Pierwsze przebłyski.
Pierwszy powrót pamięci.
Pierwsza myśl, jak się stąd wydostać.
 Moi porywacze siedzą naokoło ogniska. Pieką na nim jakieś zwierzę królikopodobne. Rozmawiają i śmieją się. Nie zwracają na mnie uwagi. A ja oglądam świat spod przymrużonych powiek. Ciągle jest dzień, ocknąłem się tak ok. 2 h po porwaniu. Nawet nie ma południa. Poruszyłem rękoma. Oni chyba nigdy nie wiązali supłów. Może uda się coś zrobić.


*******


Piętnaście minut później, gdy moi oprawcy pospali się z przejedzenia, ja skradałem się i kneblowałem ich. Właśnie pochylałem się nad Nemessisem, gdy ten otworzył oczy. Bez problemu uniknąłem ciosu. Jednak mój prawy sierpowy totalnie zmasakrował mu twarz. On powstał w celu zadania paraliżującego kopnięcia w okolicach kolana ... lecz zachwiał się i runął jak spróchniałe drzewo. Dobrze, że związałem mu nogi. Lecz teraz stanąłem nad wyborem: czy go zabić? Ostatnim razem, gdy byłem łaskawy, wrócił i znowu nas zaatakował. Nie zasługuje na życie. Choć on też jest człowiekiem. W tej chwili przypomniałem sobie, że może zabić Blacky. Teraz tego nie zrobił, raczej chciał, żeby sama przyszła. Ale następnym razem? Nie mogę ryzykować jej życia przez swoje sumienie. Spojrzałem na Nemessisa. Leżał nieruchomo, jakby czekając na cios. Jego pasek HP wynosił 1/100 całości. Znowu przypomniałem sobie Blacky.
Kocham ją.
A on nie zasługuje na miłość.


*******


Przedzierałem się przez puszczę w stronę rzeki. Gdy obejrzałem się w stronę słońca, ujrzałem czyjąś postać. Podszedłem bliżej, wyjmując sztylet, który znalazłem w obozie tego głupca. Wypuściłem go w piasek. Uczyniłem dwa kroki w przód. Przytuliłem do siebie tę osobę.
To była Clarisse.


Walter

Notka od autora
Sorry, że znowu tak krótko, ale tak jakoś się stało. Na przyszłość, którą posiadamy, będzie lepiej:D A teraz do panny AAlexy: niech się panna na mnie nie gniewa.:D
 

C. 41. Szum Wielkiej Rzeki.




       No wiem, wiem co myślicie..że jestem głupia i w ogóle..tak szybko mu wybaczyłam. Ale ja po prostu nie umiem się na niego dłużej denerwować! Achh..ci cholerni brazylijczycy! Oczywiście, jak widać cała złość przeminęła, chociaż Drake potraktował go okropnie...Nie wiem, co Yamir teraz myśli...może ma mi za złe, że poszłam z Dandrossem? A nie z nim? Ale ja przecież nic do niego nie czuję..KOMPLETNIE! Zupełnie inaczej jest z Drake'em...No, to już ZUPEŁNIE inna sprawa i nie muszę tłumaczyć.
       Słońce właśnie zaczęło wschodzić. Ciepły powiew wiatru otulił moje ramiona. Otworzyłam leniwie oczy. Okazało się, że Drake'a już przy mnie nie było...
- Eee...Dandross? - otworzyłam szerzej zaspane oczy. - Jak robisz romantyczne śniadanko, to nie przeszkadzam... - bąknęłam i z powrotem miałam zamiar zapaść w sen. Pewnie zaraz powie mi coś w stylu : eee...nie chciało mi się myśleć.
A tu cisza.
Głucha cisza...
         Szybko podniosłam się z miejsca, biorąc do ręki ostrza.
- Dandross?! Jesteś tu?! - krzyknęłam na serio zaniepokojona. - To nie jest śmieszne! Jak się pokażesz, to, daję słowo, ODERWĘ CI TEN GŁUPI ŁEB, KTÓRY NARAŻA MNIE NA ZAWAŁ! - cisza. Wystraszyłam się juz nie na żarty. Zaczęłam w panice go nawoływać i rozglądać się wokół. W pewnym momencie, zauważyłam leżącą na kocu, białą kartkę papieru. W pośpiechu zaczęłam ją szybko rozwijać. Kilka razy oczywiście musiała mi wypaść z ręki..://

                                                       No hej, Panterko!
                    Pewnie mnie nie pamiętasz...jestem Nemessis. Wiesz, zebrałem
                    teraz jeszcze większą paczkę...pewnie się cieszysz. Mamy dla ciebie
                    pewną ofertę. Jak pewnie zauważyłaś, nie ma z tobą Dandrossa.
                    To prawda, jest właśnie z nami. Haha! Jeżeli chcesz go spotkać
                    ŻYWEGO, to radzę się pospieszyć...chcemy w zamian, żebyś się
                    do nas przyłączyła. Nikt nie ma u nas 47 levela, a więc mogłabyś nas
                    poduczyć... Znajdujemy się teraz nad dużą rzeką.
                    Jestem pewien, że się zgodzisz. Inaczej skrócimy go o
                    głowę. I nie próbuj nawet żadnych swoich sztuczek. :)

         Niemożliwe..NIEMOŻLIWE!!! Przecież...chyba bym coś słyszała, jakby go porywali! Ale tak, czy inaczej go ze mną nie ma...
         Zagotowałam się. DOSŁOWNIE. Wszystko we mnie miało ochotę zabić tego wstrętnego, obrzydliwego, ***, ***, *** SK****NA! Bez wachania sięgnęłam po miecz, drugi miecz, należący do Dandrossa, jego łuk i wszystko zapakowałam do menu. Oczywiście, połowę mieczy wzięłam ze sobą. Nic nie mogło mi teraz stanąć na drodze...NIC I NIKT.
          Wybiegłam z polany. Przemierzałam teraz gęsty las w szaleńczym tempie.
" Duża rzeka...duża rzeka...GDZIE JEST DO CHOLERY TA DUŻA RZEKA?! "
          Nagle jakieś stwory zaczęły spadać z drzew prosto na mnie! Z wściekłością przecinałam je sztyletami, a te znikały z dzikim wrzaskiem. Okazało się, że to nie jest jedyna niespodzianka dla mnie, znajdująca się w lesie... Z ziemi zaczęły wyrastać znajome węże...niektóre zręcznie omijałam, a inne przecinałam na pół mieczem. Pędziłam teraz przez trochę jaśniejszą część dżungli. Nagle zatrzymałam się. Usłyszałam...śmiechy. Śmiechy ludzi.
- Fuck.. - warknęłam, zobaczywszy małą, czteroosobową grupkę graczy.
" To nie oni. Trzeba ich jakoś ominąć... "
         No co? Nie miałam zamiaru ich przecież zabijać!
         Czołgałam się właśnie pod krzakami, gdy nagle... PĘKŁA GAŁĄZKA! Niby takie banalne, a jednak się zdarza...
- Ej, co to było? - zapytał jeden z chłopaków.
- Nie wiem... tam w krzakach chyba. - odparł drugi z nich.
- Maxxx123, zobacz, co to..
- Jasne! Ja tam się nie boję dzikich zwierząt... - jęknął i zaczął przybliżać się do miejsca, w którym siedziałam. Postanowiłam zrobić im psikusa...widać było, że się boi..Haha!
- Wrrrr.... - zawarczałam głośno, jak prawdziwy lew.
- AAAAA!!!!! - niebieskooki chłopak z krzykiem uciekł do kolegów. Nie wytrzymałam. Zaśmiałam się.
- Ej, no weź! Dziewczyny się boicie? - zapytałam, wychodząc z ukrycia.
- Ulalaaa...no, a czego u nas szukasz? - zapytał " Maxxx123 " ( jaki dziadoski nick! ) uśmiechając się miło.
- Właściwie, to nic. Chciałabym się dostać do " Dużej Rzeki ". Wiecie może, gdzie ona jest? - zapytałam.
- Może wiemy, a może i nie wiemy... - mruknął jeden z nich. - Ja jestem Ferben. To Maxxx123, a to Józef. - przedstawił mi swoich kupli. Przywitałam się z nimi miło.
- To wiecie, czy nie? Nie mam za dużo czasu...
- Wiemy, ale za pewną stawkę! Nadal nas dziwi, co taka urocza dziewczyna robi tutaj w dżungli. - powiedział Józef ( jeszcze gorszy nick od tamtego -_- LOL?! )
- A to już moja sprawa. Więc wiecie, czy NIE wiecie?? - bąknęłam. Ta głupia rozmowa zaczęła mnie wkurzać...
- No wiemy. Powiemy ci nawet, jak dasz się zaprosić na miły obiad. - zaproponował Ferben. Wydawali się całkiem wporzo, więc się zgodziłam.
        Podwieczorek mijał w miłej atmosferze. Chłopcy również nienawidzili Faith'a tak samo, jak ja. Na szczęście nie byli jakimiś durnymi zbokami...
- Ok, obiecaliśmy, że powiemy. Więc, jak wyjdziesz z tego lasu na teren BEZ drzew, to zobaczysz Wysokie Góry Józefa. Przybiliśmy właśnie z gór, więc nazwaliśmy je właśnie tak. No, w każdym razie, jak już je zobaczysz, kieruj się na południe. Czyli w prawo. Będziesz iść wtedy wzdłuż gór tak jakby...Niedługo potem znajdziesz się u brzegu rzeki. - wytłumaczył mi chłopak. Starałam się wszystko zanotować w głowie.
- Eee..ok...jak coś, to cofnę się w czasie i znów was wysłucham. - odpwiedziałam, co miało być oczywiście żartem. Zapomniałam, że oni przecież nie wiedą o mojej mocy..
- ALE FAZA! MASZ MOC CZASU?!
- Eee...nooo....Dobra, bardzo mi było miło was poznać. Na serio! Rzadko zdarzają się tu tak miłe osoby. - dodałam z uśmiechem i pożegnałam się z nowymi znajomymi. Ruszyłam w drogę. Po ok. 2 godzinach, znalazłam się na widoku " Wielkich Gór Józefa ".
- Ok, ok..teraz na południe...czyli w prawo! - powiedziałam do siebie i ruszyłam w tamtą stronę. Było już trochę ciemnawo. W pewnym momencie usłyszałam szum rzeki.


                                                                        ~~*~~
                        Moi Drodzy! Przepraszam Was, że taki króciutki rozdział, ale postanowiłam, że akcja będzie w następnym! :D:D I teraz bezpośrednio do Pana Waltera : Nie pisz Pan, jak pana odbijam, lub nie odbijam, tylko napisz, jak się tam znalazłeś :** oki, to na tyle BUZIAKI! :))


                                                                                                       AAlexa


        

Y. 40. Sztuka zabijania..






           Puszcza Franterg. Piętro 18. Godzina 16:20. 


      Już od jakiegoś czasu podążamy przez bardzo gęsty las. Wydawało się, że im dalej idziemy tym bardziej się zarasta. Przepychamy się przez gęste krzaki, często rozcinając je mieczami. Mam już 49-ty level, a Aaron oczywiście większy, czyli 50-ty. Jak on to robi, że zawsze jest ode mnie lepszy? Cokolwiek to jest, z pewnością robi to celowo..
      - Nie no.. ten las się chyba nigdy nie skończy! Dosyć tego! - krzyknął w końcu oburzony Aaron, przecinając jednym zamachem gruby czerwony krzak, przy czym ten trysnął na niego jakimś zielonym dziadostwem. Uniósł ręce. Jego dłonie zaczęło pokrywać jaskrawo-żółte światło. W pewnej chwili poczułam gwałtowny podmuch wiatru. Czułam, że zbliża się ogromny żywioł. - Stań za mną! - zawołał brunet.
      Kiedy wykonałam jego polecenie, chłopak uniósł ręce nad głowę. Zrobiłam ogromne oczy na widok wielkiego tornada mającego podstawę na dłoniach Aarona, który nic sobie z tego nie robił, nadal z zaciętą miną używał swojej mocy. Kiedy wir miał już wysokość 12 metrów, a szerokość około 4, co trzeba dodać tworzyło się w niecałe 2 minuty, chłopak UJĄŁ żywioł w ręce i pchnął go na gęste zarośla i drzewa. Silny wiatr zaczął wyrywać łamiące się z trzaskiem kolorowe drzewa. Ogromny wir torował sobie drogę zaskakująco długo. Nagle coś poczułam. Szybko skupiłam się na swojej mocy. Kiedy pojawiła się na nich niebieska łuna, wyczułam dokładnie czyjś umysł. Rozejrzałam się na boki, ale nikogo nie zauważyłam. Spróbowałam zlokalizować to myślące stworzenie. I udało się! Wyczułam je tam, gdzie w tej chwili pędził huragan.  Właśnie - HURAGAN!!
      - Przestań! Zatrzymaj to!!! - zaczęłam drzeć się Aaronowi prosto do ucha, przekrzykując hałas ogromnego żywiołu. - TAM! KTOŚ! JEST!
      - CO?! - zawołał Dandross przerażony i szybko opuścił ręce. Żółta poświata zniknęła z jego dłoni. Wiatr ustał.
      Szybko pobiegłam przed siebie. Dokładnie wyczuwałam strach stworzenia. Przyspieszyłam. Już prawie jestem przy nim. Czuję to dokładnie!! "Ale.. zaraz, zaraz! Nie! Stój!" - powiedziałam do siebie w myślach i stanęłam jak wryta. "Przecież nie czuję, żadnych myśli jakie zaprzątałyby głowę normalnego człowieka! Czuję jedynie żądzę zemsty i krwi!! CO TO JEST??" myślałam przerażona. Chciałam uciekać, ale nie mogłam się ruszyć! Coś mocno przytwierdziło mnie do podłoża.
      - Co się dzieje?? Kim jesteś?!

        Przecież wiesz...

      "Ten głos.. Kobiecy głos.. Z pewnością nie należał do Runshvizera!"
      - Nie wiem! Kim jesteś? Pokaż się! - zawołałam w przestrzeń. Zaraz.. przestrzeń?? Dopiero teraz zauważyłam, że jestem w jakiejś mrocznej jaskini. Serio?? Znowu jaskinia?

         Nie muszę tego robić.. Ale skoro chcesz.. W sumie mam przecież twojego kochasia.. Go z pewnością też chcesz ujrzeć...

      "DANDROSS!! Co ona z nim zrobiła?!" - przeraziłam się okropnie, ale na szczęście nie wykrzyczałam tego głośno.
      Nagle z ciemnego korytarza jaskini wyłoniła się wysoka postać w czarnej pelerynie, zasłaniającej twarz.  Za sobą niosła w powietrzu ciało.. Dandrosa! Rzuciła chłopaka na ziemię i odsunęła się na bok. Spojrzałam na nią. W cieniu kaptura zauwarzyłam iskrzące się ogniki zemsty w oczach. Dlaczego zemsty? Kto to do cholery jest?!! Ale nie to było teraz najważniejsze. Podbiegłam szybko do leżącego chłopaka. Był nieprzytomny. Wyglądał jakby nie żył! Jednak na szczęście dało się słyszeć cichy przerywany oddech. Jego brudna, pokaleczona twarz miała wyraz bólu i cierpienia. Torturowała go... Wielka, gorzka łza rozpaczy spadła na twarz Dandrosa.
      - Już przestań, bo i ja się popłaczę.. Nie bądź żałosna.. - powiedziało te wredne, okropne babsko, stojące za mną!
      Wkurzona jej słowami i tym co zrobiła Dandrosowi, skupiłam sie na swojej dłoni, myśląc o wielkim, niebieskim pocisku z ognia. Wow, udało się!! Podniosłam się powoli z podłogi. Wziełam zręczny zamach i z całej siły rzuciłam pociskiem w mroczną kobietę. W pewnej chwili widziałam jak niebieska kula rozbija się na ciele mrocznej postaci, a w drugiej nie widzę nic. Obie zniknęły.

         Widzę, że cię nie doceniłam... Skoro jesteś taka waleczna zobaczymy jak sobie poradzisz ze mną sam na sam..

      Jaskinia zninęła. Znalazłam się na gorącej pustyni. Przypominało to trochę ring z pojedynków w "komputerowym" Faith'cie. Wyjęłam miecz i rozejrzałam się po piaszczystej równinie. Pusto. Nie ma jej.
     "No.. gdzie jesteś? Wyychooodź!"
      Nagle dosłownie SPOD ZIEMI W Y R O S Ł A kobieta! Nie miała juz na sobie peleryny tylko czarną zbroję, która była IDENTYCZNA jak moja! Z ciekawością spojrzałam na twarz tajemniczej kobiety. O..! Poczułam się, co najmniej... dziwnie.. jakbym patrzyła w lustro! Ta baba mnie ***!!!
      - Tak jakby, co to nazywam się Istehza! - krzyknęła druga ja z ironicznym uśmiechem. - Jestem twoim największym kochmarem...
      I znów zniknęła... Myśli, że jest taka fajna jak się podpisuje jedną mocą.. pff..
      - Wiesz.. jakoś się ciebie nie boję! - zaśmiałam się w przestrzeń.
      Nagle poczułam jak coś ściska mnie mocno za gardło. Jakaś niewidzialna siła! Zaczęłam się wyrywać, ale nic to nie dawało. Miałam już mgiełki przed oczami.. Chwyciłam szybko mój miecz i biorąc zamach uderzyłam w przestrzeń za mną.
      - Aaaaa!!! - usłyszałam krzyk za sobą, po czym niewidziałne ręce puściły moją szyję. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się szybko.
      Zobaczyłam kobietę. Już nie MNIE. Była to ciemnoskóra kobieta. Jej włosy były czarne i ścięte do ramion. Na policzku miała głęboką szparę. "Ładnie dźgnęłam.. Haha!". Nagle podniosła na mnie wzrok. Jej oczy żarzyły się ostrą czerwienią. Pierwsza myśl - Uhh.. Przerażające.. Ale po chwili się ogarnęłam i wzięłam zamach mieczem. Kiedy miecz miał już odciąć Istehsie łeb, ta zatrzymała go RĘKĄ! Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, miecz w ogóle jej nie przecinał! Po fali zdziwienia przyszła złość, przez którą jeszcze mocniej pchnęłam miecz w "stalową" rękę. Skupiłam się na mieczu, aż w końcu ten zabłysnął niebieskim światłem i przeciął dłoń Istehzy. Pod wpływem mojego nacisku miecz wbił się w pierś kobiety. Murzynka krzyknęła głośnym, przeszywającym głosem, na co ja uśmiechnęłam się szyderczo i przekręciłam miecz w jej ciele. Opętało mnie jakieś okropne szaleństwo zabijania!
      - Hahaha!!! - śmiałam się patrząc na cierpienie tej młodej kobiety. Przerażało mnie moje zachowanie, ale niestety zdrowy rozsądek zakrywało to ohydne szaleństwo.
      W końcu oczy Istehzy stały się matowe i nieobecne. Dziewczyna leżała bezwiednie z wielką dziurą w piersi, odciętą dłonią i szparą w policzku. Teraz minęła żadza krwi... nadeszła fala żalu i poczucia winy.. Upadłam na kolana przed ciałem dziewczyny. Popatrzyłam na zmasakrowane ciało i ukryłam twarz w dłoniach... Po chwili zwłoki zniknęły...
      "Co ja zrobiłam... Jestem okropna.. Ten świat zmienił mnie nie do poznania... Muszę go w końcu zniszczyć, pozbyć się na zawsze, zapomnieć...Chcę tego! Z całego serca! I zrobię to! Obiecuję!" pomyślałam i wstałam z ziemi. Mimo, że nadal żałowałam swojego uczynku, nie mogłam tak po prostu siedzieć i nic nie robić! "Muszę przejść tą grę i uciec stąd RAZ NA ZAWSZE!!".

        No,no.. Ładnie to zrobiłaś.. Nie sądziłem, że tak łatwo ci pójdzie z człowiekiem! Jestem pełny podziwu dla panny Yansory...
 
      "A ten czego znowu... Chociaż.. Chętnie sobie z nim pogadam.."
      - Tak.. Nie miałam z tym żadnych problemów. Gdybyś ty się tu zjawił to przecięłabym cię na pół bez wahania. - odpowiedziałam beznamiętnym tonem, wycierając swój miecz z krwi i chowając go do pochwy.

        Hahaha! Kto wie... Może się kiedyś ze mną zmierzysz? Ostatnio trochę ćwiczyłem...

      - Pff.. Nie masz się co łudzić i tak cię pokonam. - powiedziałam pewna siebie. - A teraz przepraszam, ale nie mam czasu na pogaduszki z tobą.. Bye!
      Na szczęście poskutkowało. Staruch zamknął się i "wylazł" z mojej głowy.
      Rozejrzałam się. Pustynia powoli zaczęła znikać, a ja z powrotem przenosiłam się do kolorowego lasu. Zaraz spotkam się z Dandrosem.. Podczas mojego, co prawda bardzo powolnego przenoszenia (pewnie Runshvizer chce mnie wkurzyć, BA! Na 100%!!), zauważyłam, że zrobiło się już ciemno, a niegdyś połamane drzewa, z powrotem były całe i mocne.. tsaa.. siła systemu komputerowego..
      W końcu stanęłam twardo na ściółce leśnej. Od razu poczułam na sobie mocny uścisk. Wciągnęłam nosem jego zapach.. Mieszanka dobrej wody kolońskiej i zapachu lasu.. W końcu wypuścił mnie z objęć i spojrzał głęboko w oczy.
       Wydawało mi się, że na tą krótką chwilę czas się zatrzymał. Zatopiłam się w tej cudownej zieleni.. Nasze twarze mimowolnie się do siebie przybliżyły.. I puf... Usta złączyły się w jedno. Ciało przeszył mi cudowny, ciepły dreszcz. W brzuchu poczułam legendarne motylki, a na twarzy od razu zawitał uśmiech. Po paru sekundach odsunęliśmy się od siebie. Kolejny raz spojrzałam w jego zielone oczy. Czułam, że całkowicie mną zawładnął.. Zaśmiałam się, na co on także wybuchnął radosnym śmiechem.
       - A ty świnko..! - zaśmiałam się, chwyciłam chłopaka za rękę i ruszyłam przed siebie.
       - Że niby ja? W takim razie odkąd całujesz świnie? - odrzekł z komicznie udawanym oburzeniem Aaron.
       - Od dzisiaj.. - odpowiedziałam i przytuliłam się do ramienia chłopaka. Nigdy nie byłam taka szczęśliwa...


Evelinee


****
I jak? Mam nadzieję, że może być ;P Pisałam go aż TRZY DNI! ; O Coś mi nie wyszedł za długi.. :/ Ale sądzę, że jest całkiem znośny ;D. I nawet zdobyłam się na SCENĘ ROMANTICO !!! xD ;** Noom. Niedługo dostaniecie rozdziałka od naszej drogiej, kochanej A Alexy, z którą dzisiaj podniecałyśmy się Aragornem na GG xD Hahaha!! Ach.. ta jego stanowczość! I te sexy pozy! xD Haha ! No dobra idę spać..
Jeszcze w imieniu wszystkich chciałam podziękować wszystkim za 3000 wejść!!! *_* Kochamy Was! ;* :D
BUZIALKI:** Dobranoc ;P